Maid in Leith ma 4 procent alkoholu i jest piwem w stylu Golden Ale, zamkniętym w butelce 330 ml. Powstało najprawdopodobniej na zlecenie firmy marketingowej, która nosi taką samą nazwę, jak omawiany trunek.
Etykieta dosyć zgrabna, z syreną usadowioną na kotwicy, a obok dwie mewy i rybki. Niestety o kolekcjonerach kapsli nie pomyśleli i użyli gołego zamknięcia.
Z kontry dowiedzieć się można o użyciu słodu jęczmiennego i pszenicznego – tego drugiego nie wyczułem.
W zapachu dominuje przyjemna chmielowa nuta, która daje o sobie znać również podczas picia. Słodowych i owocowych wrażeń niewiele, co sprawiłoby, że w ślepym teście postawiłbym pewnie na pilsenra. Ale to może wina pragnienia, które wołało o piwo, po dwóch godzinach ping ponga.
Solidne piwo, które może dobrze się sprawdzać, jako codzienna pozycja do meczu lub obiadu, ale na spotkania poetyckie i dysputy filozoficzne odpada – nie wspominając o sekciarskich imprezach
Etykieta dosyć zgrabna, z syreną usadowioną na kotwicy, a obok dwie mewy i rybki. Niestety o kolekcjonerach kapsli nie pomyśleli i użyli gołego zamknięcia.
Z kontry dowiedzieć się można o użyciu słodu jęczmiennego i pszenicznego – tego drugiego nie wyczułem.
W zapachu dominuje przyjemna chmielowa nuta, która daje o sobie znać również podczas picia. Słodowych i owocowych wrażeń niewiele, co sprawiłoby, że w ślepym teście postawiłbym pewnie na pilsenra. Ale to może wina pragnienia, które wołało o piwo, po dwóch godzinach ping ponga.
Solidne piwo, które może dobrze się sprawdzać, jako codzienna pozycja do meczu lub obiadu, ale na spotkania poetyckie i dysputy filozoficzne odpada – nie wspominając o sekciarskich imprezach