"E=DariuszSawicki;1166640]Devin... kolejny geniusz z Kanady...
Tylko coś ta jego ostatnia płyta nieprzyzwoicie melodyjna ciut... ale dalej dobra.
A koncerty Townsenda to prawdziwy żywioł... szczególnie kiedy obok uwija się Anneke van Giersbergen
Ofijalnie dziękuję Wam i Tobie za podanie mi tych linków, od tego czasu w pracy nie słucham praktycznie niczego poza albumami kolejnych wcieleń Devina (aczkolwiek mieszam to czasem z crossbreedem typu https://www.youtube.com/watch?v=roHrFn8NTmQ , bo do tego się rewelacyjnie pracuje). Z tego, co widzę, Devin za co się nie weźmie, czy to jest cukierkowy pop, czy ostry thrash/death, to wychodzi mu to naprawdę zacnie. Straszna szkoda, że dwa lata temu, kiedy grał w Warszawie razem z Fear Factory (kapela, dzięki której zacząłem słuchać metalu), to byłem devinowo nieuświadomiony - i jeszcze większa szkoda, że urlop w sierpniu mam już rozplanowany inaczej, bo bym się wybrał na jego koncert w ramach festiwalu Brutal Assault
Dokładnie 28 lat temu, 10-ego czerwca swój debiutancki album wydał szwedzki Candlemass, czyli ikona doom metalu. Oni byli pierwsi, którzy tak wyraźnie odnosili się do twórczości Black Sabbath w latach osiemdziesiątych.
Fani jednak wolą płytę drugą- Nightfall.
A ja najbardziej lubię płytę czwartą- Tales of Creation. Właściwie, nie lubię, tylko kocham.
Zresztą, co nie zaśpiewa Messiah Marcolin, to jest cudowne.
Ten głos...
Candlemass! Od czasów liceum rzadko słucham, ale wciąż bardzo lubię - najbardziej Epicus Doomicus Metalicus. Surowszy od Tales of Creation, ale to "Solitude"... Bezbłędne, definiujące i w ogóle pomnikowe.
Ja przy okazji upałów chłodzę się nie tylko Lwówkiem Jankesem, ale także islandzkim Solstafirem. Trudno jednoznacznie określić gatunek, w którym się obracają. Na pewno kluczem może być depresyjny "post" spod znaku Crippled Black Phoenix, podszyty nutami black metalu. Muzykom pochodzącym z najbardziej otyłego kraju Europy zachodniej nie można na pewno odmówić oryginalności i świetnego klimatu zimnej smutnej wyspiarskiej izolacji. Dwie próbki:
Właśnie dotarliśmy do domu i się ogarnęliśmy
Wczoraj magiczny wieczór w Atlas Arenie – świetne nagłośnienie, same hiciory, dziady w formie uzupełnione o świetnego napierdalacza Tommy Clufetosa (ponoć Brad Wilk za dużo bierze „za sztukę”, więc tylko zagrał na płycie). Rzeczony Tommy zapewnił dziadkom prawie 10 minut oddechu przy aparacie tlenowym grając solo…
Ozzy w dobrej formie wokalnej – tak sobie myślę, że te jego zachowanie na scenie – kroki ćpuna, arytmiczne klaskanie i sprawianie wrażenia nieświadomości, gdzie się jest – to musi być wyuczona maniera – bo nie jest wg mnie możliwe, żeby tak zniszczony człowiek śpiewał bez zarzutu…
Oto setlista:
"War Pigs"
"Into the Void"
"Under the Sun/Every Day Comes and Goes"
"Snowblind"
"Age of Reason"
"Black Sabbath"
"Behind the Wall of Sleep"
"N.I.B." (przed solo Geezera Butlera na basie)
"End of the Beginning"
"Fairies Wear Boots"
"Rat Salad" (+ fragment "Supernaut" i solo perkusyjne Tommy'ego Clufetosa)
"Iron Man"
"God is Dead?"
"Dirty Women"
"Children of the Grave"
Bis:
"Paranoid" (z wstępem z "Sabbath Bloody Sabbath").
Dla tych co nie mogli być parę zatrzymanych magicznych chwil:
Lwów zawsze polski,Bytom zawsze niemiecki.
1 FOLKSDOJCZ BROWARU :D
Da seufzt sie still, ja still und flüstert leise:
Mein Schlesierland, mein Heimatland,
So von Natur, Natur in alter Weise,
Wir sehn uns wieder, mein Schlesierland,
Wir sehn uns wieder am Oderstrand.
Comment