Browar Sulewski odwiedziłem wkrótce po jego otwarciu, 10.09.2013. Z tej wizyty stworzyłem recenzję na portal Gastronauci.pl, którą tutaj przytaczam - i zachęcam do wizyt. Piwo bardziej dla zwolenników chmielenia. Hrubieszów = chmiel, Zamość = słód, tyle w skrócie. Bardzo ciekawe piwo Dunkel - nie jest to pierwszy lepszy kawowy sikacz, tylko wielosłodowa kompozycja do degustacji. Nie wiadomo jak będą smakowały kolejne warki, bo p. Sulewski wspomniał mi w rozmowie o zamiarze wprowadzenia korekt - goryczka ma trafić na finisz, co mnie powinno ucieszyć, choć "pils" zawsze pozostanie tylko pilsem
Uwaga - tekst długi, a w nim mało o piwie, a więcej o jedzeniu!
Warto napisać opinię o Browarze Sulewski, i to dobrą. Z Pomorza na Zamojszczyznę wiedzie daleka droga, ale od wielu lat pokonuję ją 2-3 razy w roku na urlop. A urlop nie może odbyć się bez drobnych przyjemności. W aspekcie piwnym te przyjemności jeszcze do niedawna nie istniały, bo oferta w tamtych rejonach woła o pomstę do nieba, liczy się masówka, niska cena i alkohol "importowany" z Ukrainy (butelki PET po piwie Chmilnyje Micne walają się wszędzie). Pierwszą gwiazdą na niebie był Browar Zamość (to będzie odrębna opinia na Gastronautach). A od września zabłysnęła druga - i niech świeci takim blaskiem jak od początku.
Informację o planowanym otwarciu Browaru Sulewski wraz z restauracją, które nieco się odwlekało, śledziłem od kilku miesięcy i tak się szczęśliwie złożyło, że nastąpiło ono na tydzień przed moim urlopem. Pojechaliśmy z żoną do Hrubieszowa i oto co w nim zastaliśmy. W całkiem nijakej mieścinie mieszczą się zabytkowe koszary, a w nich odnowiony budynek, widać że zainwestowano w to sporo kasy (hotel, restauracja, bar piwny oczywiście z nową instalacją warzelniczą). W dniu naszej wizyty restauracja nie była czynna (jeszcze oficlajnie nie otwarta), a gości obsługiwano w całkiem zacnym barze piwnym (zaś w nim obowiązywała podobno tymczasowa karta z restauracji). Bar od restauracji różni się tym, że wystrój jest w drewnie (nie ma obrusów, żyrandoli, etc.), ale kuchnia, no i rzecz jasna piwo, były te same. Wszystko było nowe, więc o czym tu mówić... Może o drobnych smaczkach, świadczących o niebagatelnym podejściu do sprawy. Zastawa obiadowa bardzo porządna, porcelana ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich (o ile mnie oczy nie myliły - UAE), sztućce pierwsza klasa, szkło do piwa także. Młynki do pieprzu i soli nie z Ikei, tylko marki Peugeot, a ta ceni się niebagatelnie. Niby detale, ale świadczą o klasie i zamiarach.
