Przetransportowaliśmy się w świąteczny czwartek do Harrahova. Tam obiadek i piweczko w browarze przy szklarni. Piweczko, jak zwykle pyszne, a obiadek....kotlet w cieście piwnym- bajka.
Z Harrahowa, w rewelacyjnych humorach wgramoliliśmy się do Voseckiej Boudy. Mieliśmy wykupiony w niej nocleg z dwoma posiłkami, w tym kolacją. O śniadaniu nie ma co mówić, bo to standard, ale kolacja...Czekał na nas rewelacyjny kapuśniak, świeże, pyszne knedliki z gulaszem, a żeby tego było mało, to jeszcze szarlotka na deser. A samo schronisko, chociaż wydaje się ponure i jakoś nigdy nie budziło mojej sympatii, okazało się świetne. Jest bardzo zadbane i nieskazitelnie czyste. Zrobiliśmy nawet "test białej rękawiczki" na ramce obrazu oraz karniszach - ani jednego pyłku. Zaznaczę dla porządku, że leją tu Gambrinusa. Niestety, zbyt mocno gazowany i masłowy.
W piątek z Voseckiej ruszyliśmy przez Łabską Boudę (leją Svjiany) do Dvoracków. Udało nam się, bo tylko dla nas nie chciano otwierać schroniska, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg i w tej samej cenie zaproponowano nam nocleg w hotelu. Postanowiliśmy nie protestować

Schronisko z bardzo niemiłą jednak obsługą ( tzn. miłą - dla Niemców, co nam się potwierdziło w tym miejscu już drugi raz- jakiś w ogóle ewenement w tej chwili w tamtych stronach). Piwo- Budweiser 10-kwas (zwróciliśmy uwagę- dzięki pomocy Darkad i nie policzyli przynajmniej). Jak to w hotelu brak klimatu, zatem po meczu poszliśmy spać.
W sobotę ruszyliśmy szlakiem przez Vbratową Boudę do Łabskiej Boudy, gdzie dołączyli do nas moi rodzice i dalej z nimi do Martinowej Boudy. Zaznaczę, że trasa jest przepiękna. Roztacza się z niej widok na sporą część czeskich Karkonoszy. Po drodze masa bunkrów, które robią niesamowite wrażenie. W Martinowej klasycznie wzmocniliśmy się diabelskim krvesajem i ruszyliśmy do Bradlerovych Boud. Parę lat temu, właśnie w weekend, gdy złamałam nogę, Piotr wyprosił o domowe piwo, które przyuważył w tej boudzie w lodówce. Okazało się kwasem, ale szef schroniska otrzymał je od kogoś, więc mógł o tym nie wiedzieć. Naszym celem od tamtego czasu, było przekazanie naszego piwa w ramach podziękowania. No cóż, spóźniliśmy się. Piwo przynieśliśmy, ale w Bradlerovych od jakiegoś czasu jest nowy właściciel. Leją Kozela- prawie niepijalny i Pilsnera Urquella (tym razem nie piliśmy, ale kiedyś, gdy już u nas nie dało się pić tego piwa- tam było przepyszne). Lekko smutni, zahaczając tylko na chwilę o niedźwiedzią boudę, zeszliśmy do Szpindla. A w niedzielę powrót, nową dla nas trasą, tj. przełomem Łaby. Dosyć długie podejście, jak na Karkonosze i sporo asfaltu, ale naprawdę ładny szlak. Chwila odpoczynku w Łabskiej, obiad w Voseckiej, trasa na polską stronę i..... na dobre złapał nas deszcz, który próbował nas dorwać przez wszystkie trzy dni, ale jakoś zawsze szedł trochę bokiem, albo nadchodził, gdy już byliśmy bezpieczni w schronisku. Niestety, przez tę pogodę nie udało się wrócić przez Szrenicę- chcieliśmy uciec z gór wyciągiem. Pozostało zejście przez Halę Szrenicką. Dobra wiadomość jest taka, że w schronisku w końcu jakieś niesamowite remonty, zła- trasa nadal tak kiepska i wyłożona kamieniami, jak za czasów, gdy chodziłam nią w podstawówce. Szybko przypomnieliśmy sobie, czemu odwiedzamy Karkonosze w zasadzie jedynie od strony Karpacza.....
Teraz planujemy wycieczkę w Izery, gdzie już też dawno nas nie było...
Leave a comment: