Kolejny modny „limit” wyleżakowany w beczce po irlandzkiej whiskey (tym razem marki Teeling) i mocno wylimitowany kosztem coraz bardziej denerwującej mnie z powodu swojej nieskromności ceny.
Tym razem jest to Imperial Stout.
PIANA: brązowa, bardzo ciemna nawet jak na stouta. Nietrwała i niebyt wysoka. Nie dotrwała nawet do czasu zrobienia 3 zdjęć.
NAGAZOWANIE: przyznam obiektywnie że oceniam je gdy piwo zostało otwarte dosyć dawno temu jednak nawet biorąc pod uwagę i ten argument nie liczył bym na jakąś wysoką zawartość CO2 w piwie o mocy jak wspomnę za chwilę i leżakowanym w drewnianej beczce.
KOLOR: nieprzenikniona czerń bez świetlnych refleksów.
SMAK: zapach alkoholu, może nawet i charakaterystyczny dla whisky ale nie podejmę się jednoznacznego stwierdzenia. Do tego taki palony stoutowy. Przy nalewaniu piwo dosyć gęste, esencjonalne. Chyba takie jakie obeznani ciumkacze określają mianem oleistego. Faktycznie może przypominać z odległości balsam spuszczony z silnika Żuka po kilkudziesięciu tysiącach kilometrów przebiegu. Alkohol bardzo wysoki bo aż 10 procent jednak nie dokucza i nie pali. Przegryza go paloność słodu i stoutowa kawa. Nie okresliłbym go jednak mianem piwa orzeźwiającego. Pasowało by raczej do zimowej pory niż wiosennnej w której to zawitało na bardzo nieliczne półki sklepów.
OPAKOWANIE: w sumie ładna ale prosta opisowa eta informująca o 2 kooperantach produkcji tego piwa. Blisko 2-letnia data spożycia potwierdza iż to produkt solidny. Kapsel zalakowany jak w poprzedniej limitówce z tego browaru. W sumie nie sprawdzałem czy ma nadruk ale raczej nie liczyłbym na takowy.
Tym razem jest to Imperial Stout.
PIANA: brązowa, bardzo ciemna nawet jak na stouta. Nietrwała i niebyt wysoka. Nie dotrwała nawet do czasu zrobienia 3 zdjęć.
NAGAZOWANIE: przyznam obiektywnie że oceniam je gdy piwo zostało otwarte dosyć dawno temu jednak nawet biorąc pod uwagę i ten argument nie liczył bym na jakąś wysoką zawartość CO2 w piwie o mocy jak wspomnę za chwilę i leżakowanym w drewnianej beczce.
KOLOR: nieprzenikniona czerń bez świetlnych refleksów.
SMAK: zapach alkoholu, może nawet i charakaterystyczny dla whisky ale nie podejmę się jednoznacznego stwierdzenia. Do tego taki palony stoutowy. Przy nalewaniu piwo dosyć gęste, esencjonalne. Chyba takie jakie obeznani ciumkacze określają mianem oleistego. Faktycznie może przypominać z odległości balsam spuszczony z silnika Żuka po kilkudziesięciu tysiącach kilometrów przebiegu. Alkohol bardzo wysoki bo aż 10 procent jednak nie dokucza i nie pali. Przegryza go paloność słodu i stoutowa kawa. Nie okresliłbym go jednak mianem piwa orzeźwiającego. Pasowało by raczej do zimowej pory niż wiosennnej w której to zawitało na bardzo nieliczne półki sklepów.
OPAKOWANIE: w sumie ładna ale prosta opisowa eta informująca o 2 kooperantach produkcji tego piwa. Blisko 2-letnia data spożycia potwierdza iż to produkt solidny. Kapsel zalakowany jak w poprzedniej limitówce z tego browaru. W sumie nie sprawdzałem czy ma nadruk ale raczej nie liczyłbym na takowy.