Fucking Hell?? Pięknie, pięknie...
Dwóch sprytnych niemieckich biznesmenów wpadło w 2010 roku na interesujący i nieco kontrowersyjny pomysł - stworzyć piwo, którego nazwa łączyłaby popularny bawarski jasny styl piwny (hell/helles) z określeniem, które w krajach anglojęzycznych (i nie tylko ) oznacza jednoznacznie i dosadnie to co oznacza . Zabawna gra słów została zainspirowana nazwą niewielkiej miejscowości w Górnej Austrii, właśnie Fucking. Miejsce to stało się kultowe za sprawą turystów z całego świata, którzy masowo fotografowali się przy tablicy z nazwą miasta. Tablica ta była notorycznie kradziona, aż do momentu gdy została po prostu wbetonowana w ziemię. Co ciekawe w 2004 roku przeprowadzono referendum nad zmianą nazwy miejscowości, jednak mieszkańcy sprzeciwili się tej zmianie, właśnie ze względu na popularność wśród odwiedzających )
Fucking Hell jest lagerem, a jego warzenie zlecono browarowi Waldhaus. Piwo ma 4,9% alkoholu, esktraktu nie podano. Trunek ma swoją stronę (http://www.fucking-hell.de/) i widać, że marketingowo jest bardzo nośny.
Barwa złocista, klarowna.
Piana całkiem przyzwoita. Wysoka po nalaniu, powoli opada do trwałej pierzynki. Na szkle zostawia wyraźne krzaczki.
Aromat słodowy, z chmielowymi nutami.
Smak nudny i pozbawiony charakteru. Goryczka wyczuwalna, trawiasta, choć nabiera jakiegoś wyrazu dopiero w osi czasu. Na drugim planie lekka słodowość, o chlebowych odcieniach. Mimo wszystko piwo jest strasznie wodniste. Brakuje mu zdecydowanie ciała.
Nagazowanie niezbyt wysokie, o wyraźnej tendencji do spadku w trakcie degustacji.
Zielona butelka 330ml z gołym kapslem. Klimat związany z nazwą podkreślony jeszcze wizerunkiem aniołka i diabełka oraz słowem original. To ostatnie trafione idealnie Piwo, pomimo szerokiej dystrybucji (jak nabyłem swój egzemplarz w bułgarskim supermarkecie Janet) nie może być, zdaje się, sprzedawane między innymi w Stanach, właśnie ze względu na fucking
Całość jest handlowym trafieniem w dziesiątkę kijem z mrowiska. Szkoda, że zawartość już tak nie zachwyca, co zresztą było do przewidzenia, bowiem cała para poszła na zewnątrz. Ot taka ciekawostka. 7 w skali 1-10.
Dwóch sprytnych niemieckich biznesmenów wpadło w 2010 roku na interesujący i nieco kontrowersyjny pomysł - stworzyć piwo, którego nazwa łączyłaby popularny bawarski jasny styl piwny (hell/helles) z określeniem, które w krajach anglojęzycznych (i nie tylko ) oznacza jednoznacznie i dosadnie to co oznacza . Zabawna gra słów została zainspirowana nazwą niewielkiej miejscowości w Górnej Austrii, właśnie Fucking. Miejsce to stało się kultowe za sprawą turystów z całego świata, którzy masowo fotografowali się przy tablicy z nazwą miasta. Tablica ta była notorycznie kradziona, aż do momentu gdy została po prostu wbetonowana w ziemię. Co ciekawe w 2004 roku przeprowadzono referendum nad zmianą nazwy miejscowości, jednak mieszkańcy sprzeciwili się tej zmianie, właśnie ze względu na popularność wśród odwiedzających )
Fucking Hell jest lagerem, a jego warzenie zlecono browarowi Waldhaus. Piwo ma 4,9% alkoholu, esktraktu nie podano. Trunek ma swoją stronę (http://www.fucking-hell.de/) i widać, że marketingowo jest bardzo nośny.
Barwa złocista, klarowna.
Piana całkiem przyzwoita. Wysoka po nalaniu, powoli opada do trwałej pierzynki. Na szkle zostawia wyraźne krzaczki.
Aromat słodowy, z chmielowymi nutami.
Smak nudny i pozbawiony charakteru. Goryczka wyczuwalna, trawiasta, choć nabiera jakiegoś wyrazu dopiero w osi czasu. Na drugim planie lekka słodowość, o chlebowych odcieniach. Mimo wszystko piwo jest strasznie wodniste. Brakuje mu zdecydowanie ciała.
Nagazowanie niezbyt wysokie, o wyraźnej tendencji do spadku w trakcie degustacji.
Zielona butelka 330ml z gołym kapslem. Klimat związany z nazwą podkreślony jeszcze wizerunkiem aniołka i diabełka oraz słowem original. To ostatnie trafione idealnie Piwo, pomimo szerokiej dystrybucji (jak nabyłem swój egzemplarz w bułgarskim supermarkecie Janet) nie może być, zdaje się, sprzedawane między innymi w Stanach, właśnie ze względu na fucking
Całość jest handlowym trafieniem w dziesiątkę kijem z mrowiska. Szkoda, że zawartość już tak nie zachwyca, co zresztą było do przewidzenia, bowiem cała para poszła na zewnątrz. Ot taka ciekawostka. 7 w skali 1-10.
Comment