styl: IPA
alk. 7,2%
Pressure Drop to dość młody londyński craft z entuzjastycznie przyjmowanymi piwami i tytułem najlepszego młodego browaru RateBeer w lutym 2014 r. Browar założony został latem 2012 r., kiedy trzech kumpli ze szkoły, a później zapalonych piwowarów domowych - Graham O'Brien, Ben Freeman i Sam Smith (zbieżność imienia i nazwiska ze znanym rodem piwowarów z Yorkshire całkowicie przypadkowa) odpalili w szopie za domem 50-litrowego Braumeistera i zaczęli eksperymentować. Szopa wkrótce okazała się za ciasna i panowie przenieśli się do pobliskiego magazynu. Pierwsze komercyjne piwo z Pressure Drop (w nazwie browaru bardziej chodzi o wyluzowanie, niż dosłowny spadek ciśnienia, zgodnie ze słowami piosenki "pressure's gonna drop on you" Toots and the Maytals, 1969 r.) pojawiło się na rynku w styczniu 2013 r., a już dwa miesiące później browar znów zmienił lokalizację - przeniósł się pod obecny adres, a Graham, Ben i Sam wymienili sprzęt na 5-baryłkową (8 hl) warzelnię. Chłopaki nie mają wielkich planów podboju świata. Pressure Drop to wciąż maleńki craft ze skromną ofertą stałych piw i niezbyt często pojawiającymi się eksperymentami.
Najnowszym piwem Pressure Drop jest single hop IPA o nazwie zapoźyczonej od legendarnej kanadyjskiej barki-wyciągarki używanej do spławu drzew rzekami. Łódź stała się symbolem podboju lasów kanadyjskich, ale... co to może mieć wspólnego z piwem? Być może chodzi o dalekie skojarzenie z "Kanadą, pachnącą żywicą" - testowane IPA to w końcu single hop na chmielu Simcoe.
BARWA: bursztynowa
ZAPACH: niezwykle intensywne nuty leśno-żywiczne, które możnaby porównać chyba tylko do wsadzenia głowy w świeże igliwie ociekające żywicą; dla złagodzenia świeża nuta pomarańczy i brzoskwiniowa słodycz; coś fantastycznego
SMAK: intensywnością dorównuje zapachowi; niewiele jest w brytyjskim crafcie piw o tak skondensowanym nagromadzeniu aromatów chmielowych - niczym sok wyciśnięty z młodych pędów świerkowych doprawiony gęstą żywicą; aromatom towarzyszy mocny kopniak grejpfrutowej goryczki, a w końcówce robi się nieco łagodniej - chmiel oddaje słodsze nuty cytrusowe, no i wyłania się potężne ciało słodowe rozlewające się po podniebieniu karmelowością, ale i słodyczą brzoskwiń i czerwonych owoców - poziomek, borówek, może czereśni trochę...; smak cały czas pozostaje bardzo gładki z idealnie ukrytą nutą alkoholową; niesamowity bukiet - mimo ekstremalnej intensywności bez śladów tanin, łodyg, zalegającej goryczy - czysty aromat i rześka, choć mocna, goryczka.
Taka dygresja na koniec: crafty zabijają się o coraz nowsze odmiany chmielu, każą doszukiwać się w smaku/zapachu różnych cudów, a tu pojawia się idealnie zrobione IPA na dobrze znanym, trochę już niemodnym Simcoe i cała reszta pozamiatana
alk. 7,2%
Pressure Drop to dość młody londyński craft z entuzjastycznie przyjmowanymi piwami i tytułem najlepszego młodego browaru RateBeer w lutym 2014 r. Browar założony został latem 2012 r., kiedy trzech kumpli ze szkoły, a później zapalonych piwowarów domowych - Graham O'Brien, Ben Freeman i Sam Smith (zbieżność imienia i nazwiska ze znanym rodem piwowarów z Yorkshire całkowicie przypadkowa) odpalili w szopie za domem 50-litrowego Braumeistera i zaczęli eksperymentować. Szopa wkrótce okazała się za ciasna i panowie przenieśli się do pobliskiego magazynu. Pierwsze komercyjne piwo z Pressure Drop (w nazwie browaru bardziej chodzi o wyluzowanie, niż dosłowny spadek ciśnienia, zgodnie ze słowami piosenki "pressure's gonna drop on you" Toots and the Maytals, 1969 r.) pojawiło się na rynku w styczniu 2013 r., a już dwa miesiące później browar znów zmienił lokalizację - przeniósł się pod obecny adres, a Graham, Ben i Sam wymienili sprzęt na 5-baryłkową (8 hl) warzelnię. Chłopaki nie mają wielkich planów podboju świata. Pressure Drop to wciąż maleńki craft ze skromną ofertą stałych piw i niezbyt często pojawiającymi się eksperymentami.
Najnowszym piwem Pressure Drop jest single hop IPA o nazwie zapoźyczonej od legendarnej kanadyjskiej barki-wyciągarki używanej do spławu drzew rzekami. Łódź stała się symbolem podboju lasów kanadyjskich, ale... co to może mieć wspólnego z piwem? Być może chodzi o dalekie skojarzenie z "Kanadą, pachnącą żywicą" - testowane IPA to w końcu single hop na chmielu Simcoe.
BARWA: bursztynowa
ZAPACH: niezwykle intensywne nuty leśno-żywiczne, które możnaby porównać chyba tylko do wsadzenia głowy w świeże igliwie ociekające żywicą; dla złagodzenia świeża nuta pomarańczy i brzoskwiniowa słodycz; coś fantastycznego
SMAK: intensywnością dorównuje zapachowi; niewiele jest w brytyjskim crafcie piw o tak skondensowanym nagromadzeniu aromatów chmielowych - niczym sok wyciśnięty z młodych pędów świerkowych doprawiony gęstą żywicą; aromatom towarzyszy mocny kopniak grejpfrutowej goryczki, a w końcówce robi się nieco łagodniej - chmiel oddaje słodsze nuty cytrusowe, no i wyłania się potężne ciało słodowe rozlewające się po podniebieniu karmelowością, ale i słodyczą brzoskwiń i czerwonych owoców - poziomek, borówek, może czereśni trochę...; smak cały czas pozostaje bardzo gładki z idealnie ukrytą nutą alkoholową; niesamowity bukiet - mimo ekstremalnej intensywności bez śladów tanin, łodyg, zalegającej goryczy - czysty aromat i rześka, choć mocna, goryczka.
Taka dygresja na koniec: crafty zabijają się o coraz nowsze odmiany chmielu, każą doszukiwać się w smaku/zapachu różnych cudów, a tu pojawia się idealnie zrobione IPA na dobrze znanym, trochę już niemodnym Simcoe i cała reszta pozamiatana