Hradec Kralove - porażka (prawie) totalna
Mając wolne pomiędzy świętami postanowiliśmy sie wybrać do Czech. Postanowiłem wybrać miasto w którym nie byliśmy, z którego łatwo będzie dojechać do kilku browarów lub ewentualnie w samym mieście można wypic sporą liczbę piw. W internecie pod tym kątem ładnie wyglądał Hradec (w mieście Opat, Krakonosz, Rebel, Dobruszka, Patriot z Zamberka, Beneszów, blisko Belec...).
Zarezerwowałem noclegi w pensjonacie Jitka (w zasadzie kwaterze prywatnej) i ruszyliśmy.
1. Pensjonat
Dzienny pociąg przywiózł nas do Pardubic, skąd bez problemu docieramy do Hradca i bez
problemów trafiamy na kwaterę. I tutaj zaczynają się nasze przygody - jest późno (ale
przekazywałem godzinę przyjazdu) ale mimo kilkunastuminutowego dzwonienia nikt nie otwiera drzwi. W domu widac światło więc ktos jest. O co chodzi? Jakoś zdobywamy numer telefonu do kwatery i udaje nam jakoś porozumieć. Pani wychodzi w końcu. I znowu szok, jeszcze w zasadzie się nie rozebraliśmy a pani już rząda od nas CAŁOŚCI opłaty. Czujecie - jest póxny wieczór, my po 10 godzinnej drodze z małym dzieckiem a pani sobie wyobraża, że teraz szybciutko pójdziemy do bankomatu, albo, że jeździmy z kilkudziesięcioma tysiącami koron w kieszeni.
Robi się niemiło ale ustalamy, że zapłacimy jutro. Po raz pierwszy spotkałem się, że musze
opłacić pobyt za całość z góry (a co gdyby miejsce było nieakceptowalne albo musielibyśmy wracać z jakiś przyczyn wcześniej? ). I w pensjonacie przygody już do końca pobytu - okazuje się, że nie można w łazience trzymać swoich rzeczy - czyli mokre ręczniki, mydło, szczoteczki mają lądować w pokoju. Do tego pani nie pytając się nas o zgodę sama wyrzuca i przenosi nasze rzeczy w łazienki, przenosi tez nasze jedzenie nie pytając nas o zgodę ani nie informując gdzie. Znajdujemy je (dobre i to) w jakiejś szafce. Szokza szokiem ale wyjechać nie ma jak, wszak zapłaciliśmy całą sumę. Sama kwatera zadbana, czysta i wygodna ale wspólna łazienka przy pobycie większej liczby osób nie sprawdza się. Do tego musimy zostawiać buty przed wejściem - nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby w przdsionku nie panował mróz co powoduje, że rano wkłąda się nogi w bloki z lodu w które zamieniają się buty. Jako polscy anarchiści buty zdejmujemy więc w przedsionku ale przenosimy do pokoju aby nie nabawić się zapalenia płuc.
Tak więc tutaj całkowita porażka.
2. Miasto
Samo miasto całkowicie wymarłe, zastanawiamy się czy w ogóle ktos tam żyje. Sama Starówka w miarę fajna choć jak na Czechy przeciętna. Ale miło pospacerować. Także wzdłuż Łaby i ulicą handlową. Jednak tego wszystkiego jest na maksimum 2 godziny. Cóż może nie porażka ale trzeba się trochę nachodzić żeby było miło. Mam wrażenie, że na wiosnę jest tu przyjemniej. W zasadzie nie ma się co rozpisywać - znacznie lepsze wrażenia były po wizytach w Pradze, Libercu, Kutnej Horze, Karlovych Warach, Stramberku, Ołomuńcu i Pardubicach
3. Piwo i lokale
Pierwszego dnia udajemy się w bliską okolicę do hospody U Cechu (szczegółowe opisy będą w lokalach). Hospoda w pełni klasyczna ale nie ma jedzenia wieczorem a kelner i ludzie zachowują jakby nie lubili Polaków (i z tym będziemy się spotykać często co jest dla mnie szokiem bo do Czech jeżdżę od lat i nidgy w takim natężeniu się z tym nie spotykałem) tak więc udajemy się na spacer po okolicy i znajdujemy jakiś lokal który nie różni się od tcyh wszystkich "europejskich czy światowych", nuda ale jedzenie jest. Do domu i spać.
