napisane w pracy...

Collapse
X
 
  • Filtruj
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • Krzysiu
    D(r)u(c)h nieuchwytny
    • 2001.02
    • 14936

    #16
    Nieznany Autor z niechęcia wyłączył projektor. - Dwa takie buraki ... nie, to gruba przesada, a i piwo coś dzisiaj niedobre", wzdrygnął się i rzucił okiem na pękatą, zieloną butelkę. "Nie będzie, holender, pluł nam w twarz", pomyślał i zzuł stare, zbutwiałe kamasze, które jako żywo aromatem nie odbiegały od produktu najbliższej oczyszczalni ścieków..

    Comment

    • bury_wilk
      Major Piwnych Rewolucji
      • 2004.01
      • 2655

      #17
      c.d.

      METRO IMIELIN STUDIO
      &
      YALOOŚ PAŁEL REX

      presents:

      Dramatyczny wątek na razie nie z życia Wujcia Shaggiego

      Nieznany autor był w potwornie ponurym nastroju. Życie mu się nie układało, żona go zdradziła i odeszła z gminnym komornikiem, kosa rdzewiała, piwo było nie dobre, a mimo to musiał je pić, zupełnie, jakby sam go sobie nawarzył. Wszystko to wyglądało na klątwę, a bycie pod wpływem klątwy, to nic fajowego. Ponuractwo nawarstwiało się i coraz trudniej było znaleźć jakieś dobre strony w zaistniałej sytuacji. Co gorsza, niedobre piwo powodowało fermentowanie umysłu i trzewi, znacznie utrudniając prawidłowe funkcjonowanie.
      Ponuro, ponuro, po trzykroć ponuro!!!
      I jeszcze te zbutwiałe kamasze. Ostatnie wspomnienie jasnej przeszłości. Najwyraźniej skończyła sie im data ważności i należałoby je wymienić ze trzydzieści lat temu, ale jakoś nie było okazji. Nie było tez chęci, a była porość i coraz intensywniejsze doznania zmysłu powonienia...
      Z upływem lat doznania te stały się na tyle charakterystyczne i na tyle wyczuwalne, że ludziska wiedzieli o nadejściu Ponurego Żniwiarza, jeszcze nim pojawił się na horyzoncie...
      c.d.n.
      Lubię kiedy się zieleni
      Lubię jak się piwo pieni...

      ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

      Comment

      • Wujcio_Shaggy
        Major Piwnych Rewolucji
        • 2004.01
        • 4628

        #18
        Ponury nastrój Nieznanego Autora jeszcze się pogłębił - dwa buraki, spożyte jako dodatek warzywny do kotleta mielonego, wywoływały przykre wrażenia w żołądku. A na dodatek - miał gości.
        Nie byli to jednak przyjemni goście; tacy, którzy pukają przed wejściem (dzwonek zepsuty od marca 1998 r.) i przynoszą drobne podarki (np. piwo). Byli to goście nieproszeni. Może i zapukali, ale tak mocno, że drzwi wraz z futryną znalazły się na podłodze przedpokoju. I podarków też nie wręczali. Może to i lepiej, bo jeszcze obdarowaliby gospodarza seriami z trzymanych w dłoniach automatów kałasznikowa.
        Było ich czterech. Trzech ukrywało twarze za kominiarkami, czwarty za dużymi szkłami okularów. W dłoni, zamiast kałasza, trzymał plastikowy prostokąt. Mignął nim przed oczami Nieznanego Autora i oznajmił:
        - SANEPID. Jest pan aresztowany. Pańskie kamasze są siedliskiem wielu groźnych chorób i stanowią zagrożenie pandemiczne. Co oznacza niebezpieczeństwo unicestwienia całej ludzkości. Sam pan rozumie...
        Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

        Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

        @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

        Comment

        • bury_wilk
          Major Piwnych Rewolucji
          • 2004.01
          • 2655

          #19
          METRO IMIELIN STUDIO
          &
          YALOOŚ PAŁEL REX

          Presents

          Na tropie Wujcia Shaggiego

          Radny Koziołek pociągnął solidny łyk dopalacza, a biała piana zsunęła się gładko z ogolonej brody i chlapnęła na hebanowe biurko. Ubytek w kryształowym kuflu został po chwili uzupełniony setką czystej.
          - A więc mamy cztery podstawowe problemy! – zaczął gdy dopalacz poskutkował. – Po pierwsze primo należy ukonstytuować naszą Bardzo Tajną Organizację Szerzenia Prawdziwej Wiary W Radnego Koziołka Wielkiego, bo nie może to być, byśmy ciągle działali pod przykrywką Rady Miejskiej Stargardu Szczecińskiego. Po drugie primo trzeba jak najszybciej wyjaśnić i opanować sytuację związaną z Ponurym Żniwiarzem. Ponoć został porwany przez Mossad, albo ZUS, albo Sanepid, a jest nam potrzebny na wolności. Po trzecie primo moja boskość i wiara we mnie jest zagrożona przez jakiegoś Antykoziołka, który się jeszcze nie ujawnił, ale ja wiem, ze już przybył. Po czwarte, jakby Antykoziołków było mało, wyczuwam obecność nieznanej mocy. Trzeba to zbadać dogłębnie i ocenić, czy moc ta jest nam przyjazna, czy wręcz przeciwnie.
          - Ja wiem skąd ta moc pochodzi i co to za moc, choć jeszcze nie wiem, kto nią włada i czy robi to świadomie. – W drzwiach sali obrad stał tajemniczy facet w gajerku i ciemnych cynglach.
          - Nie sądzę. – Skwitował spokojnie Koziołek nie tracąc ani na chwilę panowania nad sytuacją. – Takie sprawy mogą rozszyfrować jedynie duchowni...
          - Ja jestem Duchovny. David Duchovny. Mówcie mi Mülder.
          - Nie podoba mi się to. – Mruknął ktoś z części sali zajmowanej przez LPR. – Mülder, to brzmii prawie jak Müller...
          Radny Koziołek przetaksował bystrym wzrokiem przybysza, jego oblicze rozjaśniło się, a usta wykrzywiły się w przyjaznym uśmiechu:
          - Witam panie Mülder. Może piwa?
          c.d.n.
          Lubię kiedy się zieleni
          Lubię jak się piwo pieni...

          ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

          Comment

          • bury_wilk
            Major Piwnych Rewolucji
            • 2004.01
            • 2655

            #20
            METRO IMIELIN STUDIO
            &
            YALOOŚ PAŁEL REX

            presents

            Ostatnie spokojne chwile przed doniosłymi wydarzeniami z życia Wujcia Shaggiego

            Oficjalnie podana do wiadomości publicznej informacja, jakoby zaczął się Rok Małpy, narobiła trochę zamieszania. Z pewnością Chińczycy mieli podstawy, by taki właśnie rok obwieścić (podobno oglądając programy informacyjne rozważali też Rok Osła), ale tym razem się pomylili. Planety weszły w niebezpieczną koniunkcję, księżyc jeszcze bardziej zaciemnił swoją ciemną stronę, a gwiazdy ułożyły konstelację, której nazwy wymawiać nie można, bo DJ Rydzyk od razu się poskarży o obrazę uczuć religijnych (ale nazwa owa jest podobna nieco do pentagonu).
            Po co tyle gadać? Rozpoczął się Rok Kozła.
            Radny Koziołek wietrzył w tym swoją szansę, Sataniści odprawiali czarne msze, horoskop w „Cosmo” podał, ze jesienią nastąpi wysyp koźlarzy, a browary nastawiły się na większą sprzedaż bock’a. Ponadto zbliżały się Mistrzostwa Świata W Fikaniu Koziołków, Mistrzostwa Europy W Skoku Przez Kozła i Puchar Interkontynentalny W Wszechstronnym Konkursie Kozła Wierzchowego. Wszystko to zapowiadało niemałe emocje i niesamowite wydarzenia.
            Wujcio Shaggy ćwiczył Koziołka, a jednocześnie w jego głowie działy się rzeczy znamienne. Gdzieś w okolicach potylicy wyraźnie słychać było tajemnicze głosy domagające się dostawy piwa na bajkonur, zaś pod lewą skronią tworzył się misterny plan dobrania się do kosy Ponurego Żniwiarza.
            - Beee – powiedział Koziołek kategorycznie odmawiając dalszych ćwiczeń.
            - Sam se beee – mruknął zły Wujcio, ale zaniechał czynności potępianej i piętnowanej przez Greenpeace.
            - Meee – powiedział Koziołek i zajął się zjadaniem „Izwiesti”, którą to gazetę Wujcio Shaggy nieopacznie zostawił w zasięgu jego zębów.
            - Ty, głupi capie, ty!!! Ty matole!!! – ryknął Wujcio niczym zraniony w szynkę odyniec i dla uśmierzenia gniewu pociągnął łyk koźlaka.
            c.d.n.
            Lubię kiedy się zieleni
            Lubię jak się piwo pieni...

            ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

            Comment

            • Wujcio_Shaggy
              Major Piwnych Rewolucji
              • 2004.01
              • 4628

              #21
              Ale niestety - entuzjazm radnego Koziołka został brutalnie zniszczony przez życie. W sumie nie przez samo życie, ale przez fakt pojawienia się w sali Rady Miasta kilkunastu facetów w białych kitlach. Goście ci, natychmiast po wejściu, poczęli ubierać zgromadzonych w nowe, białe koszule z długimi rękawami. Z baaaardzo dłuuuugimi rękawami.
              Gdy dotarli z kolejną koszulą do Muldera, ten oczywiście zaprotestował:
              - Nie możecie mnie aresztować!!! Jestem obywatelem amerykańskim!
              Kierujący zespołem sanitariuszy spojrzał na niego pobłażliwie, westchnął i oznajmił:
              - My was przecież nie aresztujemy, tylko kierujemy na specjalistyczne leczenie w zakładzie zamkniętym. Amerykanina możemy wysłać do kraju, u was też jest parę dobrych ośrodków... O! Kiedyś nawet film o jednym oglądałem... jaki on miał tytuł... eee... nie pamiętam, ale było coś o kukułkach...
              - Ale ja jestem z FBI - agent machnął plastikiem. - Fox Mulder. Więc nie możecie mnie nawet leczyć.
              - Jasne, a ja jestem Kojak - odparł na to lekarz i starł krople potu zbierające się na jego łysej głowie. - Ubierać go!
              Amerykanin rzucił się do ucieczki w stronę okna, wyszarpując z kieszeni komórkę. Naciskając klawisze wyminął stół konferencyjny; na ostatniej prostej przyspieszył i skoczył, celując barkiem w szybę. "Cholera, zwieje" pomyśleli zapewne sanitariusze. Ale nie - FBI-owiec odbił się od pancernej szyby (zainstalowanej w Ratuszu po ostatniej demonstrancji "Samoobrony") i wylądował na podłodze. Zdążył tylko jęknąć do aparatu "Scully, na pomoc". Potem dopadli go sanitariusze i zawiązali w ładną paczkę.
              Radny Koziołek odzyskał rezon, gdy dotarło do niego, że jest już ostatnim kandydatem do kaftana.
              - Tylko nie mnie! - wykrzyknął cienkim głosem. - Ja mam immunitet! I zaświadczenie lekarskie!
              Kojak uśmiechnął się szyderczo.
              - Wiem. Doktor Z. Nachorowicz oświadczył, że wystawił je panu na ustną prośbę, nawet tętna nie sprawdził. Sam pan rozumie, że jest ono G warte.
              - Oprawca - jęknął radny.
              - Skądże. Ledwo zdążyłem mu zaordynować lewatywę, a już był skłonny do współpracy.
              - Tchórz! - wypluł z siebie Koziołek.
              - Raczej rozsądny człowiek. Wiedział, że w zapasie mam jeszcze elektrowstrząsy.
              Przedstawiciel samorządu zbladł, ale po chwili znalazł inną linię obrony:
              - Sam niech pan popatrzy - pijemy piwo, rozmawiamy - jesteśmy normalni.
              Psychiatra lekceważącym spojrzeniem obrzucił stojące na stole zielone puszki i flaszkę trzy-czwarte:
              - Ha, ha, ha! Ciepłego leszka mieszacie z ciepłą wódką! I wy macie być normalni?
              Sanitariusze zrobili krok w kierunku radnego, który mocno przylgnął plecami do ściany. Gdyby mógł w nią wniknąć... Ale niestety nie mógł.
              - Ze względu jednak na pański status społeczny, załatwimy sprawę formalnie - stwierdził Kojak. Koziołek westchnął z ulgą i już chciał sięgać po portfel, ale zobaczył, że lekarz wyjmuje z kieszeni fartucha żółtą kartkę papieru. - Wypełnimy kartę pacjenta na miejscu. Nazwisko?
              - Koziołek - wyjąkał Koziołek. - Jarosław.
              - Dziękuję. Zawód?
              - Co zawód?
              - No, zawód! Kim pan jest?
              - Mesjasz
              - rozpromienił się radny.
              - Objawy w kolejnej rubryce. Zawód wpiszę "radny".
              Doktor wypełnił druczek, narysował zawijas u dołu kartki i skinął ręką. Trzej pielęgniarze zawinęli Koziołka w płótno.
              Samozwańczy mesjasz oczekiwał gromu z jasnego nieba, albo jakiejkolwiek innej interwencji sił nadprzyrodzonych w swojej sprawie. Ale się nie doczekał.
              Wypełniona karetka odjechała na sygnale sprzed Ratusza i po krótkiej podróży bezpiecznie dotarła do szpitala. Pacjenci wyglądali na zobojętniałych i pogodzonych ze swym losem.
              Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

              Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

              @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

              Comment

              • bury_wilk
                Major Piwnych Rewolucji
                • 2004.01
                • 2655

                #22
                METRO IMIELIN STUDIO
                &
                YALOOŚ PAŁEL REX

                presents:

                Straszne rzeczy (a Koziołek tylko beczy) z życia Wujcia Shaggiego

                Kozioł meczał rozpaczliwie, ale nikt nie chciał mu przyjść z pomocą. Krowi łańcuch, który łączył go ze zderzakiem czarnego ciągnika był zbyt gruby by go przegryźć, a bestialscy oprawcy nie pozostawili w pobliżu nic, co dałoby się zjeść. Desperacka próba obgryzienia opon Ursusa też się nie powiodła. Zapowiadała się głodówka...
                Tymczasem mocno zarośnięci, okutani w łachmany i turbany faceci czaili się za klombem bratków i ze stingerów mierzyli w okna posiadłości Wujcia Shaggiego.
                - Wyłaź!!! – krzyknął ten z najdłuższą brodą.
                - Nie ma mowy! – ze środka budynku dobiegł głos Wujcia. Nie dało się nie zauważyć, że głos ten miał lekko szydercze zabarwienie.
                - Wyłaź, bo będziemy strzelać!
                - A strzelajcie ile chcecie. Kiedyś to była tajna kwatera KGB. Nie ma pocisku, który to zburzy.
                - Cholera. – brodacz w turbanie podrapał się po łydce. – to weźmiemy cię głodem!
                - Mam zapasy na pół roku i podziemne połączenie z supermarketem.
                - To co ja mam zrobić?
                - (...)alaj
                - A co mnie poradzisz WUJU? – zamaczał Kozioł
                - Musisz poślubić jakąś Irenę...
                - Cicho tam!!! – brodaty się zbulwersował. – Już wiem cwaniaczku z bańką w nosie!!! Masz ostatnią szansę, żeby wyjść, potem poznasz potęgę Allacha!!!
                - Coś ci się w głowie powąglikowało.
                - Jak zaraz się nie poddasz zaczniemy likwidować zakładników!
                - Przecież nikogo nie macie.
                - Tylko ci się tak wydaje. Allach jest wielki!!! W każdym browarze na terenie waszego kraju mamy w gotowości bojowej zamachowców. Jak nie wyjdziesz za trzy minuty...
                - Oj – teraz głos Wujcia nie był już tak pewny.
                Dwie godziny później Wujcio Shaggy leżał oparty o chłodną, metalową ścianę w ciemnym pomieszczeniu gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie. Mimo mroku dostrzegał iskierki w oczach współwięźniów. Oprócz niego byli to Ponury Żniwiarz, Radny Koziołek i Agent Mülder...

                c.d.n.

                Lubię kiedy się zieleni
                Lubię jak się piwo pieni...

                ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                Comment

                • bury_wilk
                  Major Piwnych Rewolucji
                  • 2004.01
                  • 2655

                  #23
                  METRO IMIELIN STUDIO
                  &
                  YALOOŚ PAŁEL REX

                  presents:

                  Ciężkie chwile z życia Wujcia Shaggiego

                  Cztery ciepłe, puszkowe Leszki stoczyły się po schodach. Jeden z nich, najbardziej wzburzony, nie wytrzymał napięcia. Jego zawleczka rozszczelniła się i gejzer piany wystrzelił niczym z gaśnicy. Puszka pchana odrzutem zaczęła tańczyć na posadzce, wirować jak bączek i syczeć jak przydepnięta ciężkim buciorem kobra. Po chwili osadzeni w celi wyglądali jak bałwany, lub chociaż yeti.
                  - Chcą nas wykończyć – rzekł z rezygnacją Radny Koziołek.
                  - Całkiem możliwe – przytaknął Ponury Żniwiarz i atmosfera od razu zrobiła się jeszcze bardziej grobowa.
                  - Trzeba by się wydostać – roztropnie stwierdził Mülder i dla jasności dodał – ale nie wiem jak.
                  - Ja mam pomysł. Ostatnio czytałem w piśmie „Chwila dla debila”, że wysyłając sesemesa pod numer 7999 o treści „hero”, za jedyne 9 zeta plus VAT, można wynająć herosa. – Wujcio Shaggy sprawił, że w sercach więźniów zatliła się iskierka nadziei. Gdy wydobył ukrytą w bucie komórkę, iskierka ta przemieniła się w płomień średniego palnika na typowej kuchence gazowej.
                  - Co to będzie za heros? – Mülder był konkretny.
                  - Nie wiem. Podeślą kogoś, kto będzie w naszym rejonie. Zdaje się, że jesteśmy w okolicach Częstochowy, ale to nic nie wyjaśnia...
                  - Nieważne. Wysyłaj tego sesemesa – pogonił Koziołek, a Wujcio Shaggy zaczął stukać w klawisze.
                  - Tylko żeby dał radę ten heros – jęknął Ponury Żniwiarz. – Zanim mnie tu wrzucili udało mi się nieco rozejrzeć i nie wygląda to dla nas dobrze. Kimkolwiek są, mają świetne uzbrojenie. Nawet armatę mają. Taką wieeeelką.
                  - Nie zapeszaj – skarcił Wujcio.

                  Dwie godziny później w celi panowała cisza. Mülder, który jako jedyny wyraził gotowość rozprawienia się z ciepłymi, puszkowymi Leszkami, najpierw uznał, że są lepsze od Millera, a potem poczuł się nawalony i usnął. Reszta w milczeniu czekała na nadejście herosa. I heros przybył...
                  Całą posiadłością, od jej fundamentów, aż po dachówki wstrząsnęła potężna eksplozja. Fala uderzeniowa rozbiła szyby, powywracała meble i stłukła stary serwis po babci. Więźniowie, mimo, że ogłuszeni i pozostający w częściowym szoku, usiłowali zorientować się, co się dzieje. Nad celą ktoś biegał, ktoś krzyczał, ktoś przeklinał, ktoś boczki przypiekał. Po godzinie rwetes umilkł. Zamiast tego do obolałych uszu czwórki nieszczęśników doszedł odgłos zbliżających się kroków i cicha rozmowa:
                  - Kurna, armatę nam wysadził – mówił jeden głos.
                  - Dobrze, ze go ten odłamek ogłuszył, bo źle by mogło być – odpowiedział drugi.
                  W tym momencie drzwi celi otworzyły się ze zgrzytem, a po schodach, szlakiem wyznaczonym przez ciepłe, puszkowe Leszki stoczyło się bezwładne ciało.
                  - I co, to ma być heros? – pogardliwie mruknął Ponury Żniwiarz, gdy tylko strażnicy ponownie zamknęli celę i odeszli. Heros faktycznie nie wyglądał okazale. W beżowym gajerku, lekko upapranym sadzą, gładko wygolony i w ogóle wytniutniany, zdawał się być nieco... kobiecy.
                  - Ale armatę wysadził – próbował bronić nieprzytomnego Radny Koziołek. Przyjrzał się uważnie zadbanej twarzy i nagle zakrzyknął:
                  - Mości Panowie!!! Ja znam tego gagatka! Toż to jest... no jak rzesz on się u licha nazywał... już wiem... to Babinicz!!!
                  Heros poruszył się ostrożnie. Otworzył oczy, jęknął boleśnie i płaczliwym głosem wymamrotał:
                  - Jam nie Babinicz... Jam Babiarz...
                  Na te słowa Mülder poderwał się na równe nogi i całkiem trzeźwo, całując herosa po rękach szlochał:
                  - Przemuś! Jam ran twoich nie godzien całować!!!

                  c.d.n.
                  Lubię kiedy się zieleni
                  Lubię jak się piwo pieni...

                  ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                  Comment

                  • Wujcio_Shaggy
                    Major Piwnych Rewolucji
                    • 2004.01
                    • 4628

                    #24
                    Odc. 16 "... i uwolnij mnie!"

                    Babiarz spojrzał nań dziwnym wzrokiem i oświadczył:
                    - Wcale się tego nie spodziewam. Z jakiej niby okazji?
                    - Wybawco! - załkali pospołu Mulder i Koziołek. - Uratowałeś nas z tej pogańskiej niewoli!
                    - Nie zamierzam wcale was ratować.
                    - Jak to??? Przecież wysłaliśmy esemesa!
                    - zareagował Ponury Żniwiarz.
                    - No, niby tak, ale ja ratuję tylko kobiety, bo tardżetem tej usługi są gospodynie domowe - wyjaśnił Przemek. - W tym fanki Iglesiasa, a ja jestem nawet trochę podobny... - rozmarzył się.
                    - W którym miejscu?! - zapytałem. Nie żeby mnie to interesowało, ale musiałem dać upust zgryźliwości wynikającej ze zmarnowania 10 zł i 98 gr.
                    Gieroj chyba nie usłyszał. Albo nie zrozumiał. Postanowiłem wyłożyć sprawę jasno i konkretnie:
                    - W takim razie żądam zwrotu moich pieniędzy!
                    - Proszę napisać podanie z reklamacją do prowajdera. Czas rozpatrzenia do trzech miesięcy
                    - wyrecytował wyuczoną formułkę.
                    - Niech mnie pan tylko uwolni, a zaraz napiszę takie podanie!
                    - I mnie też, ja mam żonę
                    - pochwalił się radny. - Powiem panu, gdzie ona jest, a pan ją wyratuje! Ona jest gospodynią domową.
                    - Gdzie jest?
                    - No w domu, oczywiście. A gdzie niby ma być gospodyni domowa? Jak mnie pan oswobodzi, podam adres
                    - kusił Koziołek.
                    Babiarz chyba się zastanawiał nad propozycjami, gdyż na chwilę zaległa cisza.
                    A w ciszy tej rozległ się niesiony wiatrem niewieści głos: "Przeeeeeemuuuuuuuś!!!!".
                    Przemuś zesztywniał na moment.
                    - Znikam stąd, panowie, muszę umknąć tej kobiecie.
                    - A co będzie z nami?
                    - Może ona was uwolni. Chociaż może lepiej dla was byłoby nadal tkwić w pętach?
                    - powiedział wychodząc. - Ona ma coś takiego dziwnego w oczach...
                    Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

