Wklejka z Gazety Wyborczej, a wklejka dlatego, że artykuły tam zamieszczone potem znikają z płatnym archiwum
Wielkie kłopoty małych browarów
Największe polskie browary radzą sobie doskonale, ale mali producenci piwa walczą o przetrwanie. W zeszłym roku zamknięto kilka małych browarów. W tym może być podobnie - biją na alarm regionalni piwowarzy. Ale twardo zapowiadają, że będą bić się o piwoszy do ostatniej kropli piwa
Browar Hetman z Krasnegostawu (Lubelskie), Victoria z Męckiej Woli (Łódzkie) i Grybów z Siołkowej (Małopolskie) łączy to, że w zeszłym roku dokonały żywota. I nie był to przypadek.
- Rok 2004 był wyjątkowo chudy dla lokalnych browarów. Zamknięto sześć, a kilka następnych boryka się z dużymi trudnościami finansowymi - alarmuje Andrzej Olkowski, prezes Stowarzyszenia Regionalnych Browarów Polskich.
- Polacy wciąż piją to, co widzą w reklamie. 95 proc. pubów i lokali sprzedaje piwa dużych browarów, do nich też należy sieć dystrybucji, co dodatkowo wykańcza małych konkurentów - mówi Marek Suliga, członek Bractwa Piwnego i znawca branży.
Małemu piana w oczy
Lokalne browary warzą od 1 tys. hektolitrów piwa do nawet pół miliona. Jest ich nadal w Polsce około czterdziestu. Przeciętny zakład daje ok. 50 tys. hl rocznie i zatrudnia 80 pracowników. W sumie regionalne browary dają pracę kilku tysiącom osób. Wiele z nich zlokalizowanych jest w małych ośrodkach, gdzie panuje wysokie bezrobocie. Często mają barwną i długą historię jak wspomniany Grybów, który warzył piwo jeszcze za czasów cesarza Franciszka Józefa, a nagrody zdobywał na piwnych wystawach w Wiedniu. Przetrwał dwie wojny światowe i dobiła go dopiero zmiana przepisów akcyzowych związanych z wejściem Polski do Unii. Wszystkie browary musiały przekształcić się w tzw. składy podatkowe, co dla niektórych okazało się ponad siły.
Co prawda tuż przed 1 maja 2004 r. minister finansów zwiększył ulgę w akcyzie dla małych browarów i warzona u nich butelka piwa potaniała o blisko 5 gr. Ale dla niektórych było to za mało, aby przetrwać.
Całe szczęście, że nie sprawdziły się kasandryczne przepowiednie o zalewie taniego piwa z importu, który mógłby wykończyć lokalne browary zlokalizowane wzdłuż zachodniej i południowej granicy.
Piętą achillesowa małych browarów są przede wszystkim wysokie koszty. Według szacunków specjalistów w małym browarze uwarzenie 1 hl piwa wymaga dziesięciokrotnie większych nakładów niż u wielkiego producenta. W większości piwo warzone jest tam metodą tradycyjną, czyli w otwartych kadziach, a nie w srebrnych tankofermentatorach.
Duże piwo bierze rynek
W piwie, podobnie jak w innych branżach, widać efekty globalizacji - coraz większą część rynku zagarniają wielkie koncerny, które dzięki efektowi skali mogą ograniczać koszty, walczyć niższymi cenami, przeznaczyć więcej pieniędzy na reklamę.
Przez ostatnie lata udział w rynku małych i średnich browarów wynosił ok. 5 proc. W zeszłym nagle zmalał o 1 pkt proc. Stało się tak, mimo że cały rynek urósł o blisko 2 proc. Wychodzi na to, że łokciami na rynku rozepchnęły się trzy największe grupy piwowarskie: Grupa Żywiec (kontrolowana przez Heinekena), Kompania Piwowarska (SABMiller) i Okocim (Carlsberg). W sumie kontrolują one już ok. 88 proc. rynku. Ich sprzedaż w zeszłym roku rosła szybciej niż cały rynek. Nic dziwnego, skoro wspierana jest przez zmasowane kampanie reklamowe. Tylko wartość roczna budżetu reklamowego Żywca szacowana jest na 75-80 mln zł.
