Chroniąc lokalne puby, brytyjski rząd przeciwdziała stratom, jakie podczas kryzysu poniosły lokalne społeczności.
Dlaczego to inwestorzy mają zawsze korzystać na planach zagospodarowania przestrzennego, kiedy w grę wchodzi znane i lubiane miejsce czy budynek? Dlaczego znowu mielibyśmy ustępować przed świętym prawem rynku?
Wiadomość o tym, że w Anglii stworzono specjalną procedurę prawną, mającą zapobiegać rynkowemu „grodzeniu” lokalnych pubów [w oryginale: enclosure – słowo to w j. angielskim wyraźnie odsyła do tzw. ogradzania pól, procesu polegającego na wywłaszczaniu uboższych warstw z wartościowych dóbr na rzecz wielkich posiadaczy. Zjawisko to osiągnęło apogeum w okresie rewolucji przemysłowej, a więc podczas kształtowania się nowoczesnej gospodarki kapitalistycznej w Anglii – przyp. tłumacza], jest bardzo krzepiąca. Mało tego, istnieje tam nawet urząd ministra (Community Pubs Minister), którego zadaniem jest ocenianie znaczenia pubów dla lokalnych społeczności i zabezpieczanie ich przyszłej działalności. Do tej pory około sto pubów wciągnięto formalnie na listę „dóbr społecznego znaczenia”.
Wiem, wiem, co powiedziałaby na to Margaret Thatcher: „Przeklęte interwencje państwa w działanie wolnego rynku!”. Na szczęście ostatnio tego rodzaju rynkowy fundamentalizm nieco osłabł. Na tyle, by Minister Pubów, Brandon Lewis – zasiadający przecież w parlamencie z ramienia konserwatystów! – wychwalał znaczenie lokalnych pubów dla naszej ekonomicznej, społecznej i kulturowej przeszłości, dla teraźniejszości i przyszłości. To dalej Lewis: Jak cenne są te lokale, wiemy od stuleci. Nie tylko jako miejsca, gdzie można wypić sobie pintę, ale także ze względu na to, że służą one lokalnym społecznościom i lokalnej gospodarce. Dlatego właśnie będziemy czynić wszystko, by wspierać je i chronić przed zamknięciem.
.....dalszy ciąg pod linkiem
Comment