becik napisał(a) A najbardziej znanym językiem to jest chyba chiński
W gwoli ścisłości to nie istnieje coś takiego jak język chiński w naszym rozumieniu. Nazwa taka używana jest do określania grupy języków w skład której wchodzą np. mandaryński lub kantoński.
Pieczarek, mocne zupelnie jak ta 'skala i twarde miejsce' i 'bobry' kilkanascie/dziesiat postow wyzej...
Widzialem pare lat temu jakies tlumaczenia tekstow paru znanych kapel i pamietam pare kwiatkow.
Marillion, Fugazi - 'nine to five with suitable ties' przetlumaczone jako 'za dziewiec piata pod krawatem'. Na pierwszy rzut oka mogloby byc, ale 'Nine to five' to okreslenie regularnej najczesciej biurowej pracy 'od dziewiatej do piatej'
i lepszy kwiatek, Deep Purple, The Battle Rages On - 'Words are not enough to keep the guns at bay' przetlumaczone jako 'slowa nie wystarcza by utrzymac dziala w zatoce' Chyba tlumacz byl pod wplywem wiadomosci z I wojny w Zatoce Perskiej (bay to rzeczywiscie zatoka)... Prawdziwy sens jest mniej wiecej taki: 'slowa nie wystarcza by zapobiec uzyciu dzial/broni' czy cos podobnego.
Takie byki świadczą o małym oczytaniu i osłuchaniu z językiem. Jeśli tłumaczowi nie przychodzi do głowy, że brak jakiegokolwiek przedrostka przed słowem "bay" chyba coś oznacza, no to kurka, nie, chyba jednak wracam do tłumaczeń, jestem świetna!
A teraz nieco inna przygoda translatorska.
Na studiach miałem kolegę, który mocno na wyrost szpanował swoim zainteresowaniem językiem angielskim. Pewnego razu mocno się napił. Wszedł do pokoju w akademiku podczas jakiejś imprezy. Na stole leżał jakiś śpiewnik (taki studencko-turystyczny z chwytami na gitarę). Kolega wziął śpiewnik do ręki, odczytał tytuł piosenki (bo więcej nie był w stanie) i powiedział:
- "Blejdi słajt" - nie znałem tej piosenki.
Pokręcił głową i walnął się na łóżko.
A ja miałem przygodę zupełnie innego rodzaju. Otóż pani, która albo urodziła się w USA, albo przebywała tam wystarczająco długo aby zapomnieć języka (polskiego), zapytana odpowiedziała "Tak, definitywnie". Tyle,że angielskie definitely oznaczające zdecydowanie nie równa się naszemu - definitywnie.
Na podobnych kwiatkach czasem lapalem kumpla co pare lat siedzial najpierw w Belfascie, teraz jest w Holandii. Co jakis czas sadzil grypsy typu 'nastepne piwo na mnie' (next beer on me) zamiast 'ja stawiam nastepne'
Siebie jeszcze na czyms takim nie zlapalem, moze dzieki czestym dlugim rozmowom z Polska przez telefon (co bym zrobil bez tych tanich kart...) i dzieki kumplom Polakom w Bristolu z ktorymi czasem piwkuje. Zreszta sie pilnuje i jak mowie po polsku to nie mieszam angielskich wstawek, widac nie jestem cool&trendy
Mam podobne podejście do wykonywania tłumaczenia, jak Cyborżka. Dlatego obecnie tłumaczenie mi się raczej nie opłaca, bo spędzam mnóstwo czasu na sprawdzaniu fachowej terminologii lub chociażby częstotliwości występowania w internecie niektórych wysmażonych przeze mnie sformułowań (mowa tu o tłumaczeniu na angielski). Oczywiście stosuję filtrację, bo zawierzyć sieci bezkrytycznie to samobójstwo. Rzetelna pracę nad tłumaczeniem traktuję więc na razie głównie jako samorozwój.
Natomiast zupełnie nie podzielam Cyborgowej preferencji dla tłumaczeń ustnych (uwaga, mój polski może trzeszczeć, 16 godzin tłumaczyłem na angielski ). Sto razy bardziej wole przysiąść, dobrze się zastanowić i spłodzić coś - ostatecznego. Niestety, terminy są takie, że drugie czytanie wykonuję zazwyczaj godzinę po skończeniu tekstu i zazwyczaj nie mam czasu dać go komuś innemu do przeczytania. Nierzadko tekst, który wydawał mi się bardzo dobry, następnego dnia okazywał się fragmentami kwadratowy.
Pocieszam się, że z czasem zacznę tłumaczyć rzeczy większe, z odleglejszym terminem, a nie 10 stron z dnia na dzień.
Mówimy ciągle o lapsusach, i nie dziwota, bo najłatwiej je wychwycić. Dlatego dobre tłumaczenie to według mnie takie, które na tłumaczenie nie wygląda.* Czasem podczas lektury samego przekładu cisną mi się przed oczy frazy oryginału.
Np. w artykule z Dużego Formatu (po którego kilku linijkach zacząłem szukać nazwiska autora słusznie podejrzewając, że to tekst tłumaczony) znalazłem taki dialog:
- Jak on wygląda?
- Dość wyrafinowany, z długa brodą.
Wyrafinowany? Mroczna postać... A było zapewne refined, czyli o eleganckiej aparycji, manierach itp.
* Choć niejaki Laurence Venuti uważał całkiem przeciwnie - że tłumaczenie musi naruszać język docelowy, żeby go wzbogacić lub - jeżeli język docelowy jest językiem kultury dominującej na świecie, 'imperialistycznej' - żeby go naruszyć jego status. Trochę to uproszczenie zmojej strony, ale nie mam pod ręką Venutiego, jeszcze sprawdzę.
popelniłam dziś karygodny błąd...
poza moją cudnej urody bazą od kilku dni męczyłam (to chyba właściwe słowo) tekst nt. elektrowni wiatrowych, udało się skończyć i jutro rano jeszcze sobie przeczytam przed wysłaniem,
ALE: dałam nativ'ce (żeńska forma native'a?) do sprawdzenia, jako że w Wordzie nie mam korekty, a literówkę łatwo walnąć
=> pani stwierdziła, że od tej pory moja baza przestaje być priorytetem i wszystkie tłumaczenia dla biura teraz będę robiła...
(odbiję sobie na kawie i cukierkach, bo piwa jeszcze w biurze nie serwują...)
Czesio śpiewa w środku, w Czesiu...
Tłumaczę, przewodzę i wiecznie zabieram się za uporządkowanie kolekcji wafli i szkła.
Czy mógłby ktoś mi wyjaśnić, ile kosztuje wysyłka z niemieckiej strony Amazon (www.amazon.de)? Mają sporo taryf i nie jestem w stanie się połapać na chłopski rozum. Do tego amerykański Amazon nie wszystko wysyła za granicę, może niemiecki też ma jakieś ograniczenia, nawet wewnątrzunijne. W razie czego dodaję, że chodzi o słuchawki Koss ksc-50.
Comment