Natrafiłam na ten klub na stronach Tuchera. Nie wiem, czy jest tu lany Tucher, czy też nie (ale jest duże prawdopodobieństo, że lany, przynajmniej tak jest w innych lokalach wymienionych na tej stronie). Pozostawiam to do weryfikacji, a temat zakładam, aby nie zapomnieć o tej informacji
Ale by temat nie był taki łysy, wklejam artykuł na jaki natrafiłam w sieci, dotyczący tego lokalu:
"Smak życia - Paparazzi!! 2005-12-19
Taka nazwa dla cafe baru wymaga odwagi. Istotę bycia paparazzi pokazał niegdyś w Teatrze Kameralnym w „Uśmiechu grejpruta” Jan Klata. To był groteskowy portret ekipy telewizyjnej, dla której sensem życia stało się oczekiwanie na śmierć papieża. Absurdalne pierwszeństwo w uzyskaniu newsa i zarazem abschmack związany z podglądactwem wszystkiego i wszystkich.
Życie jakoś tę naszą paparazzczość wyprostowało. Pokolenie JP II pokazało klasę. Sam lokal też budzi zdecydowanie pozytywne skojarzenia. Na skandale się nie zanosi, bo jedynym śladem fotograficznego gapiostwa są – naprawdę niezłe – fotogramy gwiazd światowej popkultury. Usiadłem akurat pomiędzy Sharon Stone a Rolling Stonesami.
Z pewnością to jeden z najbardziej przestronnych lokali w mieście. Pełen witalnej architektury (witryny wzdłuż całego frontu, pastelowe kolory sufitów i ścian, wrażenie znośnej lekkości bytu z powodu kolumn ciekawie nurkujących w taktowne światła sufitu) i bardzo młodego personelu. Uśmiechniętego!
Siedzi się na wysokich, barowych krzesełkach przy stolikach z plastikowymi blatami. Zdobią je podobizny pierwszych stron gazet albo imitacja drewna. Generalnie jest raczej goło, choć podobał mi się bar-wyspa pośrodku, niezwykle kolorowy od świetnie podświetlonych flasz z zawartością wskazującą.
Krzesełka wyściełane, więc przyjemnie. Są także loże z klubowymi fotelami, ale te publika okupuje i się popisuje przed innymi. To zabawne. Kto lubi się pokazywać, będzie się czuł jak w domu. Menu nieco zbyt pizzahutowe – czarne, foliowane, składane, z kartonowym listkiem nowych propozycji. Wrażenia optyczne bardzo poprawne. Fonosfera klubowa, w porze lanczu, nienatarczywa. Przeszkadza dym z papierosów - to akurat skandal, że trzeba jeść w smrodzie.
Paparazzi to raczej bar niż cafe czy restaurant. W karcie dominują drinki i drinki. Ale przegryźć można – od sandwiczy po krewetki, więc nieźle. Na jedzenie chwilę się czeka. Czerwono-czarne ładne panny bawią rozmową, gdy czekamy, lub podpytują troskliwie, co jeszcze, gdy jemy. Sztućce nowoczesne i nowe. Serwetki papierowe, ale gustowne. Całość: raczej design niż finezja. Porcelana kwadratowo-ostrosłupowa, zapowiada ostrą jazdę smaków.
Na antipasta można wziąć nachos do kokilek śmietany i pomidorowej salsy (13 zł) pod wielkim kleksem przypiekanego sera. Ser się zrobił nieco ciągutkowy, więc zapewnia dobrą zabawę w rozrywanie tafelek czipsów. Ale że czipsy markowe i dipy zdecydowane, da się pogryzać. Do piwa (7 zł) dobre. Talerze ładne i rozległe.
Poprosiłem o zupę dnia – akurat był krem z brokułów (8 zł), który lubię. Podają w figlarnym graniastosłupie. Spokojnie wystarcza na dwoje/dwóch/dwie. Mój był gorący, ładnie utarty, ale rzadziutki jak zupka na koloniach letnich, więc trudno przysiąc, z jakiego brokuła gotowany. Miłe, że do każdego jedzenia dostaje się świeżą bagietkę, można było jakoś zagęścić. Zapach dobry, smak dość ostry, kolor prawie pistacjowy.
Pasta z łososiem i szpinakiem (20 zł) mnie rozczarowała. Makaron to bladawe i nieco przegotowane wstążki bez finezji włoskich oryginałów. Jednak z paczki, nie ze stolnicy. To widać. Sos biały, śmietanowy, raczej kwaskowy, skąpał suszone pomidory, całe listki szpinaku i cząstki łososia. Niestety, większą część mojej ryby ktoś w kuchni wyjadł. Dostałem łososiowe skwarki. Szpinak ładnie całość podbarwiał. Ale zemdleć z wrażenia trudno.
Smaczne były krewetki królewskie w sosie sojowym z sezamem i warzywami do cylindrycznie ułożonego ryżu (29 zł). Upierałbym się, że za dużo sosu, za mało warzyw, ale i tak sezamowo-słodko-kwaśna przygoda z ryżem syciła. Miałem tylko wrażenie, że ryż jest ani biały, ani brunatny. Może to wina bardzo kameralnych świateł nad stolikiem. Herbata z imbryczka statecznego dilmahu - jak wszędzie (5 zł)
W sumie niezłe miejsce na pogaduszki po pracy. Pewnie ciekawe w łykend, bo i z klimatyczną muzyką, i z monitorami wyświetlającymi komunikaty warszawskiej giełdy. Gdybym jednak musiał wybierać pomiędzy prezesem giełdy a bohaterami paparazzich, wybrałbym Sharon Stone.
Cafe Bar Paparazzi, Wrocław, ul. Rzeźnicza 32-33, czynny od godz. 12 do 24, w weekendy od 16 do 2.
Leszek Pułka, Panorama Dolnośląska"
Ale by temat nie był taki łysy, wklejam artykuł na jaki natrafiłam w sieci, dotyczący tego lokalu:
"Smak życia - Paparazzi!! 2005-12-19
Taka nazwa dla cafe baru wymaga odwagi. Istotę bycia paparazzi pokazał niegdyś w Teatrze Kameralnym w „Uśmiechu grejpruta” Jan Klata. To był groteskowy portret ekipy telewizyjnej, dla której sensem życia stało się oczekiwanie na śmierć papieża. Absurdalne pierwszeństwo w uzyskaniu newsa i zarazem abschmack związany z podglądactwem wszystkiego i wszystkich.
Życie jakoś tę naszą paparazzczość wyprostowało. Pokolenie JP II pokazało klasę. Sam lokal też budzi zdecydowanie pozytywne skojarzenia. Na skandale się nie zanosi, bo jedynym śladem fotograficznego gapiostwa są – naprawdę niezłe – fotogramy gwiazd światowej popkultury. Usiadłem akurat pomiędzy Sharon Stone a Rolling Stonesami.
Z pewnością to jeden z najbardziej przestronnych lokali w mieście. Pełen witalnej architektury (witryny wzdłuż całego frontu, pastelowe kolory sufitów i ścian, wrażenie znośnej lekkości bytu z powodu kolumn ciekawie nurkujących w taktowne światła sufitu) i bardzo młodego personelu. Uśmiechniętego!
Siedzi się na wysokich, barowych krzesełkach przy stolikach z plastikowymi blatami. Zdobią je podobizny pierwszych stron gazet albo imitacja drewna. Generalnie jest raczej goło, choć podobał mi się bar-wyspa pośrodku, niezwykle kolorowy od świetnie podświetlonych flasz z zawartością wskazującą.
Krzesełka wyściełane, więc przyjemnie. Są także loże z klubowymi fotelami, ale te publika okupuje i się popisuje przed innymi. To zabawne. Kto lubi się pokazywać, będzie się czuł jak w domu. Menu nieco zbyt pizzahutowe – czarne, foliowane, składane, z kartonowym listkiem nowych propozycji. Wrażenia optyczne bardzo poprawne. Fonosfera klubowa, w porze lanczu, nienatarczywa. Przeszkadza dym z papierosów - to akurat skandal, że trzeba jeść w smrodzie.
Paparazzi to raczej bar niż cafe czy restaurant. W karcie dominują drinki i drinki. Ale przegryźć można – od sandwiczy po krewetki, więc nieźle. Na jedzenie chwilę się czeka. Czerwono-czarne ładne panny bawią rozmową, gdy czekamy, lub podpytują troskliwie, co jeszcze, gdy jemy. Sztućce nowoczesne i nowe. Serwetki papierowe, ale gustowne. Całość: raczej design niż finezja. Porcelana kwadratowo-ostrosłupowa, zapowiada ostrą jazdę smaków.
Na antipasta można wziąć nachos do kokilek śmietany i pomidorowej salsy (13 zł) pod wielkim kleksem przypiekanego sera. Ser się zrobił nieco ciągutkowy, więc zapewnia dobrą zabawę w rozrywanie tafelek czipsów. Ale że czipsy markowe i dipy zdecydowane, da się pogryzać. Do piwa (7 zł) dobre. Talerze ładne i rozległe.
Poprosiłem o zupę dnia – akurat był krem z brokułów (8 zł), który lubię. Podają w figlarnym graniastosłupie. Spokojnie wystarcza na dwoje/dwóch/dwie. Mój był gorący, ładnie utarty, ale rzadziutki jak zupka na koloniach letnich, więc trudno przysiąc, z jakiego brokuła gotowany. Miłe, że do każdego jedzenia dostaje się świeżą bagietkę, można było jakoś zagęścić. Zapach dobry, smak dość ostry, kolor prawie pistacjowy.
Pasta z łososiem i szpinakiem (20 zł) mnie rozczarowała. Makaron to bladawe i nieco przegotowane wstążki bez finezji włoskich oryginałów. Jednak z paczki, nie ze stolnicy. To widać. Sos biały, śmietanowy, raczej kwaskowy, skąpał suszone pomidory, całe listki szpinaku i cząstki łososia. Niestety, większą część mojej ryby ktoś w kuchni wyjadł. Dostałem łososiowe skwarki. Szpinak ładnie całość podbarwiał. Ale zemdleć z wrażenia trudno.
Smaczne były krewetki królewskie w sosie sojowym z sezamem i warzywami do cylindrycznie ułożonego ryżu (29 zł). Upierałbym się, że za dużo sosu, za mało warzyw, ale i tak sezamowo-słodko-kwaśna przygoda z ryżem syciła. Miałem tylko wrażenie, że ryż jest ani biały, ani brunatny. Może to wina bardzo kameralnych świateł nad stolikiem. Herbata z imbryczka statecznego dilmahu - jak wszędzie (5 zł)
W sumie niezłe miejsce na pogaduszki po pracy. Pewnie ciekawe w łykend, bo i z klimatyczną muzyką, i z monitorami wyświetlającymi komunikaty warszawskiej giełdy. Gdybym jednak musiał wybierać pomiędzy prezesem giełdy a bohaterami paparazzich, wybrałbym Sharon Stone.
Cafe Bar Paparazzi, Wrocław, ul. Rzeźnicza 32-33, czynny od godz. 12 do 24, w weekendy od 16 do 2.
Leszek Pułka, Panorama Dolnośląska"
Comment