Drugiego dnia zaliczamy pyszne Svijany U Cechu, takiego sobie Ferdynanda z Beneszowa w restauracji (kolejna restauracja w nowym globalnym stylu - nuda) jemy w kolejnym takim samym lokalu (wszystko sterylne, drewno z ikei itp) gdzie jest mnóstwo śpiącej na stołach pijanej młodzieży włączającej ciągle jakieś umpa i na szczęście wieczorem bawimy się w całkiem przyjemnym undergrandowym U Draku (choć Kruszowice słabe więc pijemy mocne alkohole) gdzie słuchamy muzyki z szafy grającej i gramy w piłkarzyki.W U Draku według opisu miały być piwa z małych browarów, jednak barman nic o tym, nie wie. Pogłebia się wrażenie złego doboru miejsca wyjazdu.
Następne dni to raczej zmęczenie Hradcem w którym za wiele cieakwego nie ma a w knajpach ciągłe porażki - albo zamkniete albo nikt nie słyszał o piwach które (według netu) miały w nich być - nie udało nam się wypić żadnego piwa ani z Dobruszki (w lokalu jest tylko Pilzner mimo opisu) ani Patriota o któym nikt nie słyszał w Rychtarce (a według informacji z www.pivni.info miało tam byc na stałe), Odrobinę oddechu łapiemy w Budvarce - jest w końcu czeska knajpiana klasyka i pyszny (choć zbyt mocny) świąteczny Opat. Tutaj spędzamy trochę czasu ale niestety potem jest ciągle zamkniete. W Rychtarce są piwa ale nie ma klimatu, na szczęście jest dobry Rychtar ale nie mamy tego po co tu przyszlismy czyli Hardeckiego Patriota. Cóż kolejna trochę porażka.
Kolejny łyk oddechu to Jidelna z Rebelem. O tu w końcu jest pięknie - klasyka w starym dobrym stylu ale piwo nie zachwyca. Za to zaprzyjaźniamy się z miejscową klientelą z którą spożywamy trunek a Igor dostaje batonik. W koncu jest miło. No i toaleta na klatce - - jest klimat.
Ale niestety jest tylko do 17.00.
Zrażeni Hradcem wybieramy się do Trebechowic w których oglądamy naprawdsę fajną szopkę, pijemy w klasycznych gospodach dobrą Holbę i jemy najlepszy gulasz wyjazdu w U Radnice. Niestety musimy już wracać bo kończą się autobusy. Ale w koncu był udany dzień.
Kolejny dzień i kolejna wycieczka - Pardubice. Starówka przepiękna, w zamku wystawy którymi zachwyca się Igor (nora z lisem czy strzelanie z karabinów to jest to) - ogromnie żałujemy, że tego miasta nie wybraliśmy na noclegi. Oferta piwna jest niestety uboga. U Capa pijemy za to najlepsze piwo tego wyjazdu - Budvar dziesiąteczka, prawie taki jak pamiętam ze starych lat.
Powrót do Hradca, łapiemy się na w końcu otwarte U Cechu gdzie na szybko spozywamy kilka Swijan - cóż jutro powrót.
Czyli lokalowo i piwnie tak pół na pół. NIestety większość lokali bez charakteru i atmosfery z której słyną czeskie hospody. Ot lokale jakich wiele i w Polsce.
Acha sam Sylwester Anka poszła spać a ja wybrałem się na rynek i kolejne rozczarowanie - żadnej imprezy, po porstu zebrało się trochę ludzi strzeliły szampamy i cześć.
1 stycznia był fajny pokaz sztucznych ogni ale 15 minut pokazu nie rekompensuje braku czegokolwiek w Sylwestra.
Podsumowując - gdybym po raz pierwszy przyjechał do Czech do Hradca i trafił taką ofertę piwno-lokalową to pewnie zmaiast zakochać się w Czechach długo bym tu nie wrócił. Piwa ogólnie niewiele lepsze od polskich koncernówek (z małymi wyjątkami).Knajpy - ech gdzie te czeskie klasyczne knajpy, w Hradcu w większości odeszły w siną dal, a te które były fajne były praktycznie przez większość czasu zamknięte.
