Konfrontacja piw KP
Poszedłem sobie dziś na spacer. Szwędałem się po Biskupinie rozmyślając o niebieskich migdałach, zielonych orzechach, pierdołach, du...szy Marynie i innych odwiecznych tematach ponadczasowo-egzystencjonalnych. W pewnym momencie myśli me spady (jak zwykle) na piwo. Myślałem sobie o różnych markach, o marności piw koncernowych, o wyższości nad nimi większości piw z małych zakładów, jak i również absolutnej niewypijalności niektórych wypustów małych producentów. Doszło w pewnym momencie do mnie że nie robiłem jeszcze bezpośredniej konfrontacji piw z żadnego molocha. A że chłopak ze mnie dziś odważny (łaziłem się po, wściekle błotnistych dzisiaj, brzegach Odry, przeszedłem konfrontację z półwściekłym psem, później z jego panem, chyba nie mniej wściekłym), postanowiłem przeprowadzić taką konfrontację. Początkowo miałem dorzucić jeszcze Żywca i Okocimia, ale to jednak mogłoby zaważyć na moich zmysłach po takiej ilości na jeden. Wlazłem Ci ja do sklepu i kupiłem trzy schłodzone pilsy z niejakiej Kompanii Piwowarskiej. Wdrapałem się na czwarte piętro i przystąpiłem do testu. Oto szczere wrażenia:
Wszystkie trzy te wynalazki łączą dwie podstawowe rzeczy:
-Barwa, która we wszystkich trzech przypadkach jest identyczna - takie jasny bursztyn, przejrzysty do bólu.
-Aromat - 3x gorzki i chmielowy (pijąc takie piwo, faktycznie można uwierzyć, że "piwo robi się z chmielu"). bez absolutnie żadnej, tak ważnej przecież słodowości. Brak żadnej oryginalności nawet wewnątrz własnych marek...)
No i różnice:
Żubr ma kiepściejszą pianę - bardzo szybko opadła. Pozostałym, czyli Groniu i Lechowi, trzeba przyznać, że miały tą pianę o wiele dłużej się utrzymującą, dającą się uformować w niewielki grzybek. We wszystkich trzech przypadkach piana, po opadnięciu, pozostawia po sobie krąg wokół ścianek szklanki i niewielkie ślady na tychże ściankach.
Lech ma lepsze gazowanie. W połowie (wszystkich trzech szklanek, a piłem dość (ale nie za-) szybko) tylko Lech w miarę dobrze jeszcze gazował, reszta miała pojedyncze tylko bąbelki wzlatujące z dna.
Nie bawiłem się w 'imputowane' mi z reklamy lanie tylko ściance. Leję zawsze jak samo - ok. 1/3 po ściance, reszta centralnie z góry. Ot taki mój po prostu sposób. Myślę że (jest to całkowicie moje twierdzenie, bo nie znam się na tym na tyle) że ta kiepskie gazowanie po laniu z góry wynika po prostu z dużego udziału w tych piwach obcego CO2, czyli nie pochodzącego z fermentacji.
No i smak:
Tyskie i Żubr są identyczne, jakby lane były z jednej butelki. Chmielowa goryczkowość, nie za cierpka jednak (nie wykrzywia gęby). Ta goryczkowość nie jest jednak popchnięta żadnym innym akcentem. Goryczka+woda, nic więcej. Lech się różni tym, że jest odrobinkę bardziej goryczkowy. Długo siorbałem i kombinowałem, żeby to wyczuć. Nie działa to bynajmniej na jego korzyść.
Podsumowanie:
Wszystkie trzy piwa są do kitu. Goryczkowa, żółta woda z zawartością alkoholu to dla mnie zdecydowanie za mało.
Idę sobie zapalić, bo szlag mnie trafia, że tak duży odsetek Polaków z zadowoleniem raczy się takimi płynami.
Poszedłem sobie dziś na spacer. Szwędałem się po Biskupinie rozmyślając o niebieskich migdałach, zielonych orzechach, pierdołach, du...szy Marynie i innych odwiecznych tematach ponadczasowo-egzystencjonalnych. W pewnym momencie myśli me spady (jak zwykle) na piwo. Myślałem sobie o różnych markach, o marności piw koncernowych, o wyższości nad nimi większości piw z małych zakładów, jak i również absolutnej niewypijalności niektórych wypustów małych producentów. Doszło w pewnym momencie do mnie że nie robiłem jeszcze bezpośredniej konfrontacji piw z żadnego molocha. A że chłopak ze mnie dziś odważny (łaziłem się po, wściekle błotnistych dzisiaj, brzegach Odry, przeszedłem konfrontację z półwściekłym psem, później z jego panem, chyba nie mniej wściekłym), postanowiłem przeprowadzić taką konfrontację. Początkowo miałem dorzucić jeszcze Żywca i Okocimia, ale to jednak mogłoby zaważyć na moich zmysłach po takiej ilości na jeden. Wlazłem Ci ja do sklepu i kupiłem trzy schłodzone pilsy z niejakiej Kompanii Piwowarskiej. Wdrapałem się na czwarte piętro i przystąpiłem do testu. Oto szczere wrażenia:
Wszystkie trzy te wynalazki łączą dwie podstawowe rzeczy:
-Barwa, która we wszystkich trzech przypadkach jest identyczna - takie jasny bursztyn, przejrzysty do bólu.
-Aromat - 3x gorzki i chmielowy (pijąc takie piwo, faktycznie można uwierzyć, że "piwo robi się z chmielu"). bez absolutnie żadnej, tak ważnej przecież słodowości. Brak żadnej oryginalności nawet wewnątrz własnych marek...)
No i różnice:
Żubr ma kiepściejszą pianę - bardzo szybko opadła. Pozostałym, czyli Groniu i Lechowi, trzeba przyznać, że miały tą pianę o wiele dłużej się utrzymującą, dającą się uformować w niewielki grzybek. We wszystkich trzech przypadkach piana, po opadnięciu, pozostawia po sobie krąg wokół ścianek szklanki i niewielkie ślady na tychże ściankach.
Lech ma lepsze gazowanie. W połowie (wszystkich trzech szklanek, a piłem dość (ale nie za-) szybko) tylko Lech w miarę dobrze jeszcze gazował, reszta miała pojedyncze tylko bąbelki wzlatujące z dna.
Nie bawiłem się w 'imputowane' mi z reklamy lanie tylko ściance. Leję zawsze jak samo - ok. 1/3 po ściance, reszta centralnie z góry. Ot taki mój po prostu sposób. Myślę że (jest to całkowicie moje twierdzenie, bo nie znam się na tym na tyle) że ta kiepskie gazowanie po laniu z góry wynika po prostu z dużego udziału w tych piwach obcego CO2, czyli nie pochodzącego z fermentacji.
No i smak:
Tyskie i Żubr są identyczne, jakby lane były z jednej butelki. Chmielowa goryczkowość, nie za cierpka jednak (nie wykrzywia gęby). Ta goryczkowość nie jest jednak popchnięta żadnym innym akcentem. Goryczka+woda, nic więcej. Lech się różni tym, że jest odrobinkę bardziej goryczkowy. Długo siorbałem i kombinowałem, żeby to wyczuć. Nie działa to bynajmniej na jego korzyść.
Podsumowanie:
Wszystkie trzy piwa są do kitu. Goryczkowa, żółta woda z zawartością alkoholu to dla mnie zdecydowanie za mało.
Idę sobie zapalić, bo szlag mnie trafia, że tak duży odsetek Polaków z zadowoleniem raczy się takimi płynami.
Comment