Wyprawa do wnętrza prawdziwego ale'a: Edynburg

Collapse
X
 
  • Filtruj
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • HitRunError
    Szeregowy Piwny Łykacz
    • 2011.07
    • 10

    Wyprawa do wnętrza prawdziwego ale'a: Edynburg

    Witam wszystkich.
    Zarejestrowałem się na forum jakiś czas temu, ale że nie miałem zbyt wiele ciekawego do
    powiedzenia, milczałem. Stoję na stanowisku, że me usta lepiej zajmują się brzegami pucharów niż gadaniem po próżnicy, a palce niech lepiej te puchary obejmują niż stukają po klawiaturze.

    Ale - jak powszechnie wiadomo - życie to zmiany, przełamałem się i postanowiłem opisać wycieczkę piwną do Edynburga z przełomu marca i kwietnia. Może kogoś zainteresuje, może zainspiruje, może ktoś zasugeruje, żebym lepiej pił te piwa w spokoju i się nie wychylał.

    Plan był dość bogaty a jednocześnie pozwalający nacieszyć się pubową atmosferą tego wietrznego miasta: 4 noce = 4 wieczorne posiedzenia i 4 szybkie południowe lunche w odpowiednich ku temu przybytkach.

    Dzień pierwszy, wieczór:

    Edynburg przywitał nas korkiem z lotniska (pierwsze nerwowe myśli - czy zdążymy wypić wszystko przed 'last orders' tego dnia?), słoneczną pogodą i dźwięcznym, szkockim rrr. Hotel, kolacja (niestety do akompaniamentu przezroczystego smakowo peroni) i już około ósmej wieczór:

    1. Guildford Arms

    Po wejściu opad szczęki. Dwupoziome wnętrze, ściany w ostach, zdobiony sufit, lekko przyciemnione światło i 8 pomp.
    Jako że mam limitowane zdolności przyswajania piwa, należało wybrać 5, wybór był dość prosty, bo z 2 pomp lało się coś angielskiego (z jednej na pewno coś z Young's). Metodą błądzenia losowego kolejność degustacji ustaliła się tak:
    Harviestoun: Island Hopper 3.9%
    Caledonian: Deuchars IPA 3.8%
    Orkney: Dark Island 4.6%
    Fyne Ales: Jarl 3.8%
    Scottish Borders Brewery: Dark Horse 4.5%

    Uprzedzając fakty, Harviestoun okazał się być chyba najlepszym piwem z całej wycieczki, choć na taką ocenę mógł wpłynąć późniejszy przesyt i w sumie dość podobny profil smakowy szkockich cask ales (oczywiście podobny w szerokim zakresie, żeby się nikt nie czepiał). Piękny zapach chmielu, niskie wysycenie i - zaskoczenie - temperatura. Oczywiście, wiadomo, Brytyjczycy piją ciepłe piwo, ale aż tak?! Na moje oko i podniebienie piwo miało 13-15 stopni. Jednak to prawdopodobnie tej temperaturze piwo zawdzięcza cudowny owocowy aromat i ekstremalną pijalność (choć to raczej przede wszystkim zasługa słabego nagazowania).
    Piwa tego nie mogę znaleźć na stronie browaru, prawdopodobnie, dedukując z zawartości alkoholu, jest to Wild Hop IPA.

    Deuchars IPA zostało losowo wytypowane w celu poznawczym - cóż to takiego ten dwuacetyl. Okazuje się, że rzeczywiście, za dużo go w browarze Caledonian wyprodukowali i wiem już, co to jest. Niezbyt przyjemne, pozwoliło mi uświadomić sobie, czego tak naprawdę nie lubię w wielu polskich piwach. Właśnie dwuacetylu.
    Ale dopiłem, gdy zapomnieć o maśle ta IPA staje się całkiem przyjemnym bitterem.

    Dark Island z browaru Orkney. Ciemne, palona chmielowa kawa. Bardzo smaczne. Nr 2 tego dnia.

