Jedna z 2 tegorocznych sezonowek z serii The Brewers Project. O ile wcześniej Guinness robił już sezonowe piwa to przynajmniej te z ostatniej dekady były jedynie w wersjach beczkowych. Teraz oprócz wersji „beka” z lekkim opóźnieniem na rodzimym rynku pojawiły się wersje butelkowe. Z lekkim opóźnieniem gdyż od 2 miesięcy piwa te były dostępne tylko w UK. Widać tęgie głowy z grupy Diageo stwierdziły że faktycznie już mało kto pije Guinnessa w Irlandii i lepiej zostanie on przyjęty na sąsiedniej wyspie. No cóż, wg mnie z takim podejściem to gwóżdź do trumny ale to już nie mój problem. Tak czy siak browar Guinnessa nazwiązał w ten sposób do swojej marki portera stworzonej w 1796 roku.
PIANA: z lekkim zabarwieniem ecru. Zbudowana zarówno z większych bąbli jak i pianki mniejszych. Trochę rwąca się i strzępiąca ale może to moja wina amatorskiego nalania. Chyba nieco mniej trwała niż w stoucie. Oblepiająca nieco szkło, pozostająca minimalnie na powierzchni a najlepiej zalegająca wokół brzegów szklanki.
NAGAZOWANIE: głównie pracujące w czasie polewania piwa gdzie na początku zbudowało pianę z duzych bąbli CO2. Paszczowo też wydaje się sycące. Obserwacja bąbli niemożliwa z powodu koloru piwa.
KOLOR: w świetle naturalnym porterowa czerń z czerwonymi, rubinowymi prześwitami.
SMAK: nie tak pełny jak w znanych mi z Polski porterach o ekstrakcie np 22 Blg. Paloność odczuwalna ale nie dominuje. Nieco kwaskowaty. Jak dla mnie zbyt wodnisty ale sądząc po nazwie historycznie był przeznaczony na lokalny rynek więc nie musiał buzować „treścią” i alkoholem jak wersje wysyłane w daleki świat. Dosyć pijalny , nie mulący. Alkohol 3,8 procenta. Ot, taki porter w wersji light. Nie ma porównania do np warszawskiego
OPAKOWANIE: bardzo mocna strona. Widać grupa włożyła w zaprojektowanie i PR tej marki trochę pieniędzy. Eta wzorowana na takich z przełomu XIX i XX wieku. Kapsel również w stylu tych przedwojennych. Do tego w knajpach dedykowane podstawki. Ogólnie super.
PIANA: z lekkim zabarwieniem ecru. Zbudowana zarówno z większych bąbli jak i pianki mniejszych. Trochę rwąca się i strzępiąca ale może to moja wina amatorskiego nalania. Chyba nieco mniej trwała niż w stoucie. Oblepiająca nieco szkło, pozostająca minimalnie na powierzchni a najlepiej zalegająca wokół brzegów szklanki.
NAGAZOWANIE: głównie pracujące w czasie polewania piwa gdzie na początku zbudowało pianę z duzych bąbli CO2. Paszczowo też wydaje się sycące. Obserwacja bąbli niemożliwa z powodu koloru piwa.
KOLOR: w świetle naturalnym porterowa czerń z czerwonymi, rubinowymi prześwitami.
SMAK: nie tak pełny jak w znanych mi z Polski porterach o ekstrakcie np 22 Blg. Paloność odczuwalna ale nie dominuje. Nieco kwaskowaty. Jak dla mnie zbyt wodnisty ale sądząc po nazwie historycznie był przeznaczony na lokalny rynek więc nie musiał buzować „treścią” i alkoholem jak wersje wysyłane w daleki świat. Dosyć pijalny , nie mulący. Alkohol 3,8 procenta. Ot, taki porter w wersji light. Nie ma porównania do np warszawskiego
OPAKOWANIE: bardzo mocna strona. Widać grupa włożyła w zaprojektowanie i PR tej marki trochę pieniędzy. Eta wzorowana na takich z przełomu XIX i XX wieku. Kapsel również w stylu tych przedwojennych. Do tego w knajpach dedykowane podstawki. Ogólnie super.
Comment