Mam nadzieję, że wszyscy już doszli do siebie i można zacząć tworzyć szczegółowy raport dzień po dniu. Pozwolę sobie zacząć
.
Dzień pierwszy - wyjazd
Rankiem dnia 22 sierpnia ekipa forumowiczów rozpoczęłą długą wyprawę dzo Czech. Ekipa ta nie była by sobą, gdyby nie fakt, że zaraz po przekroczeniu polskiej granicy postanowiła zwiedzić jakiś browar, a że granicę przekraczała w Nachodzie - najbliżej był Primator. Tu też czekało nas pierwsze rozczarowanie: sklep Primatora nieczynny w niedzielę. Jakoś się pozbieraliśmy i ruszyliśmy dalej - do Nowej Paki. Tam też sklep przy browarze nie był czynny, ale dzięki temu, że trasa do browaru nie była łatwa, udało nam się zlokalizować miejsce, gdzie uraczono nas pyszniutkim ciemnym Novopackim.
Dalej już w lepszych nastrojach ruszyliśmy zdobywać Pilzno. Zakwaterowanie przebiegło bez większych komplikacji, więc ruszyliśmy na piwo - i tu zmęczenie musiało się chyba nam dać się we znaki. Na mieście wyskoczyliśmy tylko do jednej knajpki, gdzie skonsumowaliśmy ciemnego Budvara i obiadokolację (gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że jedno z czeskich przysłów brzmi: Głód jest tylko inną formą pragnienia, pewnie z tego drugiego byśmy zrezygnowali, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero w Hradcu Kral.). Potem w miejscu naszego noclegu raczyliśmy się naczelnikowymi produkcjami, Brokiem przywiezionym przez kolegę Nikitę. I tak skończył się pierwszy dzień naszej wyprawy.
Rankiem jakże mile nas zaskoczyła czeska straż miejska. Na kołach wszystkich trzech samochodów założyła jakże urocze blokady
Po długich poszukiwaniach posterunku straży miejskiej i powrocie na miejsce przestępstwa w celu otrzymania "pokuty", dostaliśmy kilka "listków" na łączną kwotę 1500 koron na trzy autka. Dowiedzieliśmy się, iż w Czechach nie można parkować na chodniku (chyba, że znak drogowy na to pozwala). Tak niską karę (bo należy nadmienić, że jej wysokość rosła w naszych oczach wraz z długością trasy do posterunku straży miejskiej - o ile sobie dobrze przypominam u mnie doszła do 5000 koron za jeden samochód) udaliśmy się do Pilzneńskiego Prazdroja.
Część z nas (ja, Art, Nikita, Naczelnik) wybrała zwiedzanie w restauracji "Na Spilce", a część udała się do fabryki (podobno im się podobało, ale niech się sami wypowiedzą). Czwórkę pozostałą w tak znakomitym lokalu uraczono nieświeżym Pilsnerem, ale mi osobiście wynagrodził to później ciemny Velkopopovicky Kozel (chociaż nie na tyle żebym planowała w przyszłości wypić tam jakiś kufelek). Po ogołoceniiu sklepu z przeróżnymi gadżetami udaliśmy się dalej.
Ja, Art, Arek i Nikita odwiedziliśmy kanjpkę o nazwie Stara Słodownia, gdzie lali Kelta (przyjemny wystrój). Na początku nie dolano nam piwka do kreski, ale po próbie wytrzymałości polegającej na nie piciu i szeptaniu i czekaniu, aż doleją udało się. Właściwie to barmanka była troszkę zakręcona, bo na koniec, żeby do końca popsuć nam wrażenie zabrałą Nikicie szklaneczkę, na dnie której znajdował się jeszcze malutki łyczek piwa.
Następnie po spotkaniu z całą forumową bracią udaliśmy się na piwko do minibrowaru "U ritire Lochoty". Ale było cudnie. O piwach niech napisze ktoś inny. Z tego miejsca należy zapamiętać jedynie sformułownie "Długopisku", którym kolega abernacka zachęcał panią kelnerkę do oddania mu jego cennego długopisu, by mógł on dokonać kolejnego wpisu w papierowej wersji dziennika piwnego.
