Zapowiada się ciekawie, dwa browary spod znaku psa - szkocki Brew Dog oraz amerykański Flying Dog postanowiły zmierzyć się w bezpośrednim pojedynku w kuflach/szklankach/pokalach konsumentów warząc "Zero IBU IPA". Pomysł polega na uwarzeniu piwa bez dodatku chmielu, używając jedynie ziół, owoców, itp. Pomysł interesujący, aczkolwiek chyba nie jakoś szczególnie nowatorski, zwłaszcza że ostatnio nawet na naszym rynku pojawiły się piwa z Williams Bros (też Szkocja) uwarzone z wykorzystaniem np. agrestu, wrzosu, bzu... Wracając do międzykontynentalnego wyścigu zbrojeń - strony - browary zachęcają do skonfrontowania ich wyrobów i wybrania zwycięzcy tej walki. Zakupiłem zatem za niemałe pieniądze obie butelczyny i postanowiłem sprawdzić, kto jest lepszy. Na pierwszy ogień poszedł wyrób Latającego Psa.
Barwa piwa jest bursztynowa, całkiem mocno zmętniona. Niestety niezbyt estetycznie prezentuje się to piwo w szklance - jeżeli przyjrzeć się dokładnie, widać jakieś farfocle. Nie są to jednak chyba drożdże, na powierzchni tworzy się dziwny film, w cieczy powstają podejrzanie wyglądające cienie, ciekaw jestem, co odpowiada za taki wygląd.
Piana jest niestety gruboziarnista, znika momentalnie, nawet nalewając bardzo agresywnie nie da się jej podnieść na więcej niż dwa centymetry.
Zapach w pierwszej chwili słodkawy, jakby belgijski. Na pewno tak nie pachnie IPA. Za moment dochodzą aromaty iglaste - fajnie imitują żywiczność, sosnowość chmielu, jednak bez problemu da się wyczuć, że to nie chmiel. Niestety wychodzi też zapach...rozmarynu, którego, co tu dużo gadać, nie lubię. Do tego coraz bardziej o sobie daje znać jakiś taki landrynkowy chemiczny aromat.
W smaku jest podobnie, jak w zapachu. Niestety ziółka nie dają nawet odrobiny goryczki, co nieco męczy. Po buteleczce trochę też szumi w głowie - piwo ma 7,5 %, ale absolutnie tego nie czuć (to akurat plus).
Wysycenie jest nikłe - to jedyny związek z IPĄ. Właściwie to jest za małe, zwłaszcza wobec braku goryczki, co sprawia że piwo może zemdlić, bo kubki smakowe nie zostają oczyszczone i odciążone z tego dosyć jednostajnego smaku.
Opakowanie klasa. Uwielbiam etykiety Flying Doga, a ta na dodatek jest szczególnie udana. Dwa naparzające się bulteriery, krew i agresja świetnie koresponduje z pomysłem na konfrontację dwóch psich browarów. Rewelka. Plus za bardzo dokładne wypisanie, jakie składniki trafiły do piwa. Jak dla mnie maksymalna ocena i największa (niestety) zaleta tego piwa.
Podsumowując - pomysł ciekawy, ale wykonanie co najmniej średnie. Picie tego wynalazku w ilości większej niż kilka łyków nie jest specjalnie przyjemne. Świetnie, że ktoś wpadł kiedyś na pomysł, żeby wykorzystać chmiel do warzenia
Na razie zwycięzcy nie ma, bo Brew Dog chłodzi się w lodówce, ale liczę na to, że wygra biorąc pod uwagę to, co zaserwował amerykański browar.
Barwa piwa jest bursztynowa, całkiem mocno zmętniona. Niestety niezbyt estetycznie prezentuje się to piwo w szklance - jeżeli przyjrzeć się dokładnie, widać jakieś farfocle. Nie są to jednak chyba drożdże, na powierzchni tworzy się dziwny film, w cieczy powstają podejrzanie wyglądające cienie, ciekaw jestem, co odpowiada za taki wygląd.
Piana jest niestety gruboziarnista, znika momentalnie, nawet nalewając bardzo agresywnie nie da się jej podnieść na więcej niż dwa centymetry.
Zapach w pierwszej chwili słodkawy, jakby belgijski. Na pewno tak nie pachnie IPA. Za moment dochodzą aromaty iglaste - fajnie imitują żywiczność, sosnowość chmielu, jednak bez problemu da się wyczuć, że to nie chmiel. Niestety wychodzi też zapach...rozmarynu, którego, co tu dużo gadać, nie lubię. Do tego coraz bardziej o sobie daje znać jakiś taki landrynkowy chemiczny aromat.
W smaku jest podobnie, jak w zapachu. Niestety ziółka nie dają nawet odrobiny goryczki, co nieco męczy. Po buteleczce trochę też szumi w głowie - piwo ma 7,5 %, ale absolutnie tego nie czuć (to akurat plus).
Wysycenie jest nikłe - to jedyny związek z IPĄ. Właściwie to jest za małe, zwłaszcza wobec braku goryczki, co sprawia że piwo może zemdlić, bo kubki smakowe nie zostają oczyszczone i odciążone z tego dosyć jednostajnego smaku.
Opakowanie klasa. Uwielbiam etykiety Flying Doga, a ta na dodatek jest szczególnie udana. Dwa naparzające się bulteriery, krew i agresja świetnie koresponduje z pomysłem na konfrontację dwóch psich browarów. Rewelka. Plus za bardzo dokładne wypisanie, jakie składniki trafiły do piwa. Jak dla mnie maksymalna ocena i największa (niestety) zaleta tego piwa.
Podsumowując - pomysł ciekawy, ale wykonanie co najmniej średnie. Picie tego wynalazku w ilości większej niż kilka łyków nie jest specjalnie przyjemne. Świetnie, że ktoś wpadł kiedyś na pomysł, żeby wykorzystać chmiel do warzenia
Na razie zwycięzcy nie ma, bo Brew Dog chłodzi się w lodówce, ale liczę na to, że wygra biorąc pod uwagę to, co zaserwował amerykański browar.
Comment