Przeskoczyłem od razu do ostatniej części przygód Eberharda Mocka: Głowa Minotaura.
Miałem nadzieję, że wrocławsko - lwowska mieszanka zaowocuje wspaniałą panoramą piwnych scenek. A tu wielka kiszka, no może nie tak zupełnie.
"Lwów, wtorek 9 maja 1939 roku, godzina piąta rano
Nad Starym Rynkiem wstawał świt. Różowy blask wdzierał się między nędzne budy, w
których baby zaczęły ustawiać swe kociołki z barszczem i pierogami, osiadał na bańkach z
mlekiem, które żydowski handlarz targał na dwukołowym wózku z mleczarni Estery Fisch, i
załamywał się na daszkach kaszkietów baciarów, którzy stali w bramach i nie mogli się
zdecydować, czy pójść spać, czy czekać na otwarcie pobliskiego szynku, gdzie mogliby
zaspokoić bombą piwa palące poalkoholowe pragnienie."
"- Co tak, kurwa, wytrzeszczasz ślipia?! - wrzasnął Eberhard i chwycił portiera za klapy
brudnego uniformu. - To cię podnieca, zboczeńcu? Sodowej mi tu dawać albo piwa, ale migiem, psie!"
"- Niestety, nie ma piwa ani wody sodowej dla szanownego pana - powiedział
wystraszony. - Byłem nawet „Pod Zielonym Polakiem”, ale tam bursze już wszystko wypiły."
"Szarpnął za dzwonek przy drzwiach. Nikt się nie pojawił. Szarpnął jeszcze raz tak mocno,
że omal nie urwał sznura. Nad lokalem otworzyło się okno i wyjrzał przez nie starszy mężczyzna
w koszuli nocnej i w czarnej bindzie przyciskającej sumiaste wąsy.
- Hej, człowieku, co się tak dobijasz?! - krzyknął. - Nie widzisz, że zamknięte?! Jeszcze ci
piwsko ze łba nie wywietrzało?!"
"- Proszę mi zapakować do jakiejś tyty te resztki śniadania - powiedział, z trzaskiem
przyciskając banknot do blatu.
- Aha, i niech pan dołoży ze trzy butelki engelhardta!"
"Breslau, piątek 1 stycznia 1937 roku, trzy kwadranse na siódmą rano
Portier hotelu „Warszawski Dwór” Max Wallasch nie ucieszył się, kiedy dzwonek przy
drzwiach ostro zadzwonił, wyrywając go ze snu. Tym bardziej, że ujrzał tego dnia po raz drugi
człowieka o kwadratowej sylwetce, gęstych, ciemnych włosach i pokaźnym brzuchu. Do tej pory
czuł ból w kości ogonowej, gdzie szpic buta owego eleganta trafił go dwie godziny temu. Teraz
człowiek ten nie miał jednak zaciętej miny, co trochę uspokoiło portiera. Mężczyzna powiesił
płaszcz i cylinder na tym samym stojaku, co poprzednio, wyjął z kieszeni płaszcza trzy butelki
piwa z browaru Engelhardta, usiadł ciężko przy stole, na którym leżały ulotki reklamujące
burdele, i kiwnął ręką na Wallascha.
- Siadaj, chłopie - powiedział i przejechał przedramieniem jak pługiem śnieżnym po stole,
zrzucając wszystkie ulotki na podłogę. - Siadaj i zjedz coś dobrego. Nie ma nic lepszego na kaca niż dobre jadło.
Wallasch z niedowierzaniem patrzył, jak człowiek, tytułowany wcześniej kapitanem,
otwiera dwa pudła po ciastkach, z których wydobyły się zapachy kiełbasek i boczku. Nie bardzo
wiedział, jak się ma zachować. Syknęło otwierane piwo i to go ostatecznie przekonało. Usiadł
przy stole i odebrał z rąk kapitana otwartą butelkę. Pienisty płyn był jak lekarstwo.
- Jedz, chłopie. - Kapitan posunął w jego stronę dwa pudełka. - Masz ty tu w ogóle jakąś
łyżkę?
Wallasch przyniósł łyżkę ze swojego ślepego kantorka i zabrał się do jedzenia. Kapitan
patrzył na niego z uśmiechem. Wallasch błyskawicznie zjadł wszystko, wypił piwo, rozparł się na krześle i donośnie beknął."