Postępująca koncentracja rynku to nie tylko polska bolączka. Niemcy, największy piwny rynek Europy, zawsze szczyciły się tym, że mają największą liczbę browarów na świecie. W Bawarii prawie w każdym miasteczku można napić się lokalnego piwa. Ale od pięciu lat piwny rynek kurczy się tam w tempie 2-3 proc. rocznie. Przez ostatnie lata zamyka się średnio dziesięć browarów rocznie - na koniec 2003 r. było ich w sumie 1268. To zjawisko w pierwszej kolejności uderza w małych producentów.
W markecie nie kupisz
Paradoksalnie, choć produkty naszych regionalnych browarów zdobywają medale na krajowych i zagranicznych konkursach, to takie marki, jak: Mocne Dobre, Ciechan, Farskie i Koźlak znane są niewielu piwoszom, a ich zdobycie w sklepie graniczy z cudem. Najlepszym tego przykładem jest browar z Lwówka Śląskiego. Jego piwa zdobyły tylko w 2004 r. sześć medali, w tym srebrny na konkursie w Norymberdze. Bractwo Piwne - ogólnopolska organizacja zrzeszająca miłośników piwa - już trzykrotnie nagrodziła piwo Książęce z Lwówka tytułem Piwa Roku.
- Jestem niezmiernie szczęśliwy - mówi Wolfgang Bauer, niemiecki właściciel śląskiego browaru. - Browar kupiłem w 1999 r., gdy warzone tam piwo było skandalicznej jakości. Dziś jestem dumny z tego, co udało nam się osiągnąć w ciągu kilku lat. A jednak Bauer nie zamierza wykorzystać sukcesu swojego piwa do podbicia rynku. Nie sprzedaje go w supermarketach, tylko w małych sklepach. Nie wydaje praktycznie grosza na reklamę, dzięki czemu piwo jest nawet połowę tańsze od znanych marek.
- Nie mam szans na konkurowanie z dużymi browarami. Ale nie zależy mi na tym, by nasze piwo było znane od Moskwy do Monachium. Ono ma smakować konsumentom z regionu, bo to dla nich robimy to piwo - tłumaczy. Ta taktyka przynosi rezultaty. W 1999 roku browar sprzedał 30 tys. hektolitrów piwa, a w 2003 już 80 tys.
Słuszność takiej strategii potwierdza prezes Andrzej Olkowski: "Radzą sobie te browary, które koncentrują się na swoim regionie i mają swoich wiernych piwoszy. Szansą dla nich są piwa o oryginalnych smakach".
Produkować dla sieci
Swoją markę próbuje też wśród piwoszy budować piotrkowski browar Kiper istniejący na rynku od zaledwie czterech lat. - Walczymy o lokalny rynek, organizując biesiady i imprezy dla piotrkowian. Liczymy, że z czasem ludzie przywiążą się do naszych produktów i inwestowanie w jakość przełoży się na sprzedaż - mówi Adam Adamczyk, dyrektor handlowy Kipera.
Na razie browar utrzymuje jednak swoją pozycję na rynku, rozlewając piwo dla sieci handlowych pod ich markami. W 2003 roku browar uwarzył ponad 300 tys. hektolitrów piwa, co dało mu niespełna 1 proc. udziału w rynku.
- Problem w tym, że na tym na razie trudno zarobić. Zysk wynosi dosłownie kilka groszy na opakowaniu - dodaje Adamczyk. - Większe zyski osiągniemy na sprzedaży detalicznej na rynku lokalnym.
Inną taktykę obrał niewielki browar Ciechanów z blisko 140-letnią tradycją. Gdy cztery lata temu został zamknięty przez austriackiego potentata Brau Union, wydawało się, że to koniec browaru, który pierwsze medale za swe piwa zdobywał jeszcze w XIX w. Rok później browar kupiła spółka Gambrynus i produkcja ruszyła na nowo. W 2003 roku browar uwarzył 10 tys. hektolitrów piwa, rok później już 20 tys.