                    Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

                    @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

                    Comment

                    • bury_wilk
                      Major Piwnych Rewolucji
                      • 2004.01
                      • 2655

                      #25
                      METRO IMIELIN STUDIO
                      &
                      YALOOŚ PAŁEL REX

                      presents:

                      Istotne zdarzenia wprawdzie nie z życia Wujcia Shaggiego, ale pozostające nie bez związku z całą historią.

                      Siegfried De Love z zaciętą miną, bardzo spontanicznym krokiem pokonywał kolejne metry przestrzeni dzielącej go od domu. Z kieszeni efekciarskiej, skórkowanej kurtałki wystawał mu półpusty, lub jak kto woli półpełny warecki (p)strong. Było to o tyle istotne, że Siegfried sam sobie usiłował wmówić, że był na rybach, że nieźle brały Grigony i Grishnaki i gdyby to tylko wszystko chciało ułożyć się w logiczną całość, gotów byłby dodać, że pływał łodzią Magellana.
                      Nagle powietrze przeszył straszliwy, przenikliwy, demoniczny wręcz krzyk. Krzyk budzący trwogę, rezygnację, stagnację, zwątpienie, apatię, anemię i dezorientację. Siegfried De Love sam miał demoniczną naturę, ale nawet w nim na chwilę serce zamarło. Na wszelki wypadek wszedł w najbliższą bramę, łyknął (p)stronga i ostrożnie wyglądał, kto się tak drze przed wschodem słońca.
                      Najpierw zobaczył sunącą po ulicy mgłę. Wśród jej oparów łopotały jakieś niebieskie, pocerowane łachmany. Dopiero po chwili w tej gmatwaninie wyodrębnił postacie dziewięciu woźnych. Wszystkie odziane były w niebieskie fartuchy, miały papiloty, szczerbate szczęki, drewniaki na bosych, mocno nieogolonych nogach i wszystkie jechały na starych, radzieckich rowerach typu damka. Zatrzymały się, zostawiły swoje rumaki i weszły do pobliskiej kamienicy. W jednym z okien, na trzecim piętrze zapaliło się światło. Siegfried widział dziewięć woźnych szalejących po pokoju. Wywracały wszystko do góry nogami, zaglądały do szaf, szafeczek, szuflad i pod łóżko. Wyraźnie czegoś szukały. Wściekłe, że nie mogą znaleźć krzyczały od czasu do czasu, tak potwornie, że drętwiały członki, ciało przebiegały dreszcze i zalewał zimny pot. Przez okno wyleciała pościel, telewizor, sejf i zbutwiałe gumofilce, a potem wszystko ucichło. Dziewięć woźnych z wściekłymi minami opuściło kamienicę, wsiadło na rowery i odjechało.
                      Siegfried De Love podrapał się po głowie...
                      Bury Wilk zadowolony z siebie leżał na wersalce i drzemał. Obok niego zalegało kilka butelek o charakterystycznych, jasnoniebieskich etykietach przyozdobionych tradycyjnym monachijskim lwem. Wilkowi śniły się takie same butelki, tylko pełne i wypełniające po brzegi jego lodówkę. Miał prawo do pięknych snów, w końcu wieczór spędził bardzo pracowicie. Miał chwilowy nadmiar wolnego czasu i pałał rządzą czynu, więc postanowił zawalczyć o skrzynkę piwa obiecaną przez elfy. Jeszcze nim dobrze się ściemniło, jak pomyślał tak zrobił...
                      W ciemnej, chłodnej i wilgotnej piwnicy Burego Wilka, na wpół zakopana w aluminiowych, pustych puszkach, oraz szklanych i glinianych (również pustych) butelkach, leżała sobie stara kosa. Leżała i rdzewiała...

                      c.d.n.
                      Lubię kiedy się zieleni
                      Lubię jak się piwo pieni...

                      ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                      Comment

                      • Siegfried
                        Szeregowy Piwny Łykacz
                        • 2004.01
                        • 18

                        #26
                        Rycerski epos o nieokreślonej treści, czyli Siegfriedowe Dopiski.