"- A co będzie - spojrzała na niego zuchwale - jeśli trafi mi się klient, a ta drynda 36 nie
przyjedzie?
- Moja strata. - Mock poklepał ją po policzku. - Ale wtedy ja tu jeszcze kiedyś przyjdę i
przywitam się z tobą. Potem pójdę na karty albo na piwo, a ty będziesz musiała nadal
wypatrywać budy numer 36 lub 84. Wzięłaś zaliczkę, to musisz się wywiązać. Adieu!"
"Podszedł do drugiego masztu z napisem „Odjazdy”, ignorując pijaka, który najwyraźniej chciał od niego pożyczyć na piwo."
"Popielski otworzył drzwi do knajpy. Snop światła z sali padł na podwórko. Na skrzynce po piwie
leżał stary worek po kapuście. Choć też był chropowaty, to jednak nie groził zniszczeniem skóry."
"Wolał czytać gazety niż poświęcać córce te chwile. Czasami leczył wtedy piwem kaca."
"W lokalu tym groziło mu inne niebezpieczeństwo niż w „Morskiej
Grocie”, gdzie sponiewierał kilka dni temu Felicjana Kościuka, zwanego Felkiem Dziąsło. Tutaj,
w szynku na rogu, nie dostałby żadnego ostrzeżenia w postaci świńskiego ucha przebitego
gwoździem. Tutaj byłby wyszydzony i wysmagany obelgami. Przegrałby każdą pyskówkę i
kłótnię. Tutaj dostałby piwem po twarzy, a w jego melonik ktoś by nacharkał."
"Piwiarnia „Zdrój Okocimski” przy Stawowej, od której zaczął sobotnią rundę po przybytkach
wszelkiego nieumiarkowania, przypominała mu piwiarnię Kisslinga przy Junkernstrasse w
Breslau. I tu, i tu był dyskretny stryszek z pokojami, gdzie panowie mogli spędzić kilka upojnych
chwil w ramionach dam, i tu, i tu można było skosztować frankfurterek w sosie musztardowym, i
tu, i tu podawano wyśmienitego pilznera."
"Ponieważ pani Nowoziemska nie mówiła po niemiecku, Mock chciał natychmiast
pożegnać Popielskiego i poczekać nań w jakiejś okolicznej knajpie, gdzie mógłby zagasić
płomień kaca bardzo mu smakującym piwem okocimskim. Popielski, mimo iż z Mockiem łączył
go bruderszaft, nie znał go jednak zbyt dobrze i nie wiedział, czy można mu ufać i czy
poprzestanie na jednym lub dwóch piwach."
"- No i? - Mock był tak skoncentrowany, że nawet nie spojrzał na kelnerkę, która postawiła
przed nimi po bombie piwa żywieckiego.
- Niski, chudy, około czterdziestki, bardzo elegancko odziany...
- Idealny pan Nikt - przerwał mu Mock. - Człowiek bez żadnych właściwości.
- Mylisz się. - Popielski łyknął piwa. - Pani Nowoziemska zmartwiła się niewymownie na
jego widok."
"- Tak! - Popielski uderzył ręką w stół, aż rozlało się piwo - To on, Ebi! On przyszedł na to
spotkanie, lecz nie wszedł do biura. Poczekał, aż z niego wyjdzie ta dziewczyna. I poszedł za nią."
"- Ejże, panie starszy - Popielski uśmiechnął się przyjaźnie - na pewno pan pamięta o wiele
więcej... Niechże pan z nami usiądzie, napije się piwka albo wódeczki..."
"I, kiedy przy wieczornym
piwie Niemiec oznajmił mu, że nazajutrz idą do niejakiego Michała Boreckiego, który był
posłańcem Nowoziemskiej, kiwnął zgodnie głową, nie pytając nawet, skąd Mock o tym wie.
Marek Krajewski "Głowa Minotaura", Wydawnictwo WAB, Warszawa 2009.
Pozostałe z których korzystałem:
Marek Krajewski "Śmierć w Breslau", Wyd. Znak, 2010
Marek Krajewski "Koniec świata e Breslau", Wyd. WAB, 2007
Marek Krajewski "Widma w mieście Breslau", Wyd. WAB, 2005
Miałem nadzieję, że wrocławsko - lwowska mieszanka zaowocuje wspaniałą panoramą piwnych scenek. A tu wielka kiszka, no może nie tak zupełnie.