- Na tym chcemy poprzestać - mówi Marek Jakubiak, wiceprezes zarządu. - Chcemy robić piwo dobre i w niewielkich ilościach. Stać nas na to, by nasz porter leżakował 130 dni, a dużych browarów nie. I to jest naszą szansą - tłumaczy. Oprócz Ciechanowa i okolic browar sprzedaje swoje produkty w Warszawie, Łodzi i Gdańsku. Nagradzane medalami - Ciechan, Farskie czy pierwsze w Polsce piwo miodowe - trudno uświadczyć na półkach. Znika błyskawicznie mimo dość wysokiej ceny. Browar zaczął eksportować swe piwa do USA dla Polonii pamiętającej jego produkty jeszcze sprzed wojny!
- Na razie nie zwiększymy produkcji. Robimy swoje i nie zamierzamy się ścigać z dużymi browarami. Gdybyśmy spróbowali z nimi walczyć, to przegralibyśmy już na starcie - dodaje Jakubiak.
Upolować znudzonych jasnym pełnym
Według Marka Suligi szansą dla małych browarów są piwa niszowe dobrej jakości oraz przywiązanie klientów na rynkach lokalnych. - Konsument poza lokalnym patriotyzmem w końcu zacznie szukać nowości. Kto pierwszy wykorzysta rosnące powoli zaciekawienie piwoszy nowościami, ten wygra - dodaje.
Jest tylko jedno "ale". Trzeba utrzymać się na coraz trudniejszym rynku, co nie będzie wcale łatwe. - 2005 r. będzie rokiem prawdy dla browarów regionalnych. Może nastąpić dalszy spadek udziałów w rynku, a nawet zamknięcie zakładów - czarno przewiduje prezes Andrzej Olkowski.
Marcin Masłowski, Tomasz Prusek 28-02-2005 , Gazeta Wyborcza
Wielkie kłopoty małych browarów
Największe polskie browary radzą sobie doskonale, ale mali producenci piwa walczą o przetrwanie. W zeszłym roku zamknięto kilka małych browarów. W tym może być podobnie - biją na alarm regionalni piwowarzy. Ale twardo zapowiadają, że będą bić się o piwoszy do ostatniej kropli piwa
Browar Hetman z Krasnegostawu (Lubelskie), Victoria z Męckiej Woli (Łódzkie) i Grybów z Siołkowej (Małopolskie) łączy to, że w zeszłym roku dokonały żywota. I nie był to przypadek.
- Rok 2004 był wyjątkowo chudy dla lokalnych browarów. Zamknięto sześć, a kilka następnych boryka się z dużymi trudnościami finansowymi - alarmuje Andrzej Olkowski, prezes Stowarzyszenia Regionalnych Browarów Polskich.
- Polacy wciąż piją to, co widzą w reklamie. 95 proc. pubów i lokali sprzedaje piwa dużych browarów, do nich też należy sieć dystrybucji, co dodatkowo wykańcza małych konkurentów - mówi Marek Suliga, członek Bractwa Piwnego i znawca branży.
Małemu piana w oczy
Lokalne browary warzą od 1 tys. hektolitrów piwa do nawet pół miliona. Jest ich nadal w Polsce około czterdziestu. Przeciętny zakład daje ok. 50 tys. hl rocznie i zatrudnia 80 pracowników. W sumie regionalne browary dają pracę kilku tysiącom osób. Wiele z nich zlokalizowanych jest w małych ośrodkach, gdzie panuje wysokie bezrobocie. Często mają barwną i długą historię jak wspomniany Grybów, który warzył piwo jeszcze za czasów cesarza Franciszka Józefa, a nagrody zdobywał na piwnych wystawach w Wiedniu. Przetrwał dwie wojny światowe i dobiła go dopiero zmiana przepisów akcyzowych związanych z wejściem Polski do Unii. Wszystkie browary musiały przekształcić się w tzw. składy podatkowe, co dla niektórych okazało się ponad siły.