Wracając z tego minibrowaru pełni humoru odwiedziliśmy jeszcze wspaniałe lokal nie najwyższej kategorii, gdzie gwiazdą wieczoru były:
- dwa szerszenie w męskiej toalecie (po naszej wizycie już tylko jeden za sprawą kolegi Naczelnika);
- czeska szafa grająca, gdzie na szczęście dostępna byłą światowa muzyka.
Po tańcach, hulankach, swawolach udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Ostatnia zmiana dokonana przez Maggyk; 2004-09-05, 13:44.
Maggyk napisał(a) (...)Po długich poszukiwaniach posterunku straży miejskiej i powrocie na miejsce przestępstwa w celu otrzymania "pokuty", dostaliśmy kilka "listków" na łączną kwotę 1500 koron na trzy autka
Można tylko dodać, że do wspomnianych blokad dołączone były - zupełnie gratis - wspaniałe, duże naklejki, miejskiej policji, z których jedna przyozdabiała wnętrze gul_gulowozu do końca. Kolejna stanowić pewnie będzie przez dłuższy czas element dekoracji w jednym z pokoi w Pilznie...
Następnie po spotkaniu z całą forumową bracią udaliśmy się na piwko do minibrowaru "U ritire Lochoty". Ale było cudnie. O piwach niech napisze ktoś inny...
Długa to była droga i męcząca. Budynek przynajmniej kilka razy jawił nam się niczym fatamorgana. Kiedy w końcu zdecydowaliśmy skorzystać z usług miejskiej komunikacji, okazało się, że u kierowcy biletu nie kupimy. Przejechaliśmy cały jeden przystanek, woleliśmy nie ryzykować. Na kolejne "pokutu" nie mieliśmy pieniędzy. W końcu po kilkudzisięciu minutach szybkiego marszu dotarliśmy na miejsce. Tutaj raczyliśmy się dwoma piwami, których nazwy przytoczą pewnie "dziennikarze". Były to jasne piwa, chyba 12 i 14. Niczego sobie zresztą. Kilka dobrych godzin spędziliśmy dyskutując i racząc się wspaniałym napojem. Niestety, wszystko co dobre , kiedyś się kończy...Kiedy piwo się skończyło, odmaszerowaliśmy na autobus.
Droga powrotna - jak to zwykle ma miejsce - była bardzo zabawna. Tak do końca nie wiedzieliśmy dokąd zawiezie nas kierowca, mimo to , humory nas nie opuszczały...
Wracając odwiedziliśmy jeszcze wspaniałe lokal nie najwyższej kategorii...
Zalegliśmy przy dwóch stolikach, zostaliśmy zmierzeni od stóp do głów przez kierownika mordowni. Chyba nie zrobiliśmy na nim dobrego wrażenia(on zresztą na nas też), bo jakoś tak dziwnie przytupywał noga i machał strasznie rękoma...
Zdecydowaliśmy się jednak pozostać i przechylić kilka kufelków. Niestety piwa w lokalu nie było, więc "raczyliśmy " się gambrinusem. I to nie byle jakim, bo 10
Właściciel tego lokalu zapewnił nam jednak jeszcze jedną - oprócz wspomnianych szerszeni - atrajcę. Co chwilę, zza jednej kotary wyłaniał, się jakiś obywatel dalekiego wschodu, z którego rąk skapywała dziwna czerwona maź... Nikt jednak nie odważył się zapytać czy serwują coś do przekąszenia.
Popieram domowe browary!
Polakom gratulujemy naczelnika
Zamykam browar.
Nie mogę robić tak skandalicznie dobrego piwa.