                        Wykańczając resztki po wareckim (p)strongu, Siegfried lustrował jeszcze przez chwilę otoczenie. Kiedy upewnił się, że woźne Upiory opuściły wcześniej obrany przez niego szlak, wychynął z bramowych ciemności, budząc grozę i trwogę u przypadkowych przechodniów.
                        Zdarzenie namąciło mu w głowie skuteczniej, niźli wypite uprzednio piwo. Ba, utwierdziło go w przekonianiu, że zbliżają się kłopoty (również z żołądkiem) i, jak zwykle, nie dane mu będzie ich uniknąć. "Taka już moja rola", pomyślał, przestudiowawszy scenariusz i kontrakt.
                        Pytaniem, jakie należało sobie zadać było: co zrobiłby Trzeźwy Siegfried? Odwieczne pytanie, odwiecznie bez odpowiedzi. Bo Trzeźwy Siegfried był fikcją, wytworem chorej wyobraźni Wszechwiedzącego Narratora.
                        - Zrobimy to po mojemu - mruknął pod nosem, a mruknięcie jego było niczym warkot piły łańcuchowej.
                        Poprawiwszy efekciarską skórkowaną kurtałkę, popędził w pozornie losowo obranym kierunku, zmylając ewentualnych szpiegów, komorników i wszelkie krawężnikowe plugastwo. Wspomagany mocą Najszlachetniejszego Z Trunków, meandrował z jednej strony ulicy na drugą, aż wreszcie zgubiwszy co wytrwalsze pościgi, dotarł do miejsca przeznaczenia.
                        Pech chciał, że toaleta była zajęta...

                        Garouman niecierpliwił się. Krople potu płynęły po jego złowieszczo zmarszczonym czole całą flotą, szturmując krogulczy nos i inne, równie złowieszcze części jego twarzy. Komórkowy palantir wciąż milczał. Garouman sam próbował dzwonić, ale abonent-odbiorca okazał się być czasowo złowieszczo niedostępnym. Mijały minuty, kwadranse, godziny... Aż wreszcie złowieszczy fleszer z Astygmatycznym Okiem Saurona zaświecił, dając tym samym znak, że Wróg Śródziemia oddzwania. Garouman doskoczył do palantiru.
                        - Jołka, Najmroczniejszy Z Zamroczonych.
                        - SŁYSZĘ CIĘ... - ozwał się pijacko zachrypnięty głos z pseudosłuchawki. - ZNALAZŁEŚ JUŻ TO, CZEGO POSZUKUJĘ?
                        - Znaczy co?
                        - ASH NAZG DURBATULUK, ASH NAZG GIMBATUL... - zabulgotało na łączu.
                        - Hm? - zapytał zdezorientowany Garouman.
                        - A NIC, PŁUKAŁEM GARDŁO. MIAŁEŚ ODNALEŹĆ "TO"!
                        - Aaa, "TO"... Kleję przekaz... Eee... Nie, nie znalazłem...
                        - TERMIN MINĄŁ MIESIĄC TEMU - wychrypiał głos.
                        - Poszukiwania trwają, Panie...

                        c.d.n. (?)
                        W imię Twoje i króla Ryszarda.

                        Comment

                        • Wujcio_Shaggy
                          Major Piwnych Rewolucji
                          • 2004.01
                          • 4628

                          #27
                          Odc. 19 "Ścieeeemnia sięęęę!"

                          Sytuacja uwięzionych nie zmieniała się, ani na lepsze, ani na gorsze. I nie pisałbym o nich, gdyby nie to, że jednak zaszło pewne brzemienne w skutki wydarzenie.
                          Otóż ciemność w jednym z kątów pomieszczenia poczęła gęstnieć i ciemnieć, aż zgęstniała i zciemniała zupełnie (oglądaczy reklam informuję, że identyczny efekt dałoby wypranie kawałka ciemności w "Perwollu Black Magic (Woman?)"), przybierając ludzki wymiar. Więźniowie obserwowali to zjawisko z pewnym przestrachem.
                          Ludzki wymiar zasyczał, a potem wydobył z siebie głęboko basowy głos:
                          - Gdzie moja kosa?! To znaczy: mój miecz?! Mówcie śmiertelni nędznicy!
                          Ponury Żniwiarz pobladł i wyjąkał:
                          - Darklord...
                          - Jam to jest
                          - zahuczała czerń. - Oddawajcie mój miecz! Moje Krwawe Ostrze!
                          - Przecież zostałeś pokonany przed wiekami! I strącony w piekielne czeluście!
                          - zaprotestował Koziołek.
                          - Naiwni głupcy! Piekielne czeluście to moja domena, oczywistym było, że nic mi się w nich stać nie może! A czas tam inaczej mija, więc w waszym nędznym świecie tysiące lat upłynęły. Miecz!
                          - Nnniee mammm...
                          - wyszeptał Ponury Żniwiarz, przerażony już nie na żarty i jeszcze bardziej ponury (o ile to możliwe?). - Pewnie SANEPID skonfiskował...
                          W okolicy Darklorda coś biało błysnęło, ale po chwili zgasło.
                          - Wpisałem ich na listę bytów do unicestwienia - stwierdził Czarny. - Mógłbym was jednym palcem zmiażdżyć, ale nie chce mi się. Sczeźniecie tu, żałosne robaki. Idę po miecz swój.
                          Cień popłynął w kierunku wyjścia, gdy radny zadał beznadziejnie durne w tej sytuacji pytanie:
                          - Czy ty jesteś może antykoziołkiem?
                          - Ha-ha! Jam to jest! Antykoziołek! A tyś Koziołkiem zapewne?
                          - Ttak...
                          - wyjąkał Koziołek, pojąwszy bezmiar swej głupoty.
                          - Zetrę cie w proch! - huknął Darklord i skierował czarną chmurę swej złowrogiej woli w stronę biednej ofiary.

