Ekstrakt nieznany, alk. 9,4 % vol., 32 IBU.
Oni w North Coast Brewing naprawdę serio są fanami jazzu i szczycą się tym, ze są donatorami jazzowego programu edukacyjnego Thelonious Monk Institute of Jazz (co by to nie było) od każdej sprzedanej butelki tego piwa.
Zapach sodki, owocowy, winny z odrobina karmelu, z czasem ostrością palonego słodu z kawą i alkoholem w tle.
Piana zupełnie nie belgijska, całkiem amerykańska – musująca jak w napojach gazowanych, nietrwała „kuleczkowa”, nie zostawiająca prawie śladów na szkle. W kolorze ciepłego, bardzo ciepłego beżu (zanim znalazłem w głowie bardziej precyzyjne opisanie tego koloru, piana opadła, naprawdę szybko, choć trzeba przyznać, że miałem niewłaściwe szkło). Gaz średni. Bąbelki biegną żwawo z dołu ku górze całymi łańcuchami, ale nie są ostre. Działaja rozlegle, jednak delikatnie. Gaz szybko się ulatnia i jest coraz słabiej wyczuwalny w trakcie degustacji (która musi potrwać jak ma się butlę 0,75 l).
Smak taki jak zapach, tyle, że na opak (tu akurat należycie - po belgijsku). Dominuje wytrawność – prażony słód, kawa zbożowa, kwasek z owocami w tle. Alkohol dyskretny, trochę rozgrzewa. Posmak już jednoznacznie wytrawny – wyraźna goryczka chmielowa z odrobina kwasku.
Pije się stosunkowo łatwo. Tekstura nie wydaje się tak duża, jakby można było się spodziewać po ilości alkoholu (ekstrakt nieznany).
Nie to, że złe. Dobre. Życzylbym sobie tak dobrego, polskiego piwa, w takim stylu szczególnie. Ma wiele cech belgijskich klasztornych, jednak czegos tu brakuje. Chyba mialem zbyt wielkie oczekiwania.
Oni w North Coast Brewing naprawdę serio są fanami jazzu i szczycą się tym, ze są donatorami jazzowego programu edukacyjnego Thelonious Monk Institute of Jazz (co by to nie było) od każdej sprzedanej butelki tego piwa.
Zapach sodki, owocowy, winny z odrobina karmelu, z czasem ostrością palonego słodu z kawą i alkoholem w tle.
Piana zupełnie nie belgijska, całkiem amerykańska – musująca jak w napojach gazowanych, nietrwała „kuleczkowa”, nie zostawiająca prawie śladów na szkle. W kolorze ciepłego, bardzo ciepłego beżu (zanim znalazłem w głowie bardziej precyzyjne opisanie tego koloru, piana opadła, naprawdę szybko, choć trzeba przyznać, że miałem niewłaściwe szkło). Gaz średni. Bąbelki biegną żwawo z dołu ku górze całymi łańcuchami, ale nie są ostre. Działaja rozlegle, jednak delikatnie. Gaz szybko się ulatnia i jest coraz słabiej wyczuwalny w trakcie degustacji (która musi potrwać jak ma się butlę 0,75 l).
Smak taki jak zapach, tyle, że na opak (tu akurat należycie - po belgijsku). Dominuje wytrawność – prażony słód, kawa zbożowa, kwasek z owocami w tle. Alkohol dyskretny, trochę rozgrzewa. Posmak już jednoznacznie wytrawny – wyraźna goryczka chmielowa z odrobina kwasku.
Pije się stosunkowo łatwo. Tekstura nie wydaje się tak duża, jakby można było się spodziewać po ilości alkoholu (ekstrakt nieznany).
Nie to, że złe. Dobre. Życzylbym sobie tak dobrego, polskiego piwa, w takim stylu szczególnie. Ma wiele cech belgijskich klasztornych, jednak czegos tu brakuje. Chyba mialem zbyt wielkie oczekiwania.
Comment