Rano wyruszyliśmy z Pilzna. O zgrozo czeska straż miejska zapomniała o nas i nie było już żadnych gratisów
Podczas drogi troszkę pogubiliśmy się, niektórzy tak się pospieszyli, że dojechali do Chodovej Plany, zamiast do Plany. W tym dniu brać wyjazdowa przekonała się jak to jest, gdy mocno się zdenerwuję.
Po wielu emocjach związanych z dojazdem na miejsce zakwaterowania, udało się nam. Wskutek wcześniejszego pogubienia nie wyrobilliśmy planu i zamiast dojazdu pociągiem, trzeba było do browaru Chodovar wyruszyć samochodami. Dziękuję Dorotce i Gul Gulowi za wielki poświęcenie z ich strony.
Dotarliśmy w końcu do Chodovej Plany, tam troszkę czasu wolnego, który pozostał nam do wycieczki po browarze, postanowiliśmy spędzić w przyjemnej restauracji w Hotelu Słońce, gdzie raczyliśmy się miejscowymi wyrobami piwnymi (przynajmniej niektórzy z nas).
Przed 14.00 wyruszyliśmy do Restauracji na Skale, będącej częścią browaru, skąd rozpoczeliśmy zwiedzanie. Troszkę krótka była ta wycieczka po Chodovarze (być może przyczyną tego była niemoc kolegi Naczelnika, który na ten dzień zapomniał zamówić słońce). Na pożegannie uraczono nas piwkiem z kranika podłączonego do miejscowej fontanny.
Po skończonym zwiedzaniu przystąpiliśmy do ogołacania miejscowego sklepiku z przeróżnych gadżetów. A następnie zasiedliśmy w wymienionej wyżej przybrowarnianej restauracji, gdzie za wygórowane ceny piliśmy piwo i jedliśmy przeróżne specjały. Tu też koleżanka Dorotka zadeklarowała, że po powrocie przegotuje dla nas zupkę czosnkową lepszą niż tam. I żeby nie było - po powrocie z wycieczki uraczyła nas taką zupką, że paluszki lizać.
Jednakże po tej deklaracji Dorotka zasłabła, Gul gul był słabiutki chyba już wcześniej i opuścili naszą wesołą gromadkę udając się na spoczynek.
My zaś po kilku chwilach dla piwa i fotografa udaliśmy się do knajpki dla miejscowych, gdzie dalej raczyliśmy się Chodovarem, tyle że już za przystępną cenę. Najbardziej rozwalił nas fakt, że każdy kto wchodził do tego lokalu mówił nam dzień dobry (po czesku, niemiecku i co dziwne polsku), a wychodząc do widzenia. Jeden ze stałych bywalców tegoż lokalu pokazał nam bardzo ciekawy dzbanuszek do przenoszenia piwka (że stały poznaliśmy po beercepsie i po tym,że podczas naszej tam bytności wchodził i wychodził kilka razy).
Gdy powrócili do nas Gul Gule udaliśmy się do Plany, gdzie w jakimś miejscowym przybytku z głośną muzyką spożywaliśmy jakieś piwo.
Po pobudce wskoczyliśmy w forumowozy i wyruszyliśmy na dalsze podboje.
Pierwszy postój odbył się w Mariańskich Łaźniach, gdzie:
- po pierwsze znaleźliśmy Szwejka (jak będą fotki sami się przekonacie);
- po drugie niektórzy z nas wysłuchali utworu Vangelisa w wykonaniu miejscowej fontanny;
- po trzecie tu dużo zwiedzaliśmy i nie piliśmy piwa.
Następnie wyruszyliśmy do Chebu, gdzie mieliśmy zarezerwowane noclegi. Dzięki temu, że właścicielka pensjonatu wyszła na spacer z dzieckiem, mogliśmy w oczekiwaniu na nią uraczyć się Lobkowiczem w pobliskiej knajpce oraz obejrzeć troszkę miasto ( i to było szczęście, bo później sami się domyślicie, że już nie moglibyśmy nic zobaczyć, a nawet jeśli to z pamięcią było już gorzej
Po dopełnieniu wszelkich formalności pobytowych wyruszyliśmy do pobliskiego rezerwatu przyrody - Soosu, gdzie w pięknych okolicznościach przyrody podziwialiśmuy bagna, żródła, skamieliny, itp.
