Oj, działo się, działo…
Plan na sobotę był prosty: wstajemy skoro świt, zabieramy się za naszą pierwszą wareczkę, zostawiamy ją w spokoju wychodząc wieczorkiem na imprezę. Wracamy w niedziele, może już zobaczymy baranki, ewentualnie mierzymy gęstość aerometrem i znowu wychodzimy, by zapolować z innymi na grubego zwierza. I prawie tak się stało… Wstaliśmy raniutko (tak koło 11:00) i nie pijąc nawet kawy, pełni werwy zabraliśmy się do roboty… Wszystko na początku szło zgodnie z planem. Brzeczkę schłodziliśmy do około 26°C, zmierzyliśmy gęstość brzeczki nastawnej (12°Blg), dodaliśmy drożdży i odstawiliśmy fermentor w spokojne, nienasłonecznione miejsce, z dala od źródła ciepła, jakim jest kuchnia. Wychodząc na imprezę nakazałam jeszcze drożdżom dzielnie pracować…
W niedzielę przerwałam imprezę w trakcie której byliśmy, by choć na chwilkę zajrzeć do domu i sprawdzić jak się te nasze drożdże sprawują. A one się sprawowały… Baranki niewątpliwie były, ale w nocy, po moim powrocie pozostały już tylko po nich pozostałości na ściankach fermentora. Temperatura wzrosła znacznie…termometr wskazywał 30°C, pomiar aerometrem wskazał ok. 5°Blg… Ratunku, kiedy je prosiłam by dzielnie pracowały, nie brałam pod uwagę, że mam do czynienia z przodownikami pracy…Natychmiast zadzwoniliśmy na pogotowie, którym w naszym przypadku był Pjenknik i za jego namową fermentor wylądował w wannie, z zimną wodą przyprawioną kostkami lodu. Efekt: temperatura spadła do 28°C. Wtedy, trochę po nie w czasie, z mojego męża wyszedł biolog. Rzeczywiście, fermentacja jest przecież procesem egzotermicznym i mimo, że początkowo temperatura wynosiła 26°C, to w trakcie fermentacji miała prawo wzrosnąć (i wzrosła).
Dziś rano temperatura wynosiła 28°C, aerometr wskazywał 4°Blg… zobaczymy co będzie dalej… Cóż, pierwsze koty za płoty…
P.S. Chciałam jednocześnie bardzo podziękować Pjenknikowi, za Jego cierpliwość w wyjaśnianiu wszelkich spraw, wyrozumiałość i pomoc. Był naprawdę naszym pogotowiem ratunkowym. Dziękuję…
Plan na sobotę był prosty: wstajemy skoro świt, zabieramy się za naszą pierwszą wareczkę, zostawiamy ją w spokoju wychodząc wieczorkiem na imprezę. Wracamy w niedziele, może już zobaczymy baranki, ewentualnie mierzymy gęstość aerometrem i znowu wychodzimy, by zapolować z innymi na grubego zwierza. I prawie tak się stało… Wstaliśmy raniutko (tak koło 11:00) i nie pijąc nawet kawy, pełni werwy zabraliśmy się do roboty… Wszystko na początku szło zgodnie z planem. Brzeczkę schłodziliśmy do około 26°C, zmierzyliśmy gęstość brzeczki nastawnej (12°Blg), dodaliśmy drożdży i odstawiliśmy fermentor w spokojne, nienasłonecznione miejsce, z dala od źródła ciepła, jakim jest kuchnia. Wychodząc na imprezę nakazałam jeszcze drożdżom dzielnie pracować…
W niedzielę przerwałam imprezę w trakcie której byliśmy, by choć na chwilkę zajrzeć do domu i sprawdzić jak się te nasze drożdże sprawują. A one się sprawowały… Baranki niewątpliwie były, ale w nocy, po moim powrocie pozostały już tylko po nich pozostałości na ściankach fermentora. Temperatura wzrosła znacznie…termometr wskazywał 30°C, pomiar aerometrem wskazał ok. 5°Blg… Ratunku, kiedy je prosiłam by dzielnie pracowały, nie brałam pod uwagę, że mam do czynienia z przodownikami pracy…Natychmiast zadzwoniliśmy na pogotowie, którym w naszym przypadku był Pjenknik i za jego namową fermentor wylądował w wannie, z zimną wodą przyprawioną kostkami lodu. Efekt: temperatura spadła do 28°C. Wtedy, trochę po nie w czasie, z mojego męża wyszedł biolog. Rzeczywiście, fermentacja jest przecież procesem egzotermicznym i mimo, że początkowo temperatura wynosiła 26°C, to w trakcie fermentacji miała prawo wzrosnąć (i wzrosła).
Dziś rano temperatura wynosiła 28°C, aerometr wskazywał 4°Blg… zobaczymy co będzie dalej… Cóż, pierwsze koty za płoty…
P.S. Chciałam jednocześnie bardzo podziękować Pjenknikowi, za Jego cierpliwość w wyjaśnianiu wszelkich spraw, wyrozumiałość i pomoc. Był naprawdę naszym pogotowiem ratunkowym. Dziękuję…
Comment