Tak mi sie przypomniało...(1)

Collapse
X
 
  • Filtruj
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • Renegat
    Sierżant Pijalniowy Zaprawiacz
    • 2003.07
    • 134

    Tak mi sie przypomniało...(1)

    Wiecie, tak mi się przypomniało z jednego pub'u.
    Bo czasami się przypomina i trzeba o tym powiedzieć, wszystko jedno komu (najlepiej komuś, kto zrozumie). Jak nie opowiesz, to zniknie, odejdzie i będzie się tułało po ulicach, takie zombie-wspomnienie. Cudze. A wy? Wy zrozumiecie? Chyba tak. Tak mi się wydaje, bo inaczej bym zostawił sobie to w głowie.
    Tak więc była sobie knajpa. Mieściło się to-to o półtorej przecznicy na wschód od miejsca gdzie warzą Królewskie. Wystrój naprawdę nie jest ważny, no może kilka drobiazgów było znaczących. Między innymi to, że między butelkami "single malts" na półce za barem stało zdjęcie na którym właściciel pub'u stoi w przyjaznej pozie z Gerry Adamsem.
    Pipy i nalewaki obsługiwała Sylwia, która wprawiała w konsternację co bardziej "lowelasowatych" gości tekstem: "Tak, jestem naturalną blondynką." I po sekundzie zawieszenia głosu dodawała: "Wszędzie. TAM też". Ewentualnych chętnych do sprawdzania studził widok ochroniarza. Twarz z przepraszającym uśmiechem, postura trzydrzwiowej szafy. Raz widziałem gościa w akcji - nieładnie zachowujący się klient zaczął przekleństwo przy barze, ale skończył zdanie już na zewnątrz...
    Ale nie o tym. Łykałem spokojnie stojąc przy barze, gdy stojący obok nieznany mi koleś zapytał z ciężkim, irlandzkim akcentem: Jesteś katolikiem?
    Potwierdziłem skinieniem głowy, trochę zły, że się wcina, bo kapela akurat śpiewała "Noc w którą umarło Dixie" - a ten kawałek akurat lubię.
    To dobrze - ciągnął dalej facet - bo jakbyś był protestantem, to bym ci wpier******. I słowo wam daję, że to nie był pub w Belfaście.
    Gość miał tyle wzrostu co siedzący pies, włosy rude jak marchewa i nosił T-shirta z wielkim logo pewnego klubu sportowego i napisem: "Legia Warszawa - nasza duma i sława."
    A może takie rzeczy zdarzają się w każdej knajpie i tylko mnie wydaje się, że to coś ekstra?

    Żyjecie jeszcze, czy usnęliście z nudów?
    Slainté!
    Rene
    Ceterum censeo Heinekenam esse delendam.
  • Marusia
    Marszałek Browarów Rzemieślniczych
    🍼🍼
    • 2001.02
    • 20221

    #2
    Historyjka ciekawie opowiedziana - oby nie ostatnia

    A co do gościa - tchórz z niego i tyle. Trafić na protestanta w Polsce nie jest tak łatwo, to czuł się w 90% bezpieczny.

    A specjalnie dla Ciebie odświeżę zaraz temacik.... o lokalach podłej kategorii - ten wpis pasuje tam jak ulał
    www.warsztatpiwowarski.pl
    www.festiwaldobregopiwa.pl

    www.wrowar.com.pl



    Comment

    • żąleną
      D(r)u(c)h nieuchwytny
      • 2002.01
      • 13239

      #3
      Był taki kawał, może nawet na Forum, ale jak zacznę szukać, to nie zdążę na poranny pociąg. Zatem...


      Belfast. Koleś wraca sobie z kanjpy późną nocą, aż tu nagle ktoś łapie go z tyłu za kołnierz i pyta:

      - A ty jakiego wyznania jesteś?!

      Koleś myśli sobie - powiem, żem katolik lub protestant, to mam tylko 50% szans na przeżycie...

      - Ja starozakonny!

      - O, Allahu, jestem najszczęśliwszym Arabem w Belfaście!