                          c.d.n.
                          Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

                          Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

                          @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

                          Comment

                          • Wujcio_Shaggy
                            Major Piwnych Rewolucji
                            • 2004.01
                            • 4628

                            #28
                            Odc. 20 "Bo tutaj jest jak jest"

                            Manifestacja złowrogiej woli Darklorda pod postacią czarnej chmury zbliżyła się do Koziołka na bardzo niebezpieczną odległość, gdy nagle znieruchomiała w swym rejsie przez atmosferę tymczasowego więzienia.
                            Spotkała bowiem na drodze inną, równie groźną chmurę, ukształtowaną przez opary ulatniające się z rozrzuconych puszek. Oba kłęby starły się w bezgłośnej walce; raz górę brał jeden, raz drugi...
                            Pojedynek zakończył się wynikiem remisowym - obie chmury wymieszały się i bezsilnie zległy na podłodze, jakby szara pleśń pokryła kawałek pawimentu.
                            Darklord jęknął i wyszumiał:
                            - Jeszcze cię dopadnę, Koziołku! Strzeż się!
                            Po czym zniknął.
                            Więźniowie odetchnęli z ulgą. Zrobiło się jakby trochę jaśniej.
                            W ciągu minuty zrobiło się już bardzo jasno - tak jasno, że aż bolały oczy, przyzwyczajone do łapania nielicznych krążących fotonów przez rozszerzone źrenice. Wszyscy zamknęli powieki.
                            Z tego powodu nie ujrzeli błyskawicy, która rozciągnęła się na całą wysokość pomieszczenia i zgasła. W miejscu wyładowania stał zwalisty facet w skórzanej kurtce i ciemnych okularach.
                            - I'm back!
                            Więźniowie otworzyli oczy i zobaczyli.
                            Zwalisty podszedł do radnego, chwycił dłonią za gardło i uniósł bezwładne ze strachu ciało.
                            - Sarah Connor? - zapytał.
                            - Eeeeeyyee - wystękał trzymany. - To nie ja... - dodał i wylądował na podłodze. - Ale znam ją. To taka niemiecka piosenkarka... Mam jej najnowszą płytę w discmanie. Jest super i cool! Chcesz posłuchać?
                            Z kieszeni mocno sponiewieranej marynarki wyjął odtwarzacz i pudełko od płyty. Przybysz wyszarpnął mu przedmioty z rąk.
                            Słuchał przez chwilę, a potem jęknął. Upuszczony discman zazgrzytał pod obcasem. Czerwony promień z oka przeskanował fotografię z okładki płyty do pamięci podręcznej terminatora.
                            On zaś ruszył w kierunku drzwi. Gdy do nich dotarł, przystanął, odwrócił się i wycedził:
                            - I'll be back!
                            Wyszedł przez drzwi, a ponieważ był trochę szeroki w barach, zawadził ramieniem o framugę. Nie speszyło go to, poszedł dalej i zniknął z oczu.
                            Zaś fragment muru, zahaczony przez faceta w ciemnych okularach, legł w gruzach. Więźniowie ujrzeli fragment błękitnego nieba...
                            Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

                            Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

                            @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

                            Comment

                            • Wujcio_Shaggy
                              Major Piwnych Rewolucji
                              • 2004.01
                              • 4628

                              #29
                              Odc. 21 "Oprócz błękitnego nieba"

                              Ujrzany fragment błękitnego nieba tchnął, oczywiście, nową nadzieję w serca uwięzionych. Poza tym, poszerzony otwór wejściowy zredukował panującą w pomieszczeniu ciemność, co skłoniło Ponurego Żniwiarza do następującej refleksji:
                              - Hej! A gdzie jest ten czwarty?
                              Koziołek i Mulder spojrzeli na mówcę, potem po sobie; wreszcie po kątach tiurmy.
                              - O! Nie ma go! - zauważył radny. - Co z nim się stało?
                              - Wyszedł zaraz za tym... no... Babiczem
                              - stwierdził Mulder.
                              - Babiniczem - poprawił Żniwiarz. - Znaczy Babiarzem.
                              - Właśnie. Nie interesowałem sie nim, bo on był zwyczajny jakiś taki, w ogóle nie paranormalny
                              - wyjaśnił agent FBI. - A tylko tacy mnie interesują. Ten Wujcio pewnie miał zimne piwo w lodówce, więc poszedł do domu.
                              - Fakt. Nie był związany. A strażników pewnie wykończył Babiarz. Albo ta baba, co go ścigała
                              - zauważył Ponury.
                              - Głąby!!! Idioci!!! Debile!!! Kretyni!!! - darł się Koziołek. - Przecież my też nie jesteśmy związani, i mogliśmy wyjść dawno temu! Mulder, dlaczego nic nie mówiłeś?
                              - Eeee, ja jestem nietutejszy, więc nie wiem...
                              - Cymbał!!! Durny Amerykaniec
                              - zezłościł się radny. - Wychodzimy więc.
                              Stanęli niepewnie na nogi, potem wyszli, trochę już pewniejszym krokiem.
                              Na zewnątrz trwożnie przystanęli - na widok kilkudziesięciu zbrojnych, pieszych i konnych. Większość trzymała miecze, niektórzy kusze - wycelowane w serca niedawnych więźniów.
                              - Żywcem ich brać! - wykrzyknął jeden z pieszych, noszący barwną kitę na hełmie.
                              - Staaaaaać!!! Nie żywcem! - poprawił go jeden z konnych, noszący na hełmie większą i barwniejszą kitę.
                              - Możemy ich zarżnąć? - zapytał ten, którego miecz prawie dotknął ostrzem szyi Muldera.
                              - Nie!!! Mają zostać żywi! "Żywi", a nie "żywcem"! Nie używać tego wyrazu!
                              - Tak jest, Wasza Miłość!
                              - wykrzyknęli wojacy. Schowali miecze i pochwycili trzech jeńców.
                              Poprowadzili ich przed oblicze najdostojnieszego z jeźdźców i rzucili na piach.
                              - O szlachetny Panie! Daruj nas życiem! - błagał Żniwiarz, nie unosząc głowy.
                              - Powstańcie, panowie - usłyszeli. - Krzywdy wam nie uczynię. Jam jest Leszek, zwany Ciepłym, Książę Kulczycki. A to moja Kompania.
                              Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

                              Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

                              @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

                              Comment

                              • Wujcio_Shaggy
                                Major Piwnych Rewolucji
                                • 2004.01
                                • 4628

                                #30
                                Odc. 22 "Oskarżam Cię!"

