napisane w pracy...

Collapse
X
 
  • Filtruj
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • bury_wilk
    Major Piwnych Rewolucji
    • 2004.01
    • 2655

    napisane w pracy...

    METRO IMIELIN STUDIO
    &
    Yalooś Pałel Rex

    Presents:

    „Jedna noc z życia Wujcia Shaggiego”

    „Pst” – krótki, ostry szept rozciął leśną ciszę niczym rytualny sztylet tnie napięty brzuch złożonej na ołtarzu dziewicy. Dźwięk dobiegł gdzieś z olszynowej gęstwiny po lewej stronie gościńca. Wujcio Shaggy rzucając w tym kierunku ukratkowe spojrzenia zwolnił kroku, ale się nie zatrzymał. Diabli wiedzą, co mogło kryć się w bezksiężycową, ciemną noc, w środku puszczy, co mogło wydawać z siebie zdradliwe, niebezpieczne, tajemnicze „pst”...
    „Pst, pst” – dźwięk powtórzył się. Nieco bliżej i nieco głośniej. Wujcio Shaggy poczuł, jak po plecach spływają mu stróżki lodowatego potu. Nie był z natury strachliwy, lecz teraz spodziewał się najgorszego. Nawet, gdyby okazało się, że wśród drzew czai się smok, wędrowiec nie mógłby się już bardziej przestraszyć. Ale to nie był smok. Czuć by było stare piżmo i nieświeży oddech, tymczasem poza lekkim aromatem siarki, który mógł być tylko złudzeniem, powietrze było chłodne, rześkie, pachnące lasem.
    - E! – szept zwrócił się teraz wyraźnie do podróżnika. – Ho no tu!
    „O, nie ma mowy” – pomyślał trzeźwo Wujcio Shaggy, co w jego stanie notorycznego upojenia alkoholem nie było proste. – „Ja podejdę, a coś mnie zje.”
    Księżyc wyłonił się zza chmury i rzucił nieco srebrzystej jasności na leśny trakt i idącego nim człowieka. Wędrowcowi jednak nie dodało to ani otuchy, ani nie pomogło mu, bowiem to, co kryło się za linią drzew nadal było okryte całunem mroku.
    „Rozdroże, głupie rozdroże! Wiedziałem, żeby tam nie łazić po nocy” – myśli kłębiły się w mózgu Wujcia jak jadowite żmije. – „Myślałem, ze tam najdzie mnie wena, że stworzę dzieło wiekopomne, lub, że znajdę skarb... a tymczasem po prostu zginę... oby po prostu...”
    W krzakach pojawiły się dwa jaskrawe punkciki. Czerwone. Drapieżne. Obce. Demoniczne. Cichym, długim susem, na środek gościńca, raptem kilka kroków od Wujcia Shaggiego wyskoczyła spora, ciemna istota. Przycupnęła skulona wlepiając swoje jarzące się ślepia w wędrowca, który natychmiast znieruchomiał zdjęty panicznym strachem. Tajemnicza sylwetka wyprostowała się prezentując swój okazały i straszliwy kontur. Serce podróżnika omal nie stanęło. To, co stało przed nim, miało bycze rogi, kudłate, nie po ludzku wygięte nogi i długi ogon zakończony chwostem. Przed nim stał diabeł.
    W nad wyraz bujnej wyobraźni Wujcia, w przeciągu kilku zaledwie sekund przemknęło całe życie. Wszystkie sukcesy i wszystkie porażki. Piękne kobiety – chluba jego miłosnych podbojów i tanie ladacznice z czasów, gdy musiał zadowolić się wszystkim, co mu się nadarzyło. Wszystkie stworzone wiersze i kilka tych jeszcze nie napisanych. Wszystkie wypite piwa i kilka tych, które na niego nie miały się doczekać...
    - Przyłącz się do nas – szepnął diabeł i choć szept był to prawdziwy, w uszach człowieka zabrzmiał on jak koncert orkiestry symfonicznej. Wujcio Shaggy czuł, że nie odmówi, ze nie może odmówić, że nadszedł koniec jego ziemskiej egzystencji.
    Z rezygnacją skinął głową.
    Diabeł poprowadził go w gęstwinę. Kilka metrów od gościńca, choć w miejscu, którego nie można było z drogi dostrzec, leżał ogromny, czarny i zimny, płaski kamień. Siedziały przy nim dwa następne biesy.
    „Pst”
    - Im większa kompania, tym raźniej, bo zimno i straszno tutaj. Starczy i dla ciebie. – największy z czartów podał podróżnikowi odkapslowaną butelkę piwa.
    - Zdrowie Pięknych Pań!!!
    Lubię kiedy się zieleni
    Lubię jak się piwo pieni...

    ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!
  • Wujcio_Shaggy
    Major Piwnych Rewolucji
    • 2004.01
    • 4628

    #2
    No, ładnie, ładnie...
    Sam już nie wiem, co o tym myśleć - czy sparafrazować hollywoodzką zasadę "Nieważne, czy mówią o tobie dobrze, czy źle; ważne żeby mówili po nicku" i ufundować autorowi kratę browca? Czy przeciwnie - samemu opróżnić kratę i walnąć pustą w grafomański łeb?
    Nie wnikam już, skąd Bury Wilk czerpie informacje o mojej nocnej aktywności - pewnie mnie inwestyguje; muszę się baczniej rozglądać na boki i za siebie.
    Ponieważ dementowanie informacji uwiarygadnia je, nie zdementuję następujących twierdzeń:
    pomyślał trzeźwo Wujcio Shaggy, co w jego stanie notorycznego upojenia alkoholem nie było proste
    tanie ladacznice z czasów, gdy musiał zadowolić się wszystkim, co mu się nadarzyło
    Poza wymienionymi powyżej (i innymi niewymienionymi) mankamentami natury merytorycznej, istnieje cała kupa mankamentów natury stylistycznej, gramatycznej i niestety ortograficznej.
    Nie bardzo wiem, na czym polegają "ukratkowe spojrzenia"; jak "stróżki" mogły spływać po plecach i dlaczego przecinki nie znajdują się na właściwych miejscach (może klawisz się zbiesił?).
    Widzę, że wyobraźnia autora nie jest "nad wyraz bujna", gdyż nie potrafił nawet stworzyć ciekawej i oryginalnej postaci bohatera swych wypocin. Chociaż - z drugiej strony - na widok tekstu:
    niczym rytualny sztylet tnie napięty brzuch złożonej na ołtarzu dziewicy
    dziadek Freud zatarłby dłonie z uciechy...
    I jeszcze sugestia na koniec - może niech szanowny Autor produkuje się przy piwie, a nie w pracy; jest szansa że szlachetny płyn naoliwi lekko szwankujący mechanizm...
    Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

    Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

    @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

    Comment

    • crizz
      Major Piwnych Rewolucji
      • 2003.02
      • 1255

      #3
      ... a ja się pytam: ale ocssssochooozzzziii ?

      Comment

      • ART
        mAD'MINd
        🥛🥛🥛🥛🥛
        • 2001.02
        • 23925

        #4
        poszło do bestselerowni
        - Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!
        - Moje: zbieranie - Opole & warzenie - Browar Domowy Świński Ryjek ****
        - Uwarz swoje piwo domowe z naszym Centrum Piwowarstwa

        Sprawy dotyczące postów/wpisów/wątków/tematów zgłaszaj proszę narzędziem "Zgłoś [moderatorowi]" (Ikonka flagi przy danym wpisie).

        Comment

        • Cordel
          Major Piwnych Rewolucji
          • 2001.09
          • 1087

          #5
          Wujcio_Shaggy napisał(a)
          No, ładnie, ładnie...
          Winny się tłumaczy. Mnie tam w poemacie nie uwzględnili Może to i lepiej? Cholibka, sam już nie wiem...
          "Mam powody
          Powstrzymywać się od wody.
          Od wody mnie w brzuchu kole:
          Pijam tylko alkohole."
          Jan Lemański

          Comment

          • Wujcio_Shaggy
            Major Piwnych Rewolucji
            • 2004.01
            • 4628

            #6
            Nie jestem winny i nie tłumaczę się, bo niby z czego?
            Zresztą Autor jutro również idzie do pracy, więc może wysmaży kolejny poemat i Ciebie uwzględni?
            Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

            Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

            @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

            Comment

            • bury_wilk
              Major Piwnych Rewolucji
              • 2004.01
              • 2655

              #7
              wszystko się może zdażyć...
              Lubię kiedy się zieleni
              Lubię jak się piwo pieni...

              ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

              Comment

              • bury_wilk
                Major Piwnych Rewolucji
                • 2004.01
                • 2655

                #8
                tak sobie myślę, a moze to był początek epopei, albo choć cyklu?



                p.s. pewnie, że przy piwie poszło by lepiej...
                Lubię kiedy się zieleni
                Lubię jak się piwo pieni...

                ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                Comment

                • bury_wilk
                  Major Piwnych Rewolucji
                  • 2004.01
                  • 2655

                  #9
                  Z życia Wujcia Shaggiego 2

                  Metro Imielin Studio
                  &
                  Yalooś Pałel Rex

                  Presents:

                  „Dzień po” z życia Wujcia Shaggiego

                  Czarne legiony niestrudzenie wykonywały nakazaną im pracę. Pancerze chrzęściły złowrogo, a miliony nóg miarowo uderzały w podłoże. Jeden nieskończenie długi łańcuch ciał wylewał się z obozowiska, drugi zaś powracał taszcząc prowiant i wszelakie łupy.
                  „Ciekawe, kiedy mnie zauważą i co się wówczas stanie?” – rozważał w duchu Wujcio Shaggy i właśnie wtedy poczuł dość bolesne ukłucie. Jedno, drugie, trzecie...
                  „Może do mnie strzelają?” – pomyślał w pierwszej chwili, ale proporcjonalnie do ilości ukłuć, wzrastał u niego poziom świadomości i ostrość widzenia. Czarni legioniści stawali się coraz mniejsi i mniejsi... ukłuć było coraz więcej i więcej...
                  Wujcio Shaggy poderwał się z gleby niczym lekkoatleta skaczący w zwyż. Z energią, jakiej trudno się było po nim spodziewać otrzepał się z dokuczliwych mrówek. Dopiero gdy ostatnie stworzonko pikując w korkociągu pomknęło ku podszyciu, opanował się, stanął spokojnie i wziął trzy głębokie oddechy.
                  Rozejrzał się podejrzliwie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że znajdował się w jakimś lesie, a może parku. Tak, zdecydowanie to był park! Jak się tu znalazł i co robił w nocy, Wujcio zupełnie nie pamiętał. Gdzieś w pobliżu ekipa w pomarańczowych kubraczkach musiała reperować ulicę, bowiem łomot pracującego młota pneumatycznego był wyjątkowo natarczywy. Dźwięk był tak straszliwy, że Wujcio Shaggy postanowił jak najszybciej oddalić się od jego źródła.
                  Odszedł kawałek, lecz bez wymiernego i spodziewanego efektu. Zrobił skok w bok. Też nie pomogło. Uciążliwi robole ze swoim makabrycznym urządzeniem najwyraźniej go śledzili. Nie było wyjścia. Trzeba było ich zlikwidować.
                  Wujcio w myślach przypomniał sobie cały tekst swojej licencji na zabijanie, ujął w kij solidnego kija i zaczaił się za pniem wiekowego buka. Czekał. Czekał. Czekał. Pneumatyczny młot hałasował bardzo blisko, ale wciąż w ukryciu. Nic nie wskazywało na to, aby miał się ukazać i dać zabić...
                  Jedi!!! To było jedyne rozwiązanie problemu!
                  Wujcio Shaggy zamknął oczy, stanął w lekkim rozkroku, a trzymany oburącz kij wyciągnął przed siebie niczym miecz świetlny. Poczuł jak wypełnia go jasna strona mocy. Trans. Koncentracja. Nirwana. Boombastick. Fantastic. Skupił się na łomocie. Na jego źródle. Wzrok był mu teraz nie potrzebny. Moc bezbłędnie wskazywała miejsce w które należy udeżyć.
                  „Uważaj na myśliwce Imperium!” – to była ostatnia myśl, która mu zaświtała zanim straszliwy cios w głowę nie pozbawił go przytomności...

                  c.d.n.
                  Lubię kiedy się zieleni
                  Lubię jak się piwo pieni...

                  ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                  Comment

                  • Wujcio_Shaggy
                    Major Piwnych Rewolucji
                    • 2004.01
                    • 4628

                    #10
                    [ciąg dalszy]

                    "Coś za często tracę przytomność" - pomyślałem i rozejrzałem się za czymś materialnym, co mogłoby zakotwiczyć moją jaźń w rzeczywistości. Ujrzałem obły kształt butelki piwa i nawet ucieszyłem się. Przez moment, który był mi potrzebny na rozpoznanie zawartości opakowania. Była to butelka PO piwie...
                    Odwróciłem więc głowę w drugą stronę - i ujrzałem butelkę. Pełną. Piwa.
                    Radość mnie ogarnęła niewypowiedziana. Oto jest mój łącznik ze światem. Wyciągnąłem rękę.
                    I nic.
                    Moja ręka nie poruszyła się. Utraciłem władzę nad własną kończyną. To było straszne!
                    Wziąłem głeboki wdech i na spokojnie przeanalizowałem swoją sytuację. Jasne dla mnie stało się, że: leżę na wznak (obok pnia wiekowego buka) i mam skrępowane ręce i nogi. Cóż zrobić?
                    - Chciałbyś czegoś, frajerze? - usłyszałem głos. Nie widziałem mówiącego, gdyż stał z tyłu mojej głowy, poza zasięgiem wzroku.
                    - Piwa - jęknąłem.
                    - Sorry, k***, nic z tego, mamy ostatnie - odpowiedział inny głos z tego samego kierunku. - A jest nas trzech.
                    - Hmmm. Zróbcie tak: rozwiążcie mnie i dajcie to piwo. Ja je wypiję, a potem pójdę do nocnego i kupię wam po jednym... - zawiesiłem głos w oczekiwaniu na reakcję. Ponieważ nie doczekałem się, dodałem - ... po dwa na łeb.
                    - Debil jakiś, w mózg mu, k***, n***!
                    - Słuchaj, ciulu. Sami możemy wziąć twoją kasę i kupić sobie po trzy piwa nawet. Po co mamy cię rozwiązywać?
                    - Nie dacie rady sobie wziąć, mój portfel jest zabezpieczony przed nieuprawnionym dostępem - wyjaśniłem spokojnie.
                    - E tam, k***, p*** głupoty! - wrzasnął jeden z nich i, nachyliwszy się nade mną, wyłuskał portfel zza pazuchy