      Comment

      • maryhh
        Major Piwnych Rewolucji
        • 2001.02
        • 1895

        #4
        czas jakiś temu w przemiłym barze, trochę z nudów wpadłem w nastrój przysiadalny i zakotwiczyłem na stołeczku przy barze. były tam dwie osoby. starsza pani i młody mężczyzna, którzy trwali w przemiłej pogawędce. chcąc-nie-chcąc (a raczej chcąc) wsłuchałem się w ich dyskusje. i tak siedziałem, sączyłem piwo, pykałem fajeczkę...
        po dłuższej chwili młody pan zapytał starszą panią o miejsce zamieszkania i gdy usłyszał, że mieszka w Niemczech to natychmiast wstał powiedzieł, że z Niemcami nie rozmawia i wyszedł.
        a było tak miło...
        Wspieraj swój Browar! I Ty możesz zostać PREMIEREM!
        "do ciężkiej pracy jestem za lekki,
        do lekkiej pracy jestem za ciężki"

        Comment

        • Małażonka
          Major Piwnych Rewolucji
          • 2003.03
          • 4602

          #5
          A ja z troszkę innej beczki: Opowieść znajomego, który nie ma tendencji do zmyślania:
          Rzecz dzieje się w tzw. „lokalu podłej kategorii”, znajomy siada na stołku tuż obok parki wyglądającej na stałych lokatorów tego lokalu. W pewnym momencie wchodzi kolejny lokator, podchodzi do rzeczonej parki, łapie kobietę za rękę i mówi: „Ty, pożycz mi Baśki do jutra. No pożycz, nie pier…, jutro Ci oddam”. Po czym pociągnął kobietę za sobę, czego chyba stały lokator nawet nie zauważył.I to się nazywa – dobry przyjaciel….

          Comment

          • Renegat
            Sierżant Pijalniowy Zaprawiacz
            • 2003.07
            • 134

            #6
            Marusia napisał(a)
            Historyjka ciekawie opowiedziana - oby nie ostatnia

            A dzięki, dzięki. Na pewno nie ostatnia. Ale jeżeli pozwolicie będę dawkował tak "po troszku". Magia niektórych miejsc jest - w przciwieństwie do piwa - zupełnie podobna do szklaneczki Blackbush'a: pierwsza smakuje wybornie, piąta wszystko jedno jak, dziesiąta zwala pod stół i tyle z niej pożytku. Jeśli opowiem wszystkie storyjki (to od "story") od razu - to niedługo skończy mi się amunicja.

            A co do gościa - tchórz z niego i tyle. Trafić na protestanta w Polsce nie jest tak łatwo, to czuł się w 90% bezpieczny.

            Nie nazywałbym go tchórzem. Akurat w opisanym lokalu trafić na protestanta było znacznie łatwiej niż "średnia krajowa". Koleś - pracownik irlandzkiej firmy modernizującej cukrownię w Łapach - pogubił się już całkiem w polskiej "mapie wyznaniowej". Na wieść, że część mojej rodziny wywyodzi się z tamtych regionów stwierdził: Dziwne, powinieneś być prawosławny. Tam wszyscy są prawosławni...

            A specjalnie dla Ciebie odświeżę zaraz temacik.... o lokalach podłej kategorii - ten wpis pasuje tam jak ulał

            Pod koniec szychty wezmę się za czytanie. Ale jak sami zobaczycie dalej - podłej kategorii lokal to nie był, o nie...
            Slainté!
            Rene
            Ceterum censeo Heinekenam esse delendam.

            Comment

            • iron
              Pułkownik Chmielowy Ekspert
              • 2002.08
              • 6717

              #7
              Jako mieszkaniec tych stron rozumiem że magiczna historyjka wydarzyła się 1,5 przecznicy od BW czyli w nieistniejącym już lokalu (o jakże oryginalnej nazwie "Irish pub" - o ile pamięc mnie nie zawodzi) mieszczącym się w budynku administracyjnym (obecnie sklepy z meblami itp) przy ulicy Waliców. Tuż obok rudera znana z filmu "Poszukiwany, poszukiwana"
              Nie oczekuję weryfikacji moich domysłów, bo pewnie zabrałoby to opowieści trochę magii
              A tak z innej beczki - Renegat, mieszkasz gdzieś w tych okolicach?
              bigb@n-s.pl; na Allegro jestem jako "moczu" :)
              Nasze uszatki do podziwiania na stronie www.n-s.pl/bigb
              Rock, Honor, Ojczyzna

              Comment

              • Renegat
                Sierżant Pijalniowy Zaprawiacz
                • 2003.07
                • 134

                #8
                iron napisał(a)
                Jako mieszkaniec tych stron rozumiem że magiczna historyjka wydarzyła się 1,5 przecznicy od BW czyli w nieistniejącym już lokalu (o jakże oryginalnej nazwie "Irish pub" - o ile pamięc mnie nie zawodzi) mieszczącym się w budynku administracyjnym (obecnie sklepy z meblami itp) przy ulicy Waliców. Tuż obok rudera znana z filmu "Poszukiwany, poszukiwana"

                Tak, jak najbardziej to właśnie tam. Lokal nazywał się jednakowoż "Irish Rover". Patrz jaki ten świat jest niesprawiedliwy - lokal musiał zniknąć, a rudera nadal straszy...