Należy nadmienić, że okoliczności przyrody drogi dojazdowej czuliśmy na oponach i innych częściach samochodów, których nie pomnę, jeszcze długo. I musze przyznać, że zapach czeskiego nawozu naturalnego jest mocniejszy i trudniej się do niego przyzwyczaić niż do rodzimego.
Po powrocie do Chebu udaliśmy się w trasę do minibrowaru. Dzięki przemyślnemu skrótowi zwiedziliśmy tereny miejscowego szpitala. Minibrowar pana Jiriego Dymacka chciał się przed nami ukryć udając, że leją tam tylko Gambrinusa. Jednak przed nosami forumowiczów ciężko jest ukryć działąjący browar. Nastąpiła więć szarża. Wskutek niedomówienia, nie zamówilliśmy od razu ciemnego piwka i raczyliśmy się jasnym. Jakaż była nasza radość, gdy miła pani kelnerka uświadomiła nam, iż mają jeszcze ciemne piwko (wynagrodziliśmy ją nie małym napiwkiem).
Wskutek dociekiwań kolegi Nikity, które to były związane z dziennikiem piwnym, zostaliśmy również zauważeni przez właściciela, który sam z siebie (o jejku, kiedy tak będzie u nas) zaproponował nam wycieczkę po minibrowarze. Pozostawiając wszystko tam, gdzie leżało rzuciliśmy się z entuzjazmem ku przygodzie. Zachęceni tym niespodziewanym wydarzeniem wypiliśmy tam morze piwa (albo i dwa morza), które w zmyśly sposób leciało rureczką z kega stojącego w leżakowni.
Powrót na miejsce spoczynku był bardzo wesoły i zachęcił nas do odwiedzenia jeszcze jednego lokalu, gdzie raczyliśmy się jakimś piwem (nie pomnę jakim - Nikita pomóż!). O ile sobie dobrze przypominam na mnie i na Dorotkę czeka tam jeszcze piwo, któe zamówiłyśmy, ale obsługa, któa nie spieszyła się z realizacją naszego zamówienia, nie zdążyła go podać, zanim męska część imprezowiczów zarządziła odwrót.
Maggyk napisał(a) Powrót na miejsce spoczynku był bardzo wesoły i zachęcił nas do odwiedzenia jeszcze jednego lokalu, gdzie raczyliśmy się jakimś piwem (nie pomnę jakim - Nikita pomóż!).
To było tam , gdzie siedziały takie dwie panny przy barze?
Popieram domowe browary!
Polakom gratulujemy naczelnika
Zamykam browar.
Nie mogę robić tak skandalicznie dobrego piwa.
Dzień piąty Karlovy Vary
Dobra, troszkę pamięć mi szwankuje, ale postaram sobie przypomnieć jak to było.
Po przebudzeniu niektórzy postanowili zwiedzić zameczek w Chebie, obok którego nocowaliśmy. Później wstający poszli na śniadanko, a niektórzy to pewnie na potraviny (sklepy), albo i nie wiem gdzie. Ja byłam na zamku.
Potem udaliśmy się jeszcze do minibrowaru w Chebie, by napełnić pety czarnym piwem. Kolega Nikita tak sie spodobał pani barmance, że dostał w prezencie szklanke z zamkniętego już browaru w Chebie. Po trudach związanych z wyciąganiem wspomnianego kolegi oraz jego nieodłącznego towarzysza Naczelnika z rzeczonego lokalu, udaliśmy się w drogę.
Kolega Naczelnik to tak się zapomniał, że aż padał deszcz
Następnie udaliśmy się do Sokolova, gdzie spędziliśmy półtorej godzinki - i tu znowu nastąpił rozłam grupy: jedni piwo, drudzy sklepy, trzeci zwiedzanie a czwarci wspomnienia z dzieciństwa.
