Cóż... jest ciężko. Były święta. Uznałem, że w te dni nie ma sensu robić z siebie przedmiotu dociekań i zatroskania całej rodziny i sobie odpuściłem. Wynik jest prosty: trzy doby świąt (popołudnie 24.12 - popołudnie 27.12) - + 3 kg .
Teraz znowu chlebek wasa, surówki i indycze biusty...
A przedtem, "na odcinku" 12.11 - 23.12 dobrze ponad osiem kilo spadło...
Co to jest 3 kg?
Jutro rano zrobisz kupkę i będzie OK
- Wiesz Luciu, co ci powiem?
- ???
- ...napiłbym się piwa.
------------------------------------------
Dzień dobry panu.
Poproszę dwa piwa...albo nawet trzy.
Polecam zatrucie falafelem. Strasznie tanieje dzienne utrzymanie - przez cały poniedziałek spożyłem tylko 1,5 litra wody i talerz ryżu, a już od wtorku żołądek mam tak skurczony, że jem najwyżej 2/3 tego co wcześniej, i to na siłę.
Polecam zatrucie falafelem. Strasznie tanieje dzienne utrzymanie - przez cały poniedziałek spożyłem tylko 1,5 litra wody i talerz ryżu, a już od wtorku żołądek mam tak skurczony, że jem najwyżej 2/3 tego co wcześniej, i to na siłę.
Potrawa wegetariańska truje ? Od kebabu w picie nigdy się nie zatrułem
Nawet nie mów. Jak zjem do obiadu ryż, to za pół godziny muszę poprawić dwukrotnie większą ilością kartofli lub trzykrotnie większą ilością chleba. Podobnie jest, jak zjem jabłko - zaraz muszę posiłek powtórzyć.
Start 12.11.2009, czyli jak w mordę cztery miesiące. Stan wyjściowy: 91,6 kg.
Radykalna (dość) dieta:
07.00 śniadanie, serek wiejski lajtowy + kromka razowca + kawa (piję bez dodatków);
10.00 II śniadanie, kromka tektury (wasa ) + dwa-trzy plasterki wędliny (głównie piersi kurzo-indycze, czasem polędwica sopocka lub wędzonka krotoszyńska);
13.00 obiad to brzmi dumnie, pół pojemnika surówki warzywnej (jakieś-takiej koperkowej czy jesiennej, ew. wiosennej, wszystko jedno, byle bez pomidorów i majonezu) + dwie tektury + sześć-siedem plasterków w/w wędliny;
16.00 przekąska taka, jak II śniadanie;
18.00 he, kolacja, taka, jak II śniadanie plus trochę warzyw.
Do tego w ciągu dnia ok. dwa litry wody i dwie duże mocne kawy. Jako nagroda wieczorem piwo, no, może dwa.
Lekki rozruch fizyczny co rano (jakieś 10 minut jedynie), praca "biurewska", generalnie mało ruchu.
Takie były założenia, trzymałem się ich w dni robocze. Weekendowo było trudniej, bo miło jest zjeść posiłek z rodziną, poza tym, trzeba Młodemu dawać przykład (niejadek turbo - 9 lat i 23 kg wagi ).
Bywały odstępstwa, w Boże Narodzenie sobie w ogóle odpuściłem, po drodze "trafiały" się fast-foody z racji posiadania w/w potomstwa, parę razy napadłem na czekoladę niszcząc ją kompletne, zdarzało się także wieczorem wypić nieco więcej piwa (cholera, po trzech mam gwarantowane ssanie i parcie na lodówkę!) albo innych napojów "wyskokowych".
Pierwszy miesiąc był najbardziej restrykcyjny i trudny. Trzeba się było przestawić, przyjmowanie ok. 1000 kcal powodowało, że było mi ciągle zimno, spałem w skarpetkach! A zima, jak wiecie, obrodziła... Miałem do odśnieżania dwa "obejścia", swoje i teściów opodal. Z racji ograniczonych kalorii czasem po dwóch godzinach walki ze śniegiem padałem na pysk.
Raz w karnawale poszalałem z napojem wyskokowym dość znacznie, normalnie bym miał po prostu kaca, a tutaj organizm oszalał... Następnego wieczora zauważyłem pierwsze objawy trzeźwienia .
Teraz kończę odchudzanie, mam nadzieję, że uda mi się w większości utrzymać nawyki (często a mało plus nie-jedzenie wieczorem), jadę na narty, a - jak już wreszcie przyjdzie wiosna - to będę miał tylę ruchu w pozimowo zdemolowanym ogrodzie, że mi to wystarczy.
Dodam jedynie, że ważę o 10 kg mniej, zapinam się o dwie dziurki paska dalej, a wczoraj kupiłem "dżinksy" o dwa numery mniejsze!!! Pewnie będzie "efekt jajo", ale mam to w nosie.
Gdyby ktoś-coś, to służę dodatkowymi informacjami (po to też był taki elaborat, za co przepraszam... ).
Comment