                Nie oczekuję weryfikacji moich domysłów, bo pewnie zabrałoby to opowieści trochę magii

                Magia, drogi Ironie - jak wiemy wszyscy - zaczyna się w takich opowieściach od patrzenia na napełnianą szklankę i kończy się gdy wychodząc zamykasz za sobą drzwi lokalu. A nierzadko grubo później. Ale masz rację, czasami lepiej jest nie mówić wszystkiego wprost...

                A tak z innej beczki - Renegat, mieszkasz gdzieś w tych okolicach?

                Teraz nie. Ale w czasach ujętych w tej (i kilku pozostałych) opowiastkach wynajmowałem pokój wielkości budki telefoniczniej na Grzybowskiej.
                Slainté!
                Rene
                Ceterum censeo Heinekenam esse delendam.

                Comment

                • Renegat
                  Sierżant Pijalniowy Zaprawiacz
                  • 2003.07
                  • 134

                  #9
                  Tak mi się przypomniało... (2)

                  Witam ponownie,

                  Jak już poprzednio było powiedziane, lokal nie był podłej kategorii. Można to było poznać po cenach: "pinta" Guinnessa mniej więcej tyle, co dwie Żywca w innych knajpach Śródmieścia. Celowo wziąłem pintę w nawias, bo chociaż ustawowo powinno to być 0,5 litra, ale dziewczyny (Sylwia i Paulina) lały "z czubkiem", tak więc powstawało coś pośredniego pomiędzy naszym "dużym" a ichniejszym "pint". Ach, skoro wzmiankowałem Sylwię, byłoby nietaktem pominąć Paulinę, która w zasadzie nie wyróżniałaby niczym szczególnym, gdyby nie to, że w przeciwieństwie do Sylwii zmieniała kolor włosów co najmniej raz w tygodniu (czy TAM też - nie wiadomo...).
                  Lokal mieścił się mniej więcej o cztery minuty drogi od mojego miejsca pracy a ja, permanentnie i stale przekonany, że muszę odreagować stres zawodowy, dawałem sobie codziennie dyspensę na "jedno, góra dwa..." Nawet czasami mi się to udawało, wyobraźcie sobie.
                  Tak więc nadchodził wieczór, kończyłem szychtę i tanecznym krokiem posuwałem do mojego "stoutopoju". Z reguły było już tam parę osób, mieszane towarzystwo: trochę locales, trochę ex-pat'ów.
                  Chociażby Bill. Bill był z Glasgow i to uwidaczniało sie w tym, że gdy grał w lotki (rzutki? Jak, do diabła, są po polsku "darts"?) to grał o kolejkę whisky. Pochłaniał "łiskacze" z iście szkocką oszczędnością nie dotykając portfela. Dla naszych poczciwych "japiszonów" wydawał się łatwym łupem. Przyjmowali jego warunki, przeświadczeni, że ktoś, kto ma kłopoty z trafieniem do waterklo, tym bardziej nie trafi w "zegar". Niezmiennie bawił mnie widok ich min, gdy Bill zygzakiem podchodził do linii rzutu, po czym na moment trzeźwiał, rzucał w jednej kolejce, powiedzmy bulls'eye i dwie potrójne dwudziestki, po czym znowu miękł w kolanach... Partyjka z reguły kończyła się szybciuteńko, a któryś z przegranych kursował do baru po podwójnego Taliskera. Bez lodu i wody, ma się rozumieć, bo gdyby to było konieczne do whisky, to Szkoci wkładaliby to do butelek juz w fabryce...

                  CDN (jeśli nie bedzie głosów sprzeciwu...)

                  Slainté!
                  Rene
                  Ceterum censeo Heinekenam esse delendam.

                  Comment

                  Przetwarzanie...
                  X