    Jarl z Fyne Ales. Chcieliśmy spróbować go wcześniej, ale przy trzeciej kolejce wyszedł, więc trochę żałowałem. Została jednak podłączona nowa beczka i mieliśmy szansę na parę łyków tego chyba dość popularnego piwa. Niestety konsumowane jako czwarte nie dało się pokochać. Umiarkowanie chmielony bitter - jestem pewien, że pokazałby pazury pół godziny wcześniej.

    Jako, że szybko się uczę i równie szybko zapominam, prędko postanowiłem zamówić ostatnie piwo tego wieczora - ciemne i mocniejsze oczywiście. Ciemny Koń okazał się być prawdopodobnie stoutem (w sumie z grubsza mógłbym podzielić wszystkie próbowane cask ales w Edynburgu na stouty i bittery i chyba nie byłbym daleko ani od obiektywnej prawdy ani od zamiarów piwowarów), niestety nie tak intensywnym i smacznym jak Ciemna Wyspa z Orkney.

    Mieliśmy jeszcze szansę na szóste piwo z okazji ostatnich zamówień, ale w obawie o organizmy przed wyczerpującym dniem drugim, trzecim i czwartym (szczególnie czwartym) podziękowaliśmy grzecznie i udaliśmy się na spoczynek.


    Dzień drugi:

    15 stopni, przenikliwy wiatr i hordy tubylców w krótkich spodenkach, spódniczkach i koszulkach. Nasze marznące oczy nie mogły wytrzymać tego widoku, więc czym prędzej udaliśmy się do:

    2. The Cloisters

    Bardziej surowo niż poprzedniego dnia, drewniane ławy zamiast niewygodnych stołków, dużo przestrzeni (w większej części dlatego, że gdy wchodziliśmy byliśmy jedynymi klientami). Wrażenie bardziej w stronę czeskiej knajpy niż szkockiego pubu, ale pompy za barem nie pozostawiały wątpliwości gdzie jesteśmy.
    Przyjrzeliśmy się tu bliżej menu, ciekawy wybór butelek - Flying Dog, belgijskie smakołyki - ale przyjechaliśmy tu na poszukiwanie prawdziwego smaku cask ales. Poranna pora i chęć późniejszego docenienia uroków miasta pozwoliły jedynie na:
    Highland: Scapa Special 4.2%
    Cairngorm: Trade Winds 4.3%

    Ogólnie: lekkie rozczarowanie. Scapa Special z tępą goryczką, Trade Winds z aromatem spoconego człowieka (nie żartuję i nie chciałbym tego tak skojarzyć, ale się stało). Jakoś zostało dopite, ale mózg wizualizował zlizywanie (przynajmniej wąchanie) strumyczków spod pachy lipcowego murarza.
    Wydaje się, że poprzeczka po poprzednim wieczorze powędrowała wysoko. Z perspektywy czasu wydaje się, że za wysoko.

    W Cloisters nie mają niestety ekspresu do kawy, więc kubki smakowe trzeba było przemyć kawą zwykłą. Nie była zła, ale duża, co w połączeniu z dwoma pintami zmusiło nas do odkrycia, że w Edynburgu wcale nie trzeba szukać krzaków i ciemnych bram, żeby zapewnić ujście płynom fizjologicznym. Toalety są może nie na każdym kroku, ale nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby na nie natrafić (myślę że gorzej mogłoby być z krzakami). Przede wszystkim są bezpłatne i czyste.

    Połaziliśmy trochę po mieście, dumnie popatrzyliśmy na nie z fotelu Artura, do pizzy (bardzo pysznej) wypiliśmy nijakie birra artigianale (Amarcord Gradisca) - są lepsze włoskie piwa.

    Spragnieni popędziliśmy do Mekki, dla niepoznaki w Edynburgu znanej jako:

    3. Brewdog

    Oczywiście nie można było ominąć tego punktu. W środku tłumy rewolucjonistów, znacznie młodszych od konserwatywnej klienteli cask ale barów. Znaleźliśmy w dość niewielkim wnętrzu miejsce do przycupnięcia (ja na niewygodnym stołku, przy niewygodnym słupie) i zaczęliśmy pić. A, przepraszam, degustować:
    Punk IPA 5.4%
    5AM Saint 5%
    Nogne O Citra 7% (pół pinty)
    Hardcore IPA 9.2% (pół pinty)
    Tokyo* 18% (1/3 pinty)

    Atmosfera zupełnie inna niż w poprzednich pubach, luz, porządna muzyka (ciut za głośna) i pełno kranów za barem. Nie ma pomp. Duży wybór butelkowych specjałów zza Atlantyku, na ścianach puste butelki (m.in. Boris the Crusher z Hoppin Froga - podejrzewam, choć się nie przyglądałem, że pełna butelka za barem też by się znalazła, ale tego dnia powstrzymałem się od znacznych ekstrawagancji) w kranach gościnne piwa (Nogne, Evil Twin). Raj. Satori. Przeprowadzam się tam.

    Zaczęliśmy od symbolu. Punk IPA - zapach cytrusowego chmielu, smak cytrusowego chmielu, dotyk cytrusowego chmielu. Kto nie próbował, powinien. Jasna, mocno (akurat) chmielona IPA z ciekawym słodowym posmakiem, osobiście przypominała mi nieco AIPĘ z Brovarni (oczywiście w Punku czuć chmielenie na zimno, ale pomimo, że gdańska AIPA była podobno mocniej chmielona nie czuję wielkiej różnicy).

    Na przepłukanie (w teorii, spodziewałem się w miarę zwykłego ale'a) poszedł 5am. Oczywiście chmiel uderzył znowu. Lekko czerwonawe, pięknie pachnące piwo. Wydaje mi się, że nawet lepsze od Punk.

    Nalewak z Nogne skusił, nie mógł inaczej, z wyrobów własnych Brewdoga w kranach była jeszcze Dogma, jakiś porter (nie za bardzo moje bajki) i mocne rzeczy na później. Pierwsze spotkanie z single hopem i albo znieczuliła mnie dawka chmielu w dwóch poprzednich piwach, albo oczekiwałem za wiele, albo Citra to nie dla mnie, albo piwa chmielone jednym chmielem nie osiągają tej złożoności zapachu. Albo wszystko po trochu. Oczywiście - wspaniałe piwo, ale gdybym miał wybierać teraz to wziąłbym jeszcze jedną pintę Punka.

    Nadszedł czas na Hardcore. Czyli jeszcze więcej chmielu i jeszcze więcej - wydaje mi się, że niestety - alkoholu (albo słodyczy, ale w piwie to się mniej lub bardziej wiąże). Wspaniała, lekko drażniąca, zostająca na podniebieniu goryczka i przebijająca się spod niej zbyt nachalnie słodycz.

    Na koniec przyszedł czas na ekstremum (tak, wiem, jest jeszcze pingwin, ale to już chyba nie piwo). Na dnie pięknego kielicha zabłysły ciemne wody cesarskiego stouta. Niczym sommelier zamieszałem płynem obserwując osiadanie się gęstego piwa na ściankach i powąchałem.
    Szybko odstawiłem na stolik, rozglądając się czy ktoś nie chce się ze mną wymienić. Alkohol, zatykający alkohol i intensywna słodycz słodkiego wina - nie wiem - wiśniowego?
    Kilka chwil zajęło mi ochłonięcie, ocena trudności zadania (nie jest tego piwa przecież tak dużo) i decyzja. Nie mogę jej żałować, bo po aeracji, wywietrzeniu alkoholowego aromatu i kilku łykach, okazało się to być idealne piwo na zamknięcie wieczoru. Do głosu zaczęły dochodzić palone aromaty, jabol przemienił się w porto (orzechy, rodzynki), tylko do końca przeszkadzała mi słodycz. Niemniej w kategorii 18% stoutów będę je polecał.

    W drodze do hotelu natknęliśmy się na kilku Szkotów, którzy nie mogli znaleźć publicznych toalet (może już były zamknięte, choć chyba już im nie zależało) i zręcznie omijając strumienie zaczęliśmy już snuć plany na następny dzień.


