Po wizycie w Hukvaldach sprzyjająca pogoda umożliwiła mi odbycie 6, 5 km spaceru do Kozlovic w prawdziwie „pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnych”, w przeciwieństwie do Pendragona, którego kiedyś na tej trasie dopadł „drobny deszczyk”. Przejście takiej drogi w godzinę jedynie wzmogło mój apetyt na tutejsze jedzenie, które miło wspominam z ostatniej wizyty w 2009 roku, no i piwo oczywiście. I o ile serwowanym tutaj daniom nadal nie da się nic zarzucić, wręcz przeciwnie, nadal można o nich pisać w samych superlatywach, to o tyle w kwestii piwa zgadzam się z Kaowcem; niby poprawne, niby wciąż niezłe, ale… pijałem tu (i nie tylko tu) już lepsze produkty miejscowego minibrowaru . We wtorek wypiłem jasne i borówkowe, ale żadne nie wzbudziło we mnie jakichś większych emocji. Jasne wypite 2 godziny wcześniej w Hukvaldach wygrałoby z kozlovickim bezapelacyjnie, a co do piw smakowych już kiedyś wyraziłem opinię, że póki co dla mnie wzorem są piwa z Vsetina.
Pomimo to nam wciąż pozostaje jedynie zazdrościć Czechom faktu, że po przejściu raptem 6 km można w dwóch różnych browarach spróbować różnych rodzajów miejscowych piw. I choćby z tego powodu warto tu czasem wpadać. Może kolejne warki będą lepsze…
Pomimo to nam wciąż pozostaje jedynie zazdrościć Czechom faktu, że po przejściu raptem 6 km można w dwóch różnych browarach spróbować różnych rodzajów miejscowych piw. I choćby z tego powodu warto tu czasem wpadać. Może kolejne warki będą lepsze…
Comment