Tak więc (prawie) porażka.
Mając wolne pomiędzy świętami postanowiliśmy sie wybrać do Czech. Postanowiłem wybrać miasto w którym nie byliśmy, z którego łatwo będzie dojechać do kilku browarów lub ewentualnie w samym mieście można wypic sporą liczbę piw. W internecie pod tym kątem ładnie wyglądał Hradec (w mieście Opat, Krakonosz, Rebel, Dobruszka, Patriot z Zamberka, Beneszów, blisko Belec...).
Zarezerwowałem noclegi w pensjonacie Jitka (w zasadzie kwaterze prywatnej) i ruszyliśmy.
1. Pensjonat
Dzienny pociąg przywiózł nas do Pardubic, skąd bez problemu docieramy do Hradca i bez
problemów trafiamy na kwaterę. I tutaj zaczynają się nasze przygody - jest późno (ale
przekazywałem godzinę przyjazdu) ale mimo kilkunastuminutowego dzwonienia nikt nie otwiera drzwi. W domu widac światło więc ktos jest. O co chodzi? Jakoś zdobywamy numer telefonu do kwatery i udaje nam jakoś porozumieć. Pani wychodzi w końcu. I znowu szok, jeszcze w zasadzie się nie rozebraliśmy a pani już rząda od nas CAŁOŚCI opłaty. Czujecie - jest póxny wieczór, my po 10 godzinnej drodze z małym dzieckiem a pani sobie wyobraża, że teraz szybciutko pójdziemy do bankomatu, albo, że jeździmy z kilkudziesięcioma tysiącami koron w kieszeni.
Robi się niemiło ale ustalamy, że zapłacimy jutro. Po raz pierwszy spotkałem się, że musze
opłacić pobyt za całość z góry (a co gdyby miejsce było nieakceptowalne albo musielibyśmy wracać z jakiś przyczyn wcześniej? ). I w pensjonacie przygody już do końca pobytu - okazuje się, że nie można w łazience trzymać swoich rzeczy - czyli mokre ręczniki, mydło, szczoteczki mają lądować w pokoju. Do tego pani nie pytając się nas o zgodę sama wyrzuca i przenosi nasze rzeczy w łazienki, przenosi tez nasze jedzenie nie pytając nas o zgodę ani nie informując gdzie. Znajdujemy je (dobre i to) w jakiejś szafce. Szokza szokiem ale wyjechać nie ma jak, wszak zapłaciliśmy całą sumę. Sama kwatera zadbana, czysta i wygodna ale wspólna łazienka przy pobycie większej liczby osób nie sprawdza się. Do tego musimy zostawiać buty przed wejściem - nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby w przdsionku nie panował mróz co powoduje, że rano wkłąda się nogi w bloki z lodu w które zamieniają się buty. Jako polscy anarchiści buty zdejmujemy więc w przedsionku ale przenosimy do pokoju aby nie nabawić się zapalenia płuc.
Tak więc tutaj całkowita porażka.
2. Miasto
Samo miasto całkowicie wymarłe, zastanawiamy się czy w ogóle ktos tam żyje. Sama Starówka w miarę fajna choć jak na Czechy przeciętna. Ale miło pospacerować. Także wzdłuż Łaby i ulicą handlową. Jednak tego wszystkiego jest na maksimum 2 godziny. Cóż może nie porażka ale trzeba się trochę nachodzić żeby było miło. Mam wrażenie, że na wiosnę jest tu przyjemniej. W zasadzie nie ma się co rozpisywać - znacznie lepsze wrażenia były po wizytach w Pradze, Libercu, Kutnej Horze, Karlovych Warach, Stramberku, Ołomuńcu i Pardubicach
3. Piwo i lokale
Pierwszego dnia udajemy się w bliską okolicę do hospody U Cechu (szczegółowe opisy będą w lokalach). Hospoda w pełni klasyczna ale nie ma jedzenia wieczorem a kelner i ludzie zachowują jakby nie lubili Polaków (i z tym będziemy się spotykać często co jest dla mnie szokiem bo do Czech jeżdżę od lat i nidgy w takim natężeniu się z tym nie spotykałem) tak więc udajemy się na spacer po okolicy i znajdujemy jakiś lokal który nie różni się od tcyh wszystkich "europejskich czy światowych", nuda ale jedzenie jest. Do domu i spać.
Drugiego dnia zaliczamy pyszne Svijany U Cechu, takiego sobie Ferdynanda z Beneszowa w restauracji (kolejna restauracja w nowym globalnym stylu - nuda) jemy w kolejnym takim samym lokalu (wszystko sterylne, drewno z ikei itp) gdzie jest mnóstwo śpiącej na stołach pijanej młodzieży włączającej ciągle jakieś umpa i na szczęście wieczorem bawimy się w całkiem przyjemnym undergrandowym U Draku (choć Kruszowice słabe więc pijemy mocne alkohole) gdzie słuchamy muzyki z szafy grającej i gramy w piłkarzyki.W U Draku według opisu miały być piwa z małych browarów, jednak barman nic o tym, nie wie. Pogłebia się wrażenie złego doboru miejsca wyjazdu.
Następne dni to raczej zmęczenie Hradcem w którym za wiele cieakwego nie ma a w knajpach ciągłe porażki - albo zamkniete albo nikt nie słyszał o piwach które (według netu) miały w nich być - nie udało nam się wypić żadnego piwa ani z Dobruszki (w lokalu jest tylko Pilzner mimo opisu) ani Patriota o któym nikt nie słyszał w Rychtarce (a według informacji z www.pivni.info miało tam byc na stałe), Odrobinę oddechu łapiemy w Budvarce - jest w końcu czeska knajpiana klasyka i pyszny (choć zbyt mocny) świąteczny Opat. Tutaj spędzamy trochę czasu ale niestety potem jest ciągle zamkniete. W Rychtarce są piwa ale nie ma klimatu, na szczęście jest dobry Rychtar ale nie mamy tego po co tu przyszlismy czyli Hardeckiego Patriota. Cóż kolejna trochę porażka.
Kolejny łyk oddechu to Jidelna z Rebelem. O tu w końcu jest pięknie - klasyka w starym dobrym stylu ale piwo nie zachwyca. Za to zaprzyjaźniamy się z miejscową klientelą z którą spożywamy trunek a Igor dostaje batonik. W koncu jest miło. No i toaleta na klatce - - jest klimat.
Ale niestety jest tylko do 17.00.
Zrażeni Hradcem wybieramy się do Trebechowic w których oglądamy naprawdsę fajną szopkę, pijemy w klasycznych gospodach dobrą Holbę i jemy najlepszy gulasz wyjazdu w U Radnice. Niestety musimy już wracać bo kończą się autobusy. Ale w koncu był udany dzień.
Kolejny dzień i kolejna wycieczka - Pardubice. Starówka przepiękna, w zamku wystawy którymi zachwyca się Igor (nora z lisem czy strzelanie z karabinów to jest to) - ogromnie żałujemy, że tego miasta nie wybraliśmy na noclegi. Oferta piwna jest niestety uboga. U Capa pijemy za to najlepsze piwo tego wyjazdu - Budvar dziesiąteczka, prawie taki jak pamiętam ze starych lat.
Powrót do Hradca, łapiemy się na w końcu otwarte U Cechu gdzie na szybko spozywamy kilka Swijan - cóż jutro powrót.
Czyli lokalowo i piwnie tak pół na pół. NIestety większość lokali bez charakteru i atmosfery z której słyną czeskie hospody. Ot lokale jakich wiele i w Polsce.
Acha sam Sylwester Anka poszła spać a ja wybrałem się na rynek i kolejne rozczarowanie - żadnej imprezy, po porstu zebrało się trochę ludzi strzeliły szampamy i cześć.
1 stycznia był fajny pokaz sztucznych ogni ale 15 minut pokazu nie rekompensuje braku czegokolwiek w Sylwestra.
Podsumowując - gdybym po raz pierwszy przyjechał do Czech do Hradca i trafił taką ofertę piwno-lokalową to pewnie zmaiast zakochać się w Czechach długo bym tu nie wrócił. Piwa ogólnie niewiele lepsze od polskich koncernówek (z małymi wyjątkami).Knajpy - ech gdzie te czeskie klasyczne knajpy, w Hradcu w większości odeszły w siną dal, a te które były fajne były praktycznie przez większość czasu zamknięte.
Tak więc (prawie) porażka.
Comment