    Dzień trzeci:

    Poprzedniego dnia w oddali zamajaczyła nam skała znana jako Bass Rock, więc zapragnęliśmy zobaczyć ją z bliższej odległości, tj. z North Berwick. Biel głuptaków oraz zapierający dech w piersiach wiatr, który zdolny jest porwać psy bez dostatecznego obciążenia, nieuchronnie skojarzyły nam się z piwem. Lekko przerażeni brakiem odpowiednich przybytków w zasięgu wzroku (bardzo niecodzienna sytuacja w Szkocji) zaczęliśmy poszukiwać pubu - syreny wskazały nam:

    4. The Ship Inn w North Berwick

    Przestronny, urządzony w morskim stylu, z akcesoriami pochodzącymi zapewne z wraków wyrzuconych na brzeg oraz sofą dla kapitana sprawił miłe wrażenie. Przede wszystkim w środku nie wiało. Ogrzawszy się nieco spojrzeliśmy na wybór pomp i po raz pierwszy zrzedła nam mina. Tylko 3. W tym Spitfire. Patrząc jednak na jasną stronę życia, wybraliśmy do degustacji pozostałe 2:
    Harviestoun: Schiehallion 4.8%
    Inveralmond: Lia Fail 4.7%

    Drugie spotkanie z browarem Harviestoun zaowocowało chyba najbardziej zaskakującym piwem podczas tej wycieczki. Otóż był to ciepły, nienagazowany lager. Choć zupełnie niezły - lekko chmielony, orzeźwiający, jednak zimniejszy niż piwa w Guildford Arms - to jednak zdawał się nie na miejscu.

    Lia Fail szybko pozwoliło zapomnieć o niebezpiecznych rejonach najeżonych rafami dolnej fermentacji. Ciemny bitter, lekko karmelowy, intensywny zapach chmielu. Mniam. Podróż do North Berwick nie poszła na marne.

    Po drzemce w powrotnym autobusie do Edynburga, łyku La Rossa z Birra Morretti (wg Jacksona najlepsze piwo do pizzy) udaliśmy się do:

    5. Abbotsford

    Pub siostrzany Guildford Arms. Z prawdziwym island barem - czyli barem ze wszystkich stron otoczonym klientami. W tym momencie zobaczyłem już wszystko co chciałem z turystycznego punktu widzenia: zamek, fotel Artura i właśnie island bar, można było więc skupić się na meritum wycieczki, czyli piwach.
    Jasno. Tłumnie. Pachnie piwem. Postaliśmy chwilkę sącząc pierwsze piwo i usiedliśmy na drewnianej ławie. A piwa polały się takie:
    Kelburn: Cart Blanche 5%
    Cairngorm: Black Gold 4.4%
    Fyne Ales: Piper's Gold 3.8%
    Tryst: Brockville 3.9%
    Tryst: Blathan 4%

    Cart Blanche, choć miałem nadzieję na witbiera, okazał się być bitterem, bardzo dobrym, ale w tym momencie zaczynały mi się zacierać różnice między tymi mniej wyrazistymi piwami. Cart Blanche był niestety jednym z nich.

    Czarne Złoto wręcz przeciwnie, wyśmienity stout, atakujący nos palonym jęczmieniem i zaskakująco pełny w smaku. Pod koniec wybornie zmieszana goryczka z jęczmienia i chmielu. Mistrzostwo. Jako jedyny z pompy.

    Po Black Gold przyszedł czas na kolejne złoto, tym razem Złoto Dudziarza. Szkoda mi było spłukiwać smak piwa z browaru Cairngorm i pewnie to wpłynęło na ocenę piwa od Fyne Ales. Zdecydowanie ten browar nie miał u mnie szczęścia. Piwo bez historii. Zwyczajny bitter/pale ale.

    Brockville urzekł borsukiem na etykiecie przy nalewaku. Zniesmaczył natomiast maślanym posmakiem i nijakością.

    W kranach zostało jeszcze jedno piwo z Trysta i, prawdę mówiąc, obawiałem się o jego jakość. Okazało się lepsze od Brockville, ale niewyśmienite, bliżej niezidentyfikowany posmak nie pozwalał się piwem do końca nacieszyć.

    Nie mogłem tak smutno zakończyć dnia, więc postanowiłem pierwszy i ostatni raz powtórzyć piwo. W Black Gold utopiłem swe smutki, atmosfera się poprawiła, starsi Irlandczycy siedzący obok zaintonowali swoje pieśni wychwalające wodnistego Guinessa, po czym zostaliśmy przymuszeni do zaśpiewania polskich pieśni wychwalających nasze piwa. Ja żadnej nie znam, więc tylko przysłuchiwałem się sącząc prawdziwego stouta ciekawym interpretacjom polskich klasyków w stylu atonalnej muzyki nowoczesnej, wykonywanych ochoczo przez mą towarzyszkę podróży.

    W drodze do hotelu przyszły nam do głowy jeszcze inne polskie ludowe piosenki, jak np. Mazurek Dąbrowskiego, czy przeboje Apteki, ale nie było już niestety publiczności. Był tylko kojący posmak Black Golda.


    Dzień czwarty:

    Po przebudzeniu poczłapaliśmy w rejony pierwszego spotkania ze szkockim piwem. Niedaleko Guildford Arms mieści się bowiem:

    6. Cafe Royal (z ekspresem)

    Też z island barem, sporą ilością miejsca i paroma pompami. Wybraliśmy z menu:
    Cairngorm: Wildcat 5.1%
    Inveralmond: Duncan's IPA 4.4%
    Kelburn: Red Smiddy 4.1%

    Drapieżnik z Cairngorma nie okazał się zbyt wyrazisty, ale przynajmniej nie drapał w gardło. Na dobry początek dnia ten delikatny miks karmelowych, słodowych i chmielowych aromatów był jak znalazł.

    Na drugi łyk poszła IPA z Inveralmond. Szkockie browary mają w zwyczaju nazywanie bitterów IPAmi, co nieco myli przyjezdnych i takoż zmyliło nas i tym razem (choć mieliśmy nauczkę w postaci Deuchars). Z tego piwa w pamięci pozostała mi wspaniała piana na mych wspaniałych polskich wąsach, którą podkreślała i zwielokrotniała wszechobecność luster w Cafe Royal.

    I na sam koniec browar Kelburn, tak samo jak poprzedniego dnia, nie zachwycił. Kolejny bitter bites the dust. Szkoda, bo wnętrze Cafe Royal zasługiwało na lepsze piwa.

    Oczywiście jestem świadom, że gdyby piwa z dnia czwartego zamienić z tymi z dnia pierwszego, oceny mogłyby być diametralnie różne. Zmęczenie materiału i przyzwyczajenie kubków smakowych zrobiły swoje - chciałbym tylko podkreślić, że po stokroć wolałbym taką monotonię zwykłych bitterów niż lodówkę pełną lechów i tyskich w mym osiedlowym sklepie. Rzekłem.

    Jeszcze bardziej bym wolał lodówkę pełną chmielu w płynnej postaci, więc na pożegnalny wieczór udaliśmy się znów do:

    3bis. Brewdoga

    Przedtem wypiliśmy do kolacji jeszcze jedno birra artigianale, tym razem lepsze, choć także z browaru Amarcord: Midona. Ubogi krewny belgijskich piw, ale przyjemnie odświeżające po tych wszystkich bitterach.
    A w Brewdogu nastąpiło, wstyd mi przyznać, szaleństwo w niezbyt dobrym tego słowa znaczeniu:
    IPA iS Dead Challenger 6.7% (pół pinty)
    Evil Twin: Yin 10% (1/3 pinty)
    Evil Twin: Yang 10% (1/3 pinty)
    Port Brewing: Older Viscosity 12%
    Bitch Please 13.5% (butelka 0.35)
    Nogne O: Imperial Brown Ale 7.5% (butelka 0.5)
    Southern Tier: Iniquity 9% (butelka 0.65)

    Powitała nas atrakcja w postaci muzyki na żywo (nie było strasznie, ale za głośno) oraz rotacja piw w kranach. Towarzystwo zmartwiło się brakiem Tokyo (i zamówiło butelkowe - zły wybór na początek wieczoru), ja natomiast ucieszyłem pojawieniem się IPA is Dead w wersji Challenger.
    Wrażenia niestety podobne do single hop z Nogne - brak złożoności oraz dodatkowo przytłaczający w tej ilości aromat skądinąd ciekawego chmielu. Szkoda, że innych wersji IPA is Dead nie było mi dane spróbować (tak, wiem, mogłem spróbować z butelek - nie spróbowałem, po części przez Challengera).