"Lwów, wtorek 9 maja 1939 roku, godzina piąta rano
Nad Starym Rynkiem wstawał świt. Różowy blask wdzierał się między nędzne budy, w
których baby zaczęły ustawiać swe kociołki z barszczem i pierogami, osiadał na bańkach z
mlekiem, które żydowski handlarz targał na dwukołowym wózku z mleczarni Estery Fisch, i
załamywał się na daszkach kaszkietów baciarów, którzy stali w bramach i nie mogli się
zdecydować, czy pójść spać, czy czekać na otwarcie pobliskiego szynku, gdzie mogliby
zaspokoić bombą piwa palące poalkoholowe pragnienie."
"- Co tak, kurwa, wytrzeszczasz ślipia?! - wrzasnął Eberhard i chwycił portiera za klapy
brudnego uniformu. - To cię podnieca, zboczeńcu? Sodowej mi tu dawać albo piwa, ale migiem, psie!"
"- Niestety, nie ma piwa ani wody sodowej dla szanownego pana - powiedział
wystraszony. - Byłem nawet „Pod Zielonym Polakiem”, ale tam bursze już wszystko wypiły."
"Szarpnął za dzwonek przy drzwiach. Nikt się nie pojawił. Szarpnął jeszcze raz tak mocno,
że omal nie urwał sznura. Nad lokalem otworzyło się okno i wyjrzał przez nie starszy mężczyzna
w koszuli nocnej i w czarnej bindzie przyciskającej sumiaste wąsy.
- Hej, człowieku, co się tak dobijasz?! - krzyknął. - Nie widzisz, że zamknięte?! Jeszcze ci
piwsko ze łba nie wywietrzało?!"
"- Proszę mi zapakować do jakiejś tyty te resztki śniadania - powiedział, z trzaskiem
przyciskając banknot do blatu.
- Aha, i niech pan dołoży ze trzy butelki engelhardta!"
"Breslau, piątek 1 stycznia 1937 roku, trzy kwadranse na siódmą rano
Portier hotelu „Warszawski Dwór” Max Wallasch nie ucieszył się, kiedy dzwonek przy
drzwiach ostro zadzwonił, wyrywając go ze snu. Tym bardziej, że ujrzał tego dnia po raz drugi
człowieka o kwadratowej sylwetce, gęstych, ciemnych włosach i pokaźnym brzuchu. Do tej pory
czuł ból w kości ogonowej, gdzie szpic buta owego eleganta trafił go dwie godziny temu. Teraz
człowiek ten nie miał jednak zaciętej miny, co trochę uspokoiło portiera. Mężczyzna powiesił
płaszcz i cylinder na tym samym stojaku, co poprzednio, wyjął z kieszeni płaszcza trzy butelki
piwa z browaru Engelhardta, usiadł ciężko przy stole, na którym leżały ulotki reklamujące
burdele, i kiwnął ręką na Wallascha.
- Siadaj, chłopie - powiedział i przejechał przedramieniem jak pługiem śnieżnym po stole,
zrzucając wszystkie ulotki na podłogę. - Siadaj i zjedz coś dobrego. Nie ma nic lepszego na kaca niż dobre jadło.
Wallasch z niedowierzaniem patrzył, jak człowiek, tytułowany wcześniej kapitanem,
otwiera dwa pudła po ciastkach, z których wydobyły się zapachy kiełbasek i boczku. Nie bardzo
wiedział, jak się ma zachować. Syknęło otwierane piwo i to go ostatecznie przekonało. Usiadł
przy stole i odebrał z rąk kapitana otwartą butelkę. Pienisty płyn był jak lekarstwo.
- Jedz, chłopie. - Kapitan posunął w jego stronę dwa pudełka. - Masz ty tu w ogóle jakąś
łyżkę?
Wallasch przyniósł łyżkę ze swojego ślepego kantorka i zabrał się do jedzenia. Kapitan
patrzył na niego z uśmiechem. Wallasch błyskawicznie zjadł wszystko, wypił piwo, rozparł się na krześle i donośnie beknął."