Co prawda tuż przed 1 maja 2004 r. minister finansów zwiększył ulgę w akcyzie dla małych browarów i warzona u nich butelka piwa potaniała o blisko 5 gr. Ale dla niektórych było to za mało, aby przetrwać.
Całe szczęście, że nie sprawdziły się kasandryczne przepowiednie o zalewie taniego piwa z importu, który mógłby wykończyć lokalne browary zlokalizowane wzdłuż zachodniej i południowej granicy.
Piętą achillesowa małych browarów są przede wszystkim wysokie koszty. Według szacunków specjalistów w małym browarze uwarzenie 1 hl piwa wymaga dziesięciokrotnie większych nakładów niż u wielkiego producenta. W większości piwo warzone jest tam metodą tradycyjną, czyli w otwartych kadziach, a nie w srebrnych tankofermentatorach.
Duże piwo bierze rynek
W piwie, podobnie jak w innych branżach, widać efekty globalizacji - coraz większą część rynku zagarniają wielkie koncerny, które dzięki efektowi skali mogą ograniczać koszty, walczyć niższymi cenami, przeznaczyć więcej pieniędzy na reklamę.
Przez ostatnie lata udział w rynku małych i średnich browarów wynosił ok. 5 proc. W zeszłym nagle zmalał o 1 pkt proc. Stało się tak, mimo że cały rynek urósł o blisko 2 proc. Wychodzi na to, że łokciami na rynku rozepchnęły się trzy największe grupy piwowarskie: Grupa Żywiec (kontrolowana przez Heinekena), Kompania Piwowarska (SABMiller) i Okocim (Carlsberg). W sumie kontrolują one już ok. 88 proc. rynku. Ich sprzedaż w zeszłym roku rosła szybciej niż cały rynek. Nic dziwnego, skoro wspierana jest przez zmasowane kampanie reklamowe. Tylko wartość roczna budżetu reklamowego Żywca szacowana jest na 75-80 mln zł.
Postępująca koncentracja rynku to nie tylko polska bolączka. Niemcy, największy piwny rynek Europy, zawsze szczyciły się tym, że mają największą liczbę browarów na świecie. W Bawarii prawie w każdym miasteczku można napić się lokalnego piwa. Ale od pięciu lat piwny rynek kurczy się tam w tempie 2-3 proc. rocznie. Przez ostatnie lata zamyka się średnio dziesięć browarów rocznie - na koniec 2003 r. było ich w sumie 1268. To zjawisko w pierwszej kolejności uderza w małych producentów.
W markecie nie kupisz
Paradoksalnie, choć produkty naszych regionalnych browarów zdobywają medale na krajowych i zagranicznych konkursach, to takie marki, jak: Mocne Dobre, Ciechan, Farskie i Koźlak znane są niewielu piwoszom, a ich zdobycie w sklepie graniczy z cudem. Najlepszym tego przykładem jest browar z Lwówka Śląskiego. Jego piwa zdobyły tylko w 2004 r. sześć medali, w tym srebrny na konkursie w Norymberdze. Bractwo Piwne - ogólnopolska organizacja zrzeszająca miłośników piwa - już trzykrotnie nagrodziła piwo Książęce z Lwówka tytułem Piwa Roku.
- Jestem niezmiernie szczęśliwy - mówi Wolfgang Bauer, niemiecki właściciel śląskiego browaru. - Browar kupiłem w 1999 r., gdy warzone tam piwo było skandalicznej jakości. Dziś jestem dumny z tego, co udało nam się osiągnąć w ciągu kilku lat. A jednak Bauer nie zamierza wykorzystać sukcesu swojego piwa do podbicia rynku. Nie sprzedaje go w supermarketach, tylko w małych sklepach. Nie wydaje praktycznie grosza na reklamę, dzięki czemu piwo jest nawet połowę tańsze od znanych marek.
- Nie mam szans na konkurowanie z dużymi browarami. Ale nie zależy mi na tym, by nasze piwo było znane od Moskwy do Monachium. Ono ma smakować konsumentom z regionu, bo to dla nich robimy to piwo - tłumaczy. Ta taktyka przynosi rezultaty. W 1999 roku browar sprzedał 30 tys. hektolitrów piwa, a w 2003 już 80 tys.
Słuszność takiej strategii potwierdza prezes Andrzej Olkowski: "Radzą sobie te browary, które koncentrują się na swoim regionie i mają swoich wiernych piwoszy. Szansą dla nich są piwa o oryginalnych smakach".
Produkować dla sieci
Swoją markę próbuje też wśród piwoszy budować piotrkowski browar Kiper istniejący na rynku od zaledwie czterech lat. - Walczymy o lokalny rynek, organizując biesiady i imprezy dla piotrkowian. Liczymy, że z czasem ludzie przywiążą się do naszych produktów i inwestowanie w jakość przełoży się na sprzedaż - mówi Adam Adamczyk, dyrektor handlowy Kipera.
Na razie browar utrzymuje jednak swoją pozycję na rynku, rozlewając piwo dla sieci handlowych pod ich markami. W 2003 roku browar uwarzył ponad 300 tys. hektolitrów piwa, co dało mu niespełna 1 proc. udziału w rynku.
- Problem w tym, że na tym na razie trudno zarobić. Zysk wynosi dosłownie kilka groszy na opakowaniu - dodaje Adamczyk. - Większe zyski osiągniemy na sprzedaży detalicznej na rynku lokalnym.
Inną taktykę obrał niewielki browar Ciechanów z blisko 140-letnią tradycją. Gdy cztery lata temu został zamknięty przez austriackiego potentata Brau Union, wydawało się, że to koniec browaru, który pierwsze medale za swe piwa zdobywał jeszcze w XIX w. Rok później browar kupiła spółka Gambrynus i produkcja ruszyła na nowo. W 2003 roku browar uwarzył 10 tys. hektolitrów piwa, rok później już 20 tys.
- Na tym chcemy poprzestać - mówi Marek Jakubiak, wiceprezes zarządu. - Chcemy robić piwo dobre i w niewielkich ilościach. Stać nas na to, by nasz porter leżakował 130 dni, a dużych browarów nie. I to jest naszą szansą - tłumaczy. Oprócz Ciechanowa i okolic browar sprzedaje swoje produkty w Warszawie, Łodzi i Gdańsku. Nagradzane medalami - Ciechan, Farskie czy pierwsze w Polsce piwo miodowe - trudno uświadczyć na półkach. Znika błyskawicznie mimo dość wysokiej ceny. Browar zaczął eksportować swe piwa do USA dla Polonii pamiętającej jego produkty jeszcze sprzed wojny!
- Na razie nie zwiększymy produkcji. Robimy swoje i nie zamierzamy się ścigać z dużymi browarami. Gdybyśmy spróbowali z nimi walczyć, to przegralibyśmy już na starcie - dodaje Jakubiak.
Upolować znudzonych jasnym pełnym
Według Marka Suligi szansą dla małych browarów są piwa niszowe dobrej jakości oraz przywiązanie klientów na rynkach lokalnych. - Konsument poza lokalnym patriotyzmem w końcu zacznie szukać nowości. Kto pierwszy wykorzysta rosnące powoli zaciekawienie piwoszy nowościami, ten wygra - dodaje.
Jest tylko jedno "ale". Trzeba utrzymać się na coraz trudniejszym rynku, co nie będzie wcale łatwe. - 2005 r. będzie rokiem prawdy dla browarów regionalnych. Może nastąpić dalszy spadek udziałów w rynku, a nawet zamknięcie zakładów - czarno przewiduje prezes Andrzej Olkowski.
Marcin Masłowski, Tomasz Prusek 28-02-2005 , Gazeta Wyborcza
Comment