    Następnie przyszła kolej na Yin i Yang uwarzone w Brewdogu przez duński Evil Twin. Nie wpadłem na to, że należy je zamawiać razem, a wszelkie ewentualne sugestie obsługi zniknęły w decybelach muzyki na żywo. Muszę jednak przyznać, że później spróbowałem zmieszanych i wolę je osobno.

    Yin to imperialny stout, najsmaczniejsze piwo, jakie piłem tego wieczoru. Nieagresywne, pełne aromatów palonych i unoszących się nad nimi chmielowych.
    Yang natomiast to imperialna ipa, ekstremalnie chmielona, jednak połączenie z mocno alkoholowym posmakiem nie pozostawia najlepszych wrażeń (ale wciąż bardzo dobre).

    Po przelotnym kontakcie z filozofią Zen objawiła mi się inna mistyczna siła. Rękami barmana nalała mi - zamiast 1/3 pinty - całą pintę ekstremalnie mocnego ale z Port Brewing. To był znak, żebym podążył w przepaść. Kuszenie zakończone sukcesem. Mroczna wędrówka w procenty, które wypaliły mi kubki smakowe. Marnotrawstwo, głupota.

    Ze smaku następnych piw nie pamiętam wiele, Bitch Please zamówiłem nie będąc świadom, że to jest wędzonka (nie znoszę), ale zmęczyłem. Następne dwa - jestem pewien, że wspaniałe - piwa pamiętam jak przez mgłę. Wstyd mi okropnie, bo mógł je wypić ktoś, kto je doceni, a także żal mi, bo nie wiem, kiedy będę miał okazję spróbować je bardziej świadomie.

    Z niemal pustego Brewdoga wytoczyliśmy się na coraz zimniejsze ulice Edynburga, posmak wędzonki towarzyszył mi aż do śniadania następnego ranka.


    Dzień piąty, słońce w zenicie (przykryte chmurami i deszczem):

    Katzenjammer. Matka wszystkich kaców. Młot pneumatyczny i sonda gastryczna. Na kawę nie mogłem patrzeć, śniadanie trzeba było zjeść, żeby pozbyć się tej przeklętej wędzonki.

    W planie był jeszcze:

    7. Halfway House

    Najmniejszy pub w Edynburgu, miniaturowe stoliki, niewygodne siedzenia. Plany były takie, żeby spędzić tu godziny oczekiwania na samolot przy płynącym ale'u. Ale nie smakował mi tego dnia żaden z ale'i, które wypiłem, więc nie będę składał fałszywego świadectwa.
    Pub klimatyczny, ale w mym ówczesnym stanie nieco klaustrofobiczny, więc pojechaliśmy na lotnisko, gdzie spotkały nas 2 niespodzianki: lot powrotny opóźniony o 2 godziny i piwo z pompy w:

    8. Wetherspoon Bar

    Wypiliśmy, zjedliśmy, ale mój smak musiał jeszcze poczekać na ostateczne wskrzeszenie.

    Dwa dni po powrocie, stęskniony za cask ale'ami wypiłem domowego stouta. To nie to samo. Nie ma wiatru, nie odmierzany w pintach. Niestety, to nie to samo.
  • ART
    mAD'MINd
    🥛🥛🥛🥛🥛
    • 2001.02
    • 23928

    #2
    Sympatyczna wycieczka i świetnie opisana

    Jakich cen piwa należy się spodziewać w Edynburgu?
    - Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!
    - Moje: zbieranie - Opole & warzenie - Browar Domowy Świński Ryjek ****
    - Uwarz swoje piwo domowe z naszym Centrum Piwowarstwa

    Sprawy dotyczące postów/wpisów/wątków/tematów zgłaszaj proszę narzędziem "Zgłoś [moderatorowi]" (Ikonka flagi przy danym wpisie).

    Comment

    • HitRunError
      Szeregowy Piwny Łykacz
      • 2011.07
      • 10

      #3
      Między 3 a 3.5 funta, w Brewdogu między 3.5 a 4 (nie zawsze za pintę). Ale na przykład Nogne O Citra 4.3 (za pół pinty). A Tokyo butelkowe - o ile pamiętam - 12 funtów.

      Comment

      • tfur
        Major Piwnych Rewolucji
        🍼🍼
        • 2006.05
        • 1311

        #4
        bardzo fajna rzecz, lekkim piórem skreślona.
        życzę kolejnych, równie interesująco opisanych wypraw piwnych.
        butelka za dwanaście funtów? poczytać zawsze można...
        veni, emi, bibi

        Comment

        • VanPurRz
          Major Piwnych Rewolucji
          • 2008.09
          • 4229

          #5
          Bardzo dobrze napisana relacja. Jedno tylko mnie załamało - ze względu na ceny nidgy nie będzie mi to dane
          "Nie myśl o tym, że wszystko się kończy. Myśl, że wszystko się dopiero zaczyna. To, co powinno być życiem: spokój, wolność i cisza" M. Hłasko, "Ósmy dzień tygodnia"

          Comment

          • HitRunError
            Szeregowy Piwny Łykacz
            • 2011.07
            • 10

            #6
            Dziękuję za miłe słowa.
            Co do piwnych marzeń - walnę banałem: nigdy nie można mówić nigdy. Po prostu.

            Co do cen - nie jestem już w tej chwili pewien, ale może te 12 funtów było razem za IPA is Dead + Tokyo? (Też byłoby sporo, ale zważywszy, że w tym piwie jest - przynajmniej mierząc abv - kilka słabszych piw, do przełknięcia).
            W każdym razie nas też przy barze trochę przytkało. Bez wątpienia lepsza cena była dwa dni wcześniej - z kranu Tokyo* lano po 3.3 (1/3 pinty czyli pół brewdogowej butelczyny).

            Comment

            • Makaron
              Major Piwnych Rewolucji
              • 2003.08
              • 2107

              #7
              Mozna upolować pinte poniżej 2 GBP, ale trzeba się nabiegać. Jest kilka miejsc na obrzeżach (jak Leith), albo w wioseczkach na pograniczu Edinburgh, takich jak Musselburgh, czy Dalkeith, gdzie można napić się piwa w knajpie w rozsądnej cenie. Co prawda nie zawsze są to te z najmniejszych z najmniejszych browarów, ale przeważnie piwa porządnej jakości.

              Co więcej do końca marca był w kilku pubach festiwal piwa, gdzie można było wziąść 3 razy 1/3 pinty w normalnej cenie, czyli akurat w tych knajpach było to 1,89 GBP. A były to ale świata.
              Last edited by Makaron; 2012-04-18, 16:20.
              "If you see a beer, do it a favor, and drink it. Beer was not meant to age." Michael Jackson

              Comment

              • ART
                mAD'MINd
                🥛🥛🥛🥛🥛
                • 2001.02
                • 23928

                #8
                Widzisz Makaron, słabo w tym Edynburgu się starasz, skoro Kolega (również) z 3miasta musiał Ciebie wyręczać >
                - Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!
                - Moje: zbieranie - Opole & warzenie - Browar Domowy Świński Ryjek ****
                - Uwarz swoje piwo domowe z naszym Centrum Piwowarstwa

                Sprawy dotyczące postów/wpisów/wątków/tematów zgłaszaj proszę narzędziem "Zgłoś [moderatorowi]" (Ikonka flagi przy danym wpisie).

                Comment

                • Makaron
                  Major Piwnych Rewolucji
                  • 2003.08
                  • 2107

                  #9
                  Pierwotnie zamieszczone przez Użytkownika ART Wyświetlenie odpowiedzi
                  Widzisz Makaron, słabo w tym Edynburgu się starasz, skoro Kolega (również) z 3miasta musiał Ciebie wyręczać >
                  ok Dzien 2370
                  Ide do pobliskiego pubu i znowu widze piwo z jakiegos angielskiego browaru o ktorym w zyciu nie slyszalem... To nudne jest
                  "If you see a beer, do it a favor, and drink it. Beer was not meant to age." Michael Jackson

                  Comment

                  Przetwarzanie...
                  X