"- A co będzie - spojrzała na niego zuchwale - jeśli trafi mi się klient, a ta drynda 36 nie
przyjedzie?
- Moja strata. - Mock poklepał ją po policzku. - Ale wtedy ja tu jeszcze kiedyś przyjdę i
przywitam się z tobą. Potem pójdę na karty albo na piwo, a ty będziesz musiała nadal
wypatrywać budy numer 36 lub 84. Wzięłaś zaliczkę, to musisz się wywiązać. Adieu!"
"Podszedł do drugiego masztu z napisem „Odjazdy”, ignorując pijaka, który najwyraźniej chciał od niego pożyczyć na piwo."
"Popielski otworzył drzwi do knajpy. Snop światła z sali padł na podwórko. Na skrzynce po piwie
leżał stary worek po kapuście. Choć też był chropowaty, to jednak nie groził zniszczeniem skóry."
"Wolał czytać gazety niż poświęcać córce te chwile. Czasami leczył wtedy piwem kaca."
"W lokalu tym groziło mu inne niebezpieczeństwo niż w „Morskiej
Grocie”, gdzie sponiewierał kilka dni temu Felicjana Kościuka, zwanego Felkiem Dziąsło. Tutaj,
w szynku na rogu, nie dostałby żadnego ostrzeżenia w postaci świńskiego ucha przebitego
gwoździem. Tutaj byłby wyszydzony i wysmagany obelgami. Przegrałby każdą pyskówkę i
kłótnię. Tutaj dostałby piwem po twarzy, a w jego melonik ktoś by nacharkał."
"Piwiarnia „Zdrój Okocimski” przy Stawowej, od której zaczął sobotnią rundę po przybytkach
wszelkiego nieumiarkowania, przypominała mu piwiarnię Kisslinga przy Junkernstrasse w
Breslau. I tu, i tu był dyskretny stryszek z pokojami, gdzie panowie mogli spędzić kilka upojnych
chwil w ramionach dam, i tu, i tu można było skosztować frankfurterek w sosie musztardowym, i
tu, i tu podawano wyśmienitego pilznera."
"Ponieważ pani Nowoziemska nie mówiła po niemiecku, Mock chciał natychmiast
pożegnać Popielskiego i poczekać nań w jakiejś okolicznej knajpie, gdzie mógłby zagasić
płomień kaca bardzo mu smakującym piwem okocimskim. Popielski, mimo iż z Mockiem łączył
go bruderszaft, nie znał go jednak zbyt dobrze i nie wiedział, czy można mu ufać i czy
poprzestanie na jednym lub dwóch piwach."
"- No i? - Mock był tak skoncentrowany, że nawet nie spojrzał na kelnerkę, która postawiła
przed nimi po bombie piwa żywieckiego.
- Niski, chudy, około czterdziestki, bardzo elegancko odziany...
- Idealny pan Nikt - przerwał mu Mock. - Człowiek bez żadnych właściwości.
- Mylisz się. - Popielski łyknął piwa. - Pani Nowoziemska zmartwiła się niewymownie na
jego widok."
"- Tak! - Popielski uderzył ręką w stół, aż rozlało się piwo - To on, Ebi! On przyszedł na to
spotkanie, lecz nie wszedł do biura. Poczekał, aż z niego wyjdzie ta dziewczyna. I poszedł za nią."
"- Ejże, panie starszy - Popielski uśmiechnął się przyjaźnie - na pewno pan pamięta o wiele
więcej... Niechże pan z nami usiądzie, napije się piwka albo wódeczki..."
"I, kiedy przy wieczornym
piwie Niemiec oznajmił mu, że nazajutrz idą do niejakiego Michała Boreckiego, który był
posłańcem Nowoziemskiej, kiwnął zgodnie głową, nie pytając nawet, skąd Mock o tym wie.
Marek Krajewski "Głowa Minotaura", Wydawnictwo WAB, Warszawa 2009.
Pozostałe z których korzystałem:
Marek Krajewski "Śmierć w Breslau", Wyd. Znak, 2010
Marek Krajewski "Koniec świata e Breslau", Wyd. WAB, 2007
Marek Krajewski "Widma w mieście Breslau", Wyd. WAB, 2005
Comment