Czas na jedzenie. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że niektóre pozycje z menu zostały skopiowane z Browaru Zamość. Nie stanowią bynajmniej regionalnej tradycji, więc plagiat to raczej zamierzony. Ale wykonanie już inne. Na start poszły naleśniki ze szpinakiem zapiekane w serze pleśniowym. Naleśniki nafaszerowane tak od serca. Polewa z zapieczonego sera Dor Blue trochę nijaka, ale w porównaniu z sosem roquefortowym w Restauracji Ewa Zaprasza (Top 10 Gastruonautów) inna być nie mogła. Wcześniej podano biały chleb z domowym smalcem i ogórkami - miły gest, choć nie jestem zwolennikiem takich skrajnych killerów zdrowia. Drugi starter - sałatka warzywna z aromatycznymi polędwiczkami wieprzowymi - okazała się doskonała. Świetnie przyrządzone na grillu polędwiczki, soczyste i pachnące, do tego bardzo dobry sos orzechowy, dla mnie nowy smak, którego wcześniej nie próbowałem. Wielkość sałatki pasowała do regularnego dania (to że wziąłem je na starter, to wyłącznie łakomstwo). Po naleśnikach i połowie sałatki, a do tego paru piwach, które w międzyczasie kolejno degustowałem, byłem w zasadzie syty, choć główne dopiero miało nadejść. Elegancko podane dania były jednak tego warte. Wielkość porcji - regularna (nie przytłaczająca, ale też nie mało, tak w sam raz dla zachowania balansu między estetyką a krytyką). Dla mnie golonka (bo tego dnia akurat nie było steków z wołowiny). Bardzo poprawna, co w przypadku golonki jest w moich ustach akurat komplementem (bo zdeklarowanym fanem świńskich goleni nie jestem, choć lubię je tu i ówdzie potestować i porównać). Danie żony - grillowany filet z piersi kurczaka, na życzenie bez tłuszczu, podany z ryżem i jakimś warzywnym cudem (posiłkuję się menu ze strony i internetem - była to caponata, a jest to danie z przetartych bakłażanów i pomidorów plus kilku innych dodatków). Caponata smakowała naprawdę świetnie, zjadłem niemal całą, a żona cieszyła się swoją resztą - niewyszukaną, ale za to podaną ściśle według jej życzenia, co stanowiło ewenement na skalę krajową. Do tego pachnące gałązki rozmarynu, nie pamiętam już przy którymś daniu, ale kucharz ewidentnie lubi świeże zioła.
Pora teraz na kilka słów o piwie, bo w końcu na nie teoretycznie tam pojechałem. Trzy gatunki - pils, pszeniczne i dunkel (nazwa tego ostatniego nieco myląca, bo nie jest to lekkie ciemne piwo, tylko złożone w smaku piwo wielosłodowe o barwie typowej dla mocnego koźlaka). W mojej ocenie, w konkurencji Browar Sulewski vs. Browar Zamość, porównując warki z początku września, rezultat wypadł jednak 1:2 dla Zamościa (o tamtejszym piwie napiszę we właściwej recenzji). Sulewski będzie bardziej odpowiadał miłośnikom piwa bardziej zdecydowanie nachmielonego, o wyraźnej goryczce. Piwa są bardzo różne - pils Sulewskiego jest wyraźnie pilsem (lekkie, goryczkowe piwo), podczas gdy Jasne Zamojskie to eksplozja zbożowego posmaku z bardzo subtelnym tylko chmieleniem. Dla mnie chmielenie w Hrubieszowie jednak ciut za mocne, a jasne piwa trochę za mało treściwe - ale to są moje subiektywne upodobania. Punkt za Dunkela - wg mnie zdecydowany nr 1 w ofercie tego restauracyjnego browaru, piwo inne, ciekawe i dobre. Właściciel Browaru, z którym rozmawialiśmy na koniec wizyty, wspominał, że planuje jeszcze poeksperymentować z piwem, więc testowanie kolejnych warek przed nami - na następnym urlopie za kilka miesięcy. Mówił jeszcze o stekach - w tym dniu nie było wprawdzie polędwicy (akurat chcieliśmy przetestować, bo cena była zachęcająca - ok. 40 zł za stek 200g), ale pan Sulewski wspominał, że steki w przyszłości będą. No i ma być T-bone, a może nawet jakaś importowana wołowina.
