09.03.2016 (chyba, bo oddałem rano butelkę w sklepie )
Piana obfita i drobna. Opada jednak trochę za szybko, solidnie oblepiając szkło.
Barwa jak trzeba. Ciemne, pod światło klarowne, rubinowe.
W zapachu spora paloność, kawa oraz czekolada. W tle trochę śliwek, ale to kawa dominuje.
W smaku znów solidna paloność, kawa i czekolada. Wszystko to delikatnie kontrowana przez słodową stronę... wysycenie w punkt... Bardzo dobre piwo idące w stronę imperialnego stoutu.
No i się doigrałem... bo to trzeci pity porter tamtej nocy... Po ciężkim dniu i dwóch butelkach (wcześniej tak rok po terminie poszły Witnicki i Pardubicki, które jednak niczego specjalnego nie zaoferowały), naszła mnie chęć na tego Komesa... Zdeklasował on konkurencję, ale nie dane mi go było skończyć tego samego dnia. Obudziłem się rano a obok mnie na stoliku stało jeszcze 0.3 litra w szkle... przelałem zawartość do butelki, nieudolnie docisnąłem rozszczelniony kapsel i do piwa wróciłem znów wieczorem...
Tym razem oczywiście wysycenie było już wspomnieniem, jednak nie była to woda, bo cały czas kąsało coś przyjemnie w przełyk. W zapachu śliwka zdominowała kawę i czekoladę. Widać piwo się mocno utleniło. Alkohol dzień wcześniej niewyczuwalny, teraz zaczął wychodzić na języku... Słodycz, której wcześniej nie odnotowałem, teraz wylepiała gardło (ale przyjemnie)... Podsumowując... Po jednym dniu trochę to piwo straciło, ale nawet zwietrzałe, to wciąż ścisła czołówka wśród porterów.
Z moich testów wynika, że to jeden z nielicznych polskich porterów, które naprawdę warto leżakować, a efekty prawie zawsze są bardzo wyraźnie i na duży plus. Co prawda lepiej by było, gdyby browar sprzedawał je w takiej formie, jak po roku w piwniczce, ale cóż... cena też nie jest najwyższa...
Piana obfita i drobna. Opada jednak trochę za szybko, solidnie oblepiając szkło.
Barwa jak trzeba. Ciemne, pod światło klarowne, rubinowe.
W zapachu spora paloność, kawa oraz czekolada. W tle trochę śliwek, ale to kawa dominuje.
W smaku znów solidna paloność, kawa i czekolada. Wszystko to delikatnie kontrowana przez słodową stronę... wysycenie w punkt... Bardzo dobre piwo idące w stronę imperialnego stoutu.
No i się doigrałem... bo to trzeci pity porter tamtej nocy... Po ciężkim dniu i dwóch butelkach (wcześniej tak rok po terminie poszły Witnicki i Pardubicki, które jednak niczego specjalnego nie zaoferowały), naszła mnie chęć na tego Komesa... Zdeklasował on konkurencję, ale nie dane mi go było skończyć tego samego dnia. Obudziłem się rano a obok mnie na stoliku stało jeszcze 0.3 litra w szkle... przelałem zawartość do butelki, nieudolnie docisnąłem rozszczelniony kapsel i do piwa wróciłem znów wieczorem...
Tym razem oczywiście wysycenie było już wspomnieniem, jednak nie była to woda, bo cały czas kąsało coś przyjemnie w przełyk. W zapachu śliwka zdominowała kawę i czekoladę. Widać piwo się mocno utleniło. Alkohol dzień wcześniej niewyczuwalny, teraz zaczął wychodzić na języku... Słodycz, której wcześniej nie odnotowałem, teraz wylepiała gardło (ale przyjemnie)... Podsumowując... Po jednym dniu trochę to piwo straciło, ale nawet zwietrzałe, to wciąż ścisła czołówka wśród porterów.
Z moich testów wynika, że to jeden z nielicznych polskich porterów, które naprawdę warto leżakować, a efekty prawie zawsze są bardzo wyraźnie i na duży plus. Co prawda lepiej by było, gdyby browar sprzedawał je w takiej formie, jak po roku w piwniczce, ale cóż... cena też nie jest najwyższa...
Comment