Później pojechaliśmy do miasteczka Loket (pol.: Łokieć), gdzie znajduje się gotycki zamek o takiej samej nazwie. Jest to imponująca budowla, wszystkich namawiam do odwiedzenia.
Po obiadku udaliśmy się do Karlowych Var, gdzie ulokowalismy w domkach w Sadovie. Stamtąd jeździ PKS do Karlovych.
I tu się zaczyna przygoda:
- po pierwsze, gdy podjechał już autobus, prawie wszyscy usiedli, a ja i Art zostaliśmy wyznaczeni do zakupu biletów. Gdy tak inni wsiadali, kierowca powtarzał cały czas KAM? Myślałam na początku, że chodzi mu o to, że opolska brać forumowa zajęła miejsca, zanim kupiliśmy jeszcze bilety, więc siedziałam cicho. Po którymś tam Kam? odpowiedziałam, że do Karlowych Var, na co miły pan odrzekł, że to w drugą stronę. Myślałam, że umrę ze śmiechu
- po drugie, gdy w końcu stanęliśmy na karlovarskiej ziemi i przywitała nas tęcza, Dorotka przypomniała sobie, że w PKSie został jej plecak z pieniędzmi, dokumentami, więc ruszylismy do akcji! Najpierw dowiedzieliśmy się, gdzie jest zajezdnia. Gul gule postanowiły pojechać tam taksówką. My tracąc ich z oczu stwierdziliśmy, że udamy się tam busem - autobus jechał około minuty te 400 metrów, które dzieliło nas od zajezdni. Koszt biletu 15 Kc. Należy zaznaczyć, że do Karlovych Var dojechaliśmy za 9 Kc. Gdy wysuiadaliśmy z autobusu zadzwonił Gul gul i poinformował nas, że plecak mają i jest w nim wszystko - coś nie do pomyślenia w Polsce, a taksówką nie pojechali, tylko poszli na piechotę cwaniaki.
Potem zwiedzanie, piwo Platan, piwo Bernard i powrót na camping, gdzie konsumowaliśmy piwo z browaru w Chebie.
Uff jakoś poszło.
Rano pojechaliśmy jeszcze do Karlovych Var, gdzie troszkę pozwiedzaliśmy. Tu nastąpiło rozstanie z Gul gulami, którzy udali sie do Polski
Pozostałą zaś szczęśliwa siódemka ruszyła dalej. Najpierw postanowilismy odwiedzić browar w Karlowych Varach. Po poszukiwaniach okazało się, ze browar w Karlovyvh zamknięto 7 lat temu, a kto jest za to odpowiedzialny, nie muszę nikomu mówić, bo to jest oczywiste
Troszkę zniesmaczeni udaliśmy się na ruiny zamku w Andelskiej Horze.
W lepszych nastrojach ruszyliśmy w kierunku miasta chmielu. Zanim mogliśmy zacząć spożywać na Zateckiej Docesnej, musieliśmy jeszcze znaleźć lokum na noc. W swoich poszukiwaniach trafiliśmy nawet do schroniska dla bedomnych
Dzięki szczęsliwemu trafowi udało sie nam załatwić noclegi w jakims poblliskim miasteczku, skąd taksówkami dojechaliśmy do Zatecu. A tu o jejku tyle browarów, więc po zamówieniu na początek jakiegoś tam piwa, znów postanowiliśmy się rozdzielić. Ja, Art, Okamzik, Abernacka i Ania spożyliśmy posiłek, a Nikita i Naczelnik udali się do mordowni, by zaznajomić się z obyczajami.
Na miejsce spotkania wyzaczylliśmy restaurację, w której konsumowaliśmy, by udać się do muzeum Homopulu. A tu chłopaki wydębili torbę chmielu, A samo muzeum raczej potraktowac należy jako rozrywkowe. Niektóre okazy:
- krzyż z nacięciami, które oznaczały ilość beczek piwa wylanych na członka ludu Homopulu, by zapewnić mu szczęście w raju
- plan osady Homopulu
- dowody bytności naczelnika w tatych stronach za czasów panowania ludu Homopulu
- stołek służący chielarkom z takim wystającym uprzyjemniaczem życia;
- pierwsze ambulatorium (beczka, z której rurką piwo spływało do ust choremu)
- Beerceps każdy piwosz będzie go miał prędzej, czy później
- przodek kufelka znaleźiony w grobie przedstwiciela ludu Homopulu, itp.
Na Zateckiej Docesnej można się było napić piwa z następujących browarów:
- Ferdinand
- Staropramen
- Bernard
- Rychtar
- Zatecky pivovar
- Pivovar Louny
- Budvar
- Poutnik z Pelhrimova
- Krusovice
- Svijany
- Krkonosky Medved, itp.
A potem wróciliśmy do domu taksówkami, aż dziw bierze, że pamiętam.
Rano odwiedziliśmy, tzn. niektórzy, bardzo mini giełdę birofilów w Zatecu, a potem udaliśmy się w kierunku Hradca Kralove, by nikt nas nie wyśledził, to droga nasza prowadziła przez Pardubice i Medlesice.
Po przyjeździe do Medlesic, okazało się, że lokal przy tamtejszym minibrowarze otwarty jest dopiero po czternastej, więc chcąc, nie chcąc pojechaliśmy do Pardubic, gdzie chcielismy coś zjeść i zobaczyć browar. Wszystkie restauracje były jednak obsadzone weselnikami, a browru nie zwiedzilismy, gdyż niektórzy uznali, że mapa nie jest nam potrzebna
Wróciliśmy, więc do Medlesic, gdzie do otwarcia knajpy niektórzy postanowili:
- dobijać się do drzwi tegoż lokalu;
- posiedzieć na ławce;
- pohuśtać się na hustawce;
- powisieć na bramce stojącej na boisku piłki nożnej.
Kiedy otworzono drzwi lokalu, zamówiliśmy po piwie. Mnie po czarnym już się odechciało, ale jasne podobnoż było ok. Z lokalu tego mile wspominam męską toaletę, gdzie nad pisuarami były zamontowane poduszeczki, żeby zmęczony gość nie obił sobie główki przy oddawaniu płynu
Po pobycie w tymże lokalu, w końcu wyruszyliśmy do Hradca, gdzie zakwaterowaliśmy się w budynku tamtejszego basenu. Po czym nastąpił spacerek do lokalu, w którym umówieni byliśmy z kolegą Rosomakiem. Rychtarova Pivnica zrobiła na nas na początku duże wrażenie - tyle tam było nalewaków, ale po bliższym zapoznaniu się okazało się, że mają tam Pilsnera i Gambrinusa. Szybko, więc zmieniliśmy lokal na Opata, powiadamiając o tym Rosomaka.
Gdy dotarli do nas czescy koledzy, a mianowicie Rosomak i Kardinal, a później Martin rozpoczął się bardzo piwny wieczór. Czesi to naprawdę mają tempo spożycia. Koledzy zademonstrowali nam również pokaz tłuczenia szklanek Następnie poszliśmy na Karkonosa, potem na Bohemia Regent, a potem na Holbę. Ile wyppilismy tego dnia tylko prowadzący dziennik piwny mogą zliczyć (i to ci, którzy tego dnia notowali, a nie wiem, czy byli tacy).
Ostro zmęczeni wróciliśmy na basen. Należy również nadmienić, że kolega Okamzik udał się wcześniej. Jak wróciliśmy zademonstrował nam swoje oblicze prawdziwego telewidza. Sen z pilotem w ręku, przy włączonym telewizorze. Ja i Art postanowiliśmy nie wyłączać TV, bo po co, skoro program mu się tak podobał
Comment