A ja paradoksalnie bardziej doceniam "Made in Europe". Japońskie koncerty są sympatyczne, jest tam wszystko co najlepsze z pierwszego okresu działalności Purpli, ale zawsze podziwiałem Hughesa i spółkę za "MiE". Straszna presja na nich ciążyła, musieli pokazać, że bez Gillana ten zespół też może grać dobrego rocka. Co więcej, szarpnęli się na niesamowicie odważny repertuar, bez klasyków z czasów najlepszego składu DP.
I nagrali album pełen ognia, wokalnie Hughes jest sobą, nie naśladuje Gillana. Jednocześnie dziś widać, że "MiE" zdecydowanie lepiej wytrzymał próbę czasu, a "Burn", czy "Stormbringer" wypadają na żywo lepiej niż na płytach studyjnych.
I nagrali album pełen ognia, wokalnie Hughes jest sobą, nie naśladuje Gillana. Jednocześnie dziś widać, że "MiE" zdecydowanie lepiej wytrzymał próbę czasu, a "Burn", czy "Stormbringer" wypadają na żywo lepiej niż na płytach studyjnych.
Comment