                                Wszyscy ruszyli w stronę książęcego zamku - konni stępa, piesi żwawym krokiem. Na wyraźne życzenie księcia, trójka niedawnych więźniów szła u boku jego klaczy.
                                - Kim jesteście, panowie? - zapytał książę.
                                - Nazywam się Jarosław Koziołek, herbu własnego. Jestem radnym - wolał nie przyznawać się, że jest Mesjaszem. Niby żaden z rycerzy nie nosił ryngrafu z Matką Boską, ani innych symboli - ale kto wie? Może to religijni fanatycy, jakich w średniowieczu nie brakowało? Może podłożyliby stos pod głosicielem takiej herezji. Jeszcze przyjdzie czas na tak poważne oświadczenia.
                                - Radnym? - zdziwił się książę. - A co robisz?
                                - Nic. Dobrze sobie radzę, Wasza Wysokość.
                                - Zaiste, mądrze prawisz. Będziesz zatem radził również księciu Leszkowi.
                                - To wielki honor dla mnie, Wasza Wysokość.
                                - A twoi towarzysze?
                                - Ten ponury to sławny rycerz, zwany Ponurym Żniwiarzem. Niestety, stracił niedawno swą broń, nie może więc stanąć w obronie Waszej Wysokości. A ten drugi to Amerykanin i ...
                                - tu Koziołek zastanawiał się chwilę. - Egzorcysta oraz Inkwizytor.
                                - Zaszczyt to dla mnie, gościć tak znamienite osoby w moim księstwie. Ale cóż znaczy "Amerykanin"?
                                - Jest z Ameryki, z obcego państwa.
                                - Nie znam takiego księstwa, ani królestwa; choć ojciec mój, książę Leszek III Premium zadbał o me wykształcenie.
                                - Ameryka nie jest księstwem, ani królestwem. To wolny, demokratyczny kraj; rządzi w nim lud, wybierając swych reprezentantów
                                - objaśnił Mulder.
                                - Głupstwa opowiadasz, mości Inkwizytorze. Czyż to możliwe, aby ciemny lud sam rządził? Ja jestem reprezentantem mego ludu i ja rządzę; nikt mnie nie wybrał, chyba tylko sam Bóg - zdziwienie księcia było olbrzymie. - Podejrzewam, że masz pełne ręce roboty, gdyż herezji w tej waszej Ameryce nie brakuje.
                                Koziołek kopnął Muldera w kostkę. Ten zasyczał i podskoczył, ratując się przed upadkiem. Ale przestał dyskutować z księciem.
                                Po pół godzinie marszu ujrzeli na horyzoncie zamek kulczycki i już ich serca i żołądki radowały się tym widokiem...
                                Nagle, od wschodu, ujrzeli jeźdźca wielkiej dostojności - w złotej zbroi, białym płaszczu narzuconym na plecy i wielkim hełmie z trzema pawimi piórami. Książęca kompania przystanęła, oczekując aż jeździec się zbliży.
                                - Ach, gdybymż miał swą kosę! - zamarzył Żniwiarz. - I gdybyż jakaś białogłowa piór pawich sobie zażyczyła, ściąłbym ten zakuty łeb i do stóp jej cisnął czerep, a pióra wplótł we włosy.
                                - Hamuj się waść
                                - zmitygował go książęcy chorąży. - To poseł. Posła tknąć się nie godzi.
                                Ponury Żniwiarz zmiął w ustach przekleństwo i stał dalej bez ruchu.
                                Tymczasem poseł podjechał do księcia i zsiadł z konia.
                                - Wasza Książęca Mość kryjesz się po zaroślach, nie chcąc do otwartej walki stanąć. Czyżby odwaga w sercu Waszej Książęcej Mości stopniała?
                                Woje księcia zadrżeli na taką obelgę, ale wiadomo - nie mogli rozpłatać bezczelnego gardła.
                                - Nasz Władca, Jewo Wieliczestwo, aby odwagę Waszej Książęcej Mości zagrzać, przesyła Wam te dwie puszki piwa - mówiąc to postawił przed kopytami książęcej klaczy dwie puszki. Z daleka widać było napisy "IMPERATOR" oraz "10% alc. vol.".
                                Chorąży podniósł puszki i odpowiedział:
                                - Piwa ci u nas dostatek, ale i te przyjmiemy, na naszą chwałę, a zgubę waszych browarów.
                                Poseł skłonił się i odjechał.
                                - Wasza Wysokość ma wrogów? - zapytał Koziołek.
                                - A kto ich nie ma? Zresztą, zaraz tam wrogów. To sąsiednie księstwo, a my toczymy wojny z sąsiadami.
                                - Po co?
                                - Jeśli ich pokonamy w bitwie, przejmujemy ich browary, aby warzyć tam nasze piwo. Mam dalekosiężne plany...
                                - książę trochę się rozgadał. - Ale o tym przy innej okazji. Hej! Dajcie to piwo!
                                Chorąży otworzył puszkę, która wydała z siebie głośne "pssst!" i podał księciu. Słoneczko przygrzewało.
                                Książę pociągnął łyk, smakował chwilę i stwierdził:
                                - Nasze lepsze!
                                Odpowiedział mu zgodny ryk kilkudziesięciu gardeł:
                                - Hurrrraaaaaaaa!!! Niech żyje Książę!!!
                                Leszek wypił zawartość puszki do dna, zgniótł pustą blachę i cisnął w trawę. Kompania ruszyła. Nie ujechali daleko, gdy książę zachwiał się w siodle, a potem upadł bez czucia na ziemię.
                                - Rany Boskie!!! Zdrajcy!!! Otruli księcia!!!
                                Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

                                Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

                                @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

                                Comment

                                Przetwarzanie...
                                X