Messrs. Maguire (który nie doczekał się jeszcze swojego tematu, ale ma już parę zdjęć w galerii) to drugi w Dublinie browar restauracyjny, taka trochę konkurencja dla Porterhouse'a, choć nie do końca.
Browar, podobnie jak Porterhouse, usytuowany jest w kilkupiętrowej kamienicy w centrum miasta, nad brzegiem rzeki Liffey zaraz przy O'Connell Bridge. Jest to centrum miasta, ale nie jego serce imprezowo-rozrywkowe co ma wpływ na charakter lokalu. Radosna młodzież oraz turyści łaknący Guinnessa pędzą na złamanie karku do dzielnicy Temple Bar i tam znajdują ukojenie w rozlicznych pubach, tutaj zaglądają raczej tylko Dublińczycy, no i prawdziwi piwosze .
Knajpka podobała mi się raczej średnio, niby rozkład na kilku poziomach podobny jak w rewelacyjnym Porterhouse, ale tam całość wygląda spójnie i przytulnie, a tu zorganizowane wszystko od Sasa do lasa. Tak jakby na każdą salę ktoś miał inny pomysł. Jest więc długa i dość wąska sala barowa na parterze, są kręte schody które prowadzą nas do drugiej, mniejszej sali barowej na piętrze, jest sala obita szarym drewnem przypominająca socjalistyczne restauracje w domach wczasowych, jest sala otoczona przeszklonymi regałami pełnymi starych książek niczym czytelnia w Trinity College... Jako całość nie wypada zbyt przekonująco.
Spokojna atmosfera panująca wewnątrz (i te regały z książkami) nasunęły mi skojarzenia ze starym, dystyngowanym brytyjskim klubem - ktoś w samotności popija piwo oddając się lekturze gazety, kilka par w licznych zakamarkach przekomarza się ściszonym głosem; przy barach, nad którymi zawieszono telewizory, kilku hałaśliwszych klientów oddaje się kibicowaniu rozgrywkom golfowym.
A może to ta pora - siedziałem tam trochę późnym popołudniem, może wieczorem wygląda zupełnie inaczej?
Pub warzy swoje własne piwa, ale stosowana przy tym polityka wprawiła mnie w zdumienie. Własna produkcja zepchnięta jest w kąt, a główne miejsce przy barku zajmują dumnie błyszczące wypolerowanym chromem nalewaki Budweisera, Carlsberga, Guinnessa i czegoś-tam-jeszcze. I to właśnie piwo cieszy się największym powodzeniem. Znakomity przykład zjadania własnego ogona.
Wybór tutejszych piwa raczej nie przyprawia o zawrót głowy - 4 rodzaje: irlandzki czerwony red, niemiecki lager, czeski pils i pszeniczniak (nastawiłem się na najlepsze ponoć tutejsze piwo Export Strongest Stout, ale musiałem obejść się smakiem); wszystko w cenie 4,20-4,50 EUR /pinta. Spróbowałem czerwone Rusty Ale, muszę przyznać że wyśmienite (opis w odpowiednim dziale forum).
Mając do wyboru dwa puby restauracyjne: Maguire i Porterhouse i nie mając nadmiaru czasu, lepiej przeznaczyć go na Porterhouse. Ale dociekliwy piwosz i na Maguire powinien znaleźć chwilkę. Mnie się udało
Browar, podobnie jak Porterhouse, usytuowany jest w kilkupiętrowej kamienicy w centrum miasta, nad brzegiem rzeki Liffey zaraz przy O'Connell Bridge. Jest to centrum miasta, ale nie jego serce imprezowo-rozrywkowe co ma wpływ na charakter lokalu. Radosna młodzież oraz turyści łaknący Guinnessa pędzą na złamanie karku do dzielnicy Temple Bar i tam znajdują ukojenie w rozlicznych pubach, tutaj zaglądają raczej tylko Dublińczycy, no i prawdziwi piwosze .
Knajpka podobała mi się raczej średnio, niby rozkład na kilku poziomach podobny jak w rewelacyjnym Porterhouse, ale tam całość wygląda spójnie i przytulnie, a tu zorganizowane wszystko od Sasa do lasa. Tak jakby na każdą salę ktoś miał inny pomysł. Jest więc długa i dość wąska sala barowa na parterze, są kręte schody które prowadzą nas do drugiej, mniejszej sali barowej na piętrze, jest sala obita szarym drewnem przypominająca socjalistyczne restauracje w domach wczasowych, jest sala otoczona przeszklonymi regałami pełnymi starych książek niczym czytelnia w Trinity College... Jako całość nie wypada zbyt przekonująco.
Spokojna atmosfera panująca wewnątrz (i te regały z książkami) nasunęły mi skojarzenia ze starym, dystyngowanym brytyjskim klubem - ktoś w samotności popija piwo oddając się lekturze gazety, kilka par w licznych zakamarkach przekomarza się ściszonym głosem; przy barach, nad którymi zawieszono telewizory, kilku hałaśliwszych klientów oddaje się kibicowaniu rozgrywkom golfowym.
A może to ta pora - siedziałem tam trochę późnym popołudniem, może wieczorem wygląda zupełnie inaczej?
Pub warzy swoje własne piwa, ale stosowana przy tym polityka wprawiła mnie w zdumienie. Własna produkcja zepchnięta jest w kąt, a główne miejsce przy barku zajmują dumnie błyszczące wypolerowanym chromem nalewaki Budweisera, Carlsberga, Guinnessa i czegoś-tam-jeszcze. I to właśnie piwo cieszy się największym powodzeniem. Znakomity przykład zjadania własnego ogona.
Wybór tutejszych piwa raczej nie przyprawia o zawrót głowy - 4 rodzaje: irlandzki czerwony red, niemiecki lager, czeski pils i pszeniczniak (nastawiłem się na najlepsze ponoć tutejsze piwo Export Strongest Stout, ale musiałem obejść się smakiem); wszystko w cenie 4,20-4,50 EUR /pinta. Spróbowałem czerwone Rusty Ale, muszę przyznać że wyśmienite (opis w odpowiednim dziale forum).
Mając do wyboru dwa puby restauracyjne: Maguire i Porterhouse i nie mając nadmiaru czasu, lepiej przeznaczyć go na Porterhouse. Ale dociekliwy piwosz i na Maguire powinien znaleźć chwilkę. Mnie się udało
Comment