Obsłudze lokalu warto poświęcić osobny akapit. Serdecznie dziękujemy za życzliwy i staranny serwis w wykonaniu pani (pani, nie dziewczyny, to tak dla dokładniejszego wskazania) - uśmiech, staranność i skuteczność od początku do końca. Uwaga! Po raz pierwszy i jedyny (wyłączając nasze zaprzyjaźnione miejsce w Sasinie) moja żona otrzymała w 100% dokładnie to, o co poprosiła. A, ze względu na silne rygory dietetyczne, jej prośby są specyficzne - choć bardzo proste. Grillowanie mięsa bez tłuszczu i podanie świeżych warzyw bez oleju... Niby trudno o coś prostszego - ale, jak pokazuje życie, także nic trudniejszego. Zwykle trafiają na jej talerz mięso czy ryba "z grilla" ociekające tłuszczem i sałatki polane sosem z olejem, mimo wyraźnej i uprzejmej prośby, jakby specjalnie na złość. Jednak nie w Hrubieszowie. Danie zostało podane idealnie, a pani kelnerka była szczerze zatroskana czy aby na pewno kucharz dobrze zrealizował to, co mu przekazała. Tak, bardzo dobrze, dziękujemy!
Na koniec porozmawialiśmy z napotkanym właścicielem o wzajemnych piwnych upodobaniach i zaopatrzyliśmy się w ładną szklankę do pszenicy. Z Browaru Sulewski wyszedłem bardzo zmęczony (łakomstwo ukarane), ale bardzo zadowolony i z mocnym postanowieniem powrotu. Na nowe warki piwa i na steki, które mają się pojawić. Tak trzymać i powodzenia!
Wystrój oceniam na pięć gwiazdek, bo odpowiada charakterowi miejsca i jest dopracowany. No i wszystko jest nowe, jeszcze zadbane, bez taniochy - mam nadzieję, że tak pozostanie. Jedzeniu również nie mogliśmy niczego zarzucić, jak i obsłudze. Miło jest zatem przyznać najlepsze oceny. Rachunek, jak na tamtejsze strony, pewnie nie najmniejszy, ale odnosząc to do skali kraju i tego, co pochłonąłem, był absolutnie godziwy.
Na sam koniec jeszcze jedno. Jadąc w nieznane do Hrubieszowa, nie mogłęm opędzić się od cytatu z ulubionej "Kariery Nikodema Dyzmy" (piękna scena, gdy Dyzma-Wilhelmi chciał nająć się na fordansera) - i usłyszał: "Jak na Hrubieszów, to pan może jesteś dobry, ale tu jest Warszawa - Paryż północy.") Po wszystkim okazało się, że Browar Sulewski jest bardzo dobry - i to wcale nie tylko na Hrubieszów, ale i na Polskę (a na Hrubieszów jawi się wręcz jak wyrwany z absurdu...) Polecam!
M.
Uwaga - tekst długi, a w nim mało o piwie, a więcej o jedzeniu!
Warto napisać opinię o Browarze Sulewski, i to dobrą. Z Pomorza na Zamojszczyznę wiedzie daleka droga, ale od wielu lat pokonuję ją 2-3 razy w roku na urlop. A urlop nie może odbyć się bez drobnych przyjemności. W aspekcie piwnym te przyjemności jeszcze do niedawna nie istniały, bo oferta w tamtych rejonach woła o pomstę do nieba, liczy się masówka, niska cena i alkohol "importowany" z Ukrainy (butelki PET po piwie Chmilnyje Micne walają się wszędzie). Pierwszą gwiazdą na niebie był Browar Zamość (to będzie odrębna opinia na Gastronautach). A od września zabłysnęła druga - i niech świeci takim blaskiem jak od początku.
Informację o planowanym otwarciu Browaru Sulewski wraz z restauracją, które nieco się odwlekało, śledziłem od kilku miesięcy i tak się szczęśliwie złożyło, że nastąpiło ono na tydzień przed moim urlopem. Pojechaliśmy z żoną do Hrubieszowa i oto co w nim zastaliśmy. W całkiem nijakej mieścinie mieszczą się zabytkowe koszary, a w nich odnowiony budynek, widać że zainwestowano w to sporo kasy (hotel, restauracja, bar piwny oczywiście z nową instalacją warzelniczą). W dniu naszej wizyty restauracja nie była czynna (jeszcze oficlajnie nie otwarta), a gości obsługiwano w całkiem zacnym barze piwnym (zaś w nim obowiązywała podobno tymczasowa karta z restauracji). Bar od restauracji różni się tym, że wystrój jest w drewnie (nie ma obrusów, żyrandoli, etc.), ale kuchnia, no i rzecz jasna piwo, były te same. Wszystko było nowe, więc o czym tu mówić... Może o drobnych smaczkach, świadczących o niebagatelnym podejściu do sprawy. Zastawa obiadowa bardzo porządna, porcelana ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich (o ile mnie oczy nie myliły - UAE), sztućce pierwsza klasa, szkło do piwa także. Młynki do pieprzu i soli nie z Ikei, tylko marki Peugeot, a ta ceni się niebagatelnie. Niby detale, ale świadczą o klasie i zamiarach.
