Belgijskie blond ale warzone na pamiątkę trzeciej bitwy pod Ypres, zwanej także bitwą pod Passchendaele, z 1917 roku. Był to klasyczny przykład pierwszowojennego bezsensu. Przez nieco ponad trzy miesiące ofiarami tej kontrowersyjnej kampanii stało się około 750 tys. żołnierzy z obydwu walczących stron, po to by przesunąć linię frontu o 10km...
Passchendaele ma 5,2% alkoholu.
Ciemno-złocisto bursztynowa, wpadająca w pomarańczową barwa. Żywa, optymistyczna, klarowna.
Niska od nalania piana. Zalega cienkim, choć trwałym kożuszkiem niemal do końca degustacji.
Ciepły aromat, ze słodową bazą, słodkimi owocami i przyprawowymi, trawiastymi odcieniami chmielu.
Smak jest mocno stonowany by nie rzec, że zbyt rozmyty. Jest może po belgijsku ale w takim trochę duchu szprycera (trunek z wodą). Nieco kartonowe, apteczne w posmaku słody. Goryczka nieduża, choć czysta, chmielowa. Cień cytrusowych owoców i jakby kwiatowych nastrojów. W posmakach poza wspomnianą słodowością również wyraźna cytrynowa wytrawność.
Nagazowanie dość wysokie, żywe.
Butelka jak na browar Van Honsebrouck stylistycznie i objętościowo nietypowa. Półlitrowa. Stonowana kolorystycznie elegancka etykieta z wyróżniającym się motywem czerwonego maka. I prośba o minutę ciszy po otwarciu piwa w hołdzie ofiar bitwy... Szary kapsel z latami rozpoczęcia i zakończenia I Wojny Światowej. Na kontrze tło historyczne, choć brak szczegółowego składu.
Po pierwszych łykach byłem trochę zawiedziony, przyznaję. Aczkolwiek wraz z upływem czasu zacząłem dostrzegać w tym piwie coraz więcej plusów. Zostawiam więc belgijskie blond ale jako takie i od razu dostrzegam w Passchendaele spory potencjał. Stosunkowo niska zawartość alkoholu i cytrynowy profil bardzo dobrze pozycjonuje to piwo w kategorii (nie tylko) letnich orzeźwiaczy klasy premium. Niczym wyjątkowo fajnie nachmielony dolnofermentacyjny lager. Za wrażenia z konsumpcji daję więc 8 w skali 1-10.
Passchendaele ma 5,2% alkoholu.
Ciemno-złocisto bursztynowa, wpadająca w pomarańczową barwa. Żywa, optymistyczna, klarowna.
Niska od nalania piana. Zalega cienkim, choć trwałym kożuszkiem niemal do końca degustacji.
Ciepły aromat, ze słodową bazą, słodkimi owocami i przyprawowymi, trawiastymi odcieniami chmielu.
Smak jest mocno stonowany by nie rzec, że zbyt rozmyty. Jest może po belgijsku ale w takim trochę duchu szprycera (trunek z wodą). Nieco kartonowe, apteczne w posmaku słody. Goryczka nieduża, choć czysta, chmielowa. Cień cytrusowych owoców i jakby kwiatowych nastrojów. W posmakach poza wspomnianą słodowością również wyraźna cytrynowa wytrawność.
Nagazowanie dość wysokie, żywe.
Butelka jak na browar Van Honsebrouck stylistycznie i objętościowo nietypowa. Półlitrowa. Stonowana kolorystycznie elegancka etykieta z wyróżniającym się motywem czerwonego maka. I prośba o minutę ciszy po otwarciu piwa w hołdzie ofiar bitwy... Szary kapsel z latami rozpoczęcia i zakończenia I Wojny Światowej. Na kontrze tło historyczne, choć brak szczegółowego składu.
Po pierwszych łykach byłem trochę zawiedziony, przyznaję. Aczkolwiek wraz z upływem czasu zacząłem dostrzegać w tym piwie coraz więcej plusów. Zostawiam więc belgijskie blond ale jako takie i od razu dostrzegam w Passchendaele spory potencjał. Stosunkowo niska zawartość alkoholu i cytrynowy profil bardzo dobrze pozycjonuje to piwo w kategorii (nie tylko) letnich orzeźwiaczy klasy premium. Niczym wyjątkowo fajnie nachmielony dolnofermentacyjny lager. Za wrażenia z konsumpcji daję więc 8 w skali 1-10.
Comment