Czołem, birofile.
Krótka historia mojego powrotu do domu. Parę lat temu życie poniosło mnie do Warszawy. Niestety. Miesiąc temu pojechałem z kumplem na delegację do Wrocławia. Kumpel też z Wrocławia. Pojechaliśmy na 3 dni. Ot, klient sobie zażyczył. My zgodni ludzie, więc pojechaliśmy. Wykoncypowaliśmy sobie z kumplem, że pogadamy z klientem, kasę zarobimy, a wieczorem wrócimy do starej tradycji - rajd po Wrocławiu, w stylu Szwejka: na skos przez rynek, w każdej knajpie po browarku. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. I szok.
Asystentka zrobiła nam dobrze, wynajęła lokal na noclegi piętro nad pubem "John Bull". Zaczęło się zatem dobrze. Polecam bittera! Pychota, aczkolwiek cena - 14 zł. Obaj z kumplem spokojnie przyjmiemy 10 kufli i pójdziemy prosto. Lata treningu. Wyszło nam, że miło spędzony czas będzie nas kosztował ze 300 zł. E, nie rozliczymy z kary firmowej. Idziemy dalej. Tradycyjnie do Spiża. No tragedia. Wchodzimy - wali potem, bębni, nic nie słychać. A co najgorsze: brak zapachu brzeczki i słodu. Już wiem, że niedobrze. Chyba nie ważą na miejscu myśle. Ale dajemy dalej, zamawiamy. Ludzie, jaką lurę podali - niby ciemne, słodowe - syf na maxa, lura, daje karmele. No pić nie można. Tragedia grecka, prawie się popłakaliśmy. Kumpel i ja pamiętamy Spiża sprzed 5-7 lat. Browar był pychota.
Wychodzimy z niesmakiem, lekko podkurwieni. Piwnica świdnicka. Biały i Czarny Baran. Specjalnie ważone dla piwnicy. No i dobrze, Czarny Baran - miodzo. Robimy po dwa. Cena przystępna. Miał być rajd, więc idziemy dalej. Ale szkoda gadać - Lech, Żywiec, Tyskie, Lech, Tyskie, Żywiec i Piast (lany w Warszawie!!! Zdrada) Nogi bolą a wszędzie - korporacyjny syf. Już się rozglądamy komu dać w ryj!
Nagle widzimy knajpkę, przed knajpką - stand, a na standzie napisano: Primator - Jasne, Ciemne, Pszeniczne. Zapodajemy. I trafiliśmy do raju. Czeskie piwa: z beczki, z butelek. Policzyłem - czeskich było 10, różnego typu, część z kija, 2 z beczki. I słowackie. W butelkach - 8 typów. Ludzie, opiliśmy się do spodu. Ledwo chodziłem - ale nie nawalony. Piwa treściwe, gęste, słodowe. Nie za mocne - 4,5, 5, 5,4 %. Była jedna pułapka - 10%. Ale nie było czuć za mocno alkoholem, poczułem co piję jak spojrzałem na etykietę. Nawet nie próbowaliśmy iść dalej Jedyny mankament to obsługa: nie ma zielonego pojęcia o piwie, myli typy, nie umie wyjaśnić. Łaziliśmy do baru, barman wstawiał wszystkie butelki i wybieraliśmy na podstawie etykiet. Ceny przystępne po 6,7 i 8 zł.
Krótko mówiąc. Kto będzie we Breslau: Malarka 30, knajpa Artzat Cafe. Koniecznie, szkoda szukać, czegoś innego.
Krótka historia mojego powrotu do domu. Parę lat temu życie poniosło mnie do Warszawy. Niestety. Miesiąc temu pojechałem z kumplem na delegację do Wrocławia. Kumpel też z Wrocławia. Pojechaliśmy na 3 dni. Ot, klient sobie zażyczył. My zgodni ludzie, więc pojechaliśmy. Wykoncypowaliśmy sobie z kumplem, że pogadamy z klientem, kasę zarobimy, a wieczorem wrócimy do starej tradycji - rajd po Wrocławiu, w stylu Szwejka: na skos przez rynek, w każdej knajpie po browarku. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. I szok.
Asystentka zrobiła nam dobrze, wynajęła lokal na noclegi piętro nad pubem "John Bull". Zaczęło się zatem dobrze. Polecam bittera! Pychota, aczkolwiek cena - 14 zł. Obaj z kumplem spokojnie przyjmiemy 10 kufli i pójdziemy prosto. Lata treningu. Wyszło nam, że miło spędzony czas będzie nas kosztował ze 300 zł. E, nie rozliczymy z kary firmowej. Idziemy dalej. Tradycyjnie do Spiża. No tragedia. Wchodzimy - wali potem, bębni, nic nie słychać. A co najgorsze: brak zapachu brzeczki i słodu. Już wiem, że niedobrze. Chyba nie ważą na miejscu myśle. Ale dajemy dalej, zamawiamy. Ludzie, jaką lurę podali - niby ciemne, słodowe - syf na maxa, lura, daje karmele. No pić nie można. Tragedia grecka, prawie się popłakaliśmy. Kumpel i ja pamiętamy Spiża sprzed 5-7 lat. Browar był pychota.
Wychodzimy z niesmakiem, lekko podkurwieni. Piwnica świdnicka. Biały i Czarny Baran. Specjalnie ważone dla piwnicy. No i dobrze, Czarny Baran - miodzo. Robimy po dwa. Cena przystępna. Miał być rajd, więc idziemy dalej. Ale szkoda gadać - Lech, Żywiec, Tyskie, Lech, Tyskie, Żywiec i Piast (lany w Warszawie!!! Zdrada) Nogi bolą a wszędzie - korporacyjny syf. Już się rozglądamy komu dać w ryj!
Nagle widzimy knajpkę, przed knajpką - stand, a na standzie napisano: Primator - Jasne, Ciemne, Pszeniczne. Zapodajemy. I trafiliśmy do raju. Czeskie piwa: z beczki, z butelek. Policzyłem - czeskich było 10, różnego typu, część z kija, 2 z beczki. I słowackie. W butelkach - 8 typów. Ludzie, opiliśmy się do spodu. Ledwo chodziłem - ale nie nawalony. Piwa treściwe, gęste, słodowe. Nie za mocne - 4,5, 5, 5,4 %. Była jedna pułapka - 10%. Ale nie było czuć za mocno alkoholem, poczułem co piję jak spojrzałem na etykietę. Nawet nie próbowaliśmy iść dalej Jedyny mankament to obsługa: nie ma zielonego pojęcia o piwie, myli typy, nie umie wyjaśnić. Łaziliśmy do baru, barman wstawiał wszystkie butelki i wybieraliśmy na podstawie etykiet. Ceny przystępne po 6,7 i 8 zł.
Krótko mówiąc. Kto będzie we Breslau: Malarka 30, knajpa Artzat Cafe. Koniecznie, szkoda szukać, czegoś innego.
Comment