Czas na jedzenie. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że niektóre pozycje z menu zostały skopiowane z Browaru Zamość. Nie stanowią bynajmniej regionalnej tradycji, więc plagiat to raczej zamierzony. Ale wykonanie już inne. Na start poszły naleśniki ze szpinakiem zapiekane w serze pleśniowym. Naleśniki nafaszerowane tak od serca. Polewa z zapieczonego sera Dor Blue trochę nijaka, ale w porównaniu z sosem roquefortowym w Restauracji Ewa Zaprasza (Top 10 Gastruonautów) inna być nie mogła. Wcześniej podano biały chleb z domowym smalcem i ogórkami - miły gest, choć nie jestem zwolennikiem takich skrajnych killerów zdrowia. Drugi starter - sałatka warzywna z aromatycznymi polędwiczkami wieprzowymi - okazała się doskonała. Świetnie przyrządzone na grillu polędwiczki, soczyste i pachnące, do tego bardzo dobry sos orzechowy, dla mnie nowy smak, którego wcześniej nie próbowałem. Wielkość sałatki pasowała do regularnego dania (to że wziąłem je na starter, to wyłącznie łakomstwo). Po naleśnikach i połowie sałatki, a do tego paru piwach, które w międzyczasie kolejno degustowałem, byłem w zasadzie syty, choć główne dopiero miało nadejść. Elegancko podane dania były jednak tego warte. Wielkość porcji - regularna (nie przytłaczająca, ale też nie mało, tak w sam raz dla zachowania balansu między estetyką a krytyką). Dla mnie golonka (bo tego dnia akurat nie było steków z wołowiny). Bardzo poprawna, co w przypadku golonki jest w moich ustach akurat komplementem (bo zdeklarowanym fanem świńskich goleni nie jestem, choć lubię je tu i ówdzie potestować i porównać). Danie żony - grillowany filet z piersi kurczaka, na życzenie bez tłuszczu, podany z ryżem i jakimś warzywnym cudem (posiłkuję się menu ze strony i internetem - była to caponata, a jest to danie z przetartych bakłażanów i pomidorów plus kilku innych dodatków). Caponata smakowała naprawdę świetnie, zjadłem niemal całą, a żona cieszyła się swoją resztą - niewyszukaną, ale za to podaną ściśle według jej życzenia, co stanowiło ewenement na skalę krajową. Do tego pachnące gałązki rozmarynu, nie pamiętam już przy którymś daniu, ale kucharz ewidentnie lubi świeże zioła.
Pora teraz na kilka słów o piwie, bo w końcu na nie teoretycznie tam pojechałem. Trzy gatunki - pils, pszeniczne i dunkel (nazwa tego ostatniego nieco myląca, bo nie jest to lekkie ciemne piwo, tylko złożone w smaku piwo wielosłodowe o barwie typowej dla mocnego koźlaka). W mojej ocenie, w konkurencji Browar Sulewski vs. Browar Zamość, porównując warki z początku września, rezultat wypadł jednak 1:2 dla Zamościa (o tamtejszym piwie napiszę we właściwej recenzji). Sulewski będzie bardziej odpowiadał miłośnikom piwa bardziej zdecydowanie nachmielonego, o wyraźnej goryczce. Piwa są bardzo różne - pils Sulewskiego jest wyraźnie pilsem (lekkie, goryczkowe piwo), podczas gdy Jasne Zamojskie to eksplozja zbożowego posmaku z bardzo subtelnym tylko chmieleniem. Dla mnie chmielenie w Hrubieszowie jednak ciut za mocne, a jasne piwa trochę za mało treściwe - ale to są moje subiektywne upodobania. Punkt za Dunkela - wg mnie zdecydowany nr 1 w ofercie tego restauracyjnego browaru, piwo inne, ciekawe i dobre. Właściciel Browaru, z którym rozmawialiśmy na koniec wizyty, wspominał, że planuje jeszcze poeksperymentować z piwem, więc testowanie kolejnych warek przed nami - na następnym urlopie za kilka miesięcy. Mówił jeszcze o stekach - w tym dniu nie było wprawdzie polędwicy (akurat chcieliśmy przetestować, bo cena była zachęcająca - ok. 40 zł za stek 200g), ale pan Sulewski wspominał, że steki w przyszłości będą. No i ma być T-bone, a może nawet jakaś importowana wołowina.
Obsłudze lokalu warto poświęcić osobny akapit. Serdecznie dziękujemy za życzliwy i staranny serwis w wykonaniu pani (pani, nie dziewczyny, to tak dla dokładniejszego wskazania) - uśmiech, staranność i skuteczność od początku do końca. Uwaga! Po raz pierwszy i jedyny (wyłączając nasze zaprzyjaźnione miejsce w Sasinie) moja żona otrzymała w 100% dokładnie to, o co poprosiła. A, ze względu na silne rygory dietetyczne, jej prośby są specyficzne - choć bardzo proste. Grillowanie mięsa bez tłuszczu i podanie świeżych warzyw bez oleju... Niby trudno o coś prostszego - ale, jak pokazuje życie, także nic trudniejszego. Zwykle trafiają na jej talerz mięso czy ryba "z grilla" ociekające tłuszczem i sałatki polane sosem z olejem, mimo wyraźnej i uprzejmej prośby, jakby specjalnie na złość. Jednak nie w Hrubieszowie. Danie zostało podane idealnie, a pani kelnerka była szczerze zatroskana czy aby na pewno kucharz dobrze zrealizował to, co mu przekazała. Tak, bardzo dobrze, dziękujemy!
Na koniec porozmawialiśmy z napotkanym właścicielem o wzajemnych piwnych upodobaniach i zaopatrzyliśmy się w ładną szklankę do pszenicy. Z Browaru Sulewski wyszedłem bardzo zmęczony (łakomstwo ukarane), ale bardzo zadowolony i z mocnym postanowieniem powrotu. Na nowe warki piwa i na steki, które mają się pojawić. Tak trzymać i powodzenia!
Wystrój oceniam na pięć gwiazdek, bo odpowiada charakterowi miejsca i jest dopracowany. No i wszystko jest nowe, jeszcze zadbane, bez taniochy - mam nadzieję, że tak pozostanie. Jedzeniu również nie mogliśmy niczego zarzucić, jak i obsłudze. Miło jest zatem przyznać najlepsze oceny. Rachunek, jak na tamtejsze strony, pewnie nie najmniejszy, ale odnosząc to do skali kraju i tego, co pochłonąłem, był absolutnie godziwy.
Na sam koniec jeszcze jedno. Jadąc w nieznane do Hrubieszowa, nie mogłęm opędzić się od cytatu z ulubionej "Kariery Nikodema Dyzmy" (piękna scena, gdy Dyzma-Wilhelmi chciał nająć się na fordansera) - i usłyszał: "Jak na Hrubieszów, to pan może jesteś dobry, ale tu jest Warszawa - Paryż północy.") Po wszystkim okazało się, że Browar Sulewski jest bardzo dobry - i to wcale nie tylko na Hrubieszów, ale i na Polskę (a na Hrubieszów jawi się wręcz jak wyrwany z absurdu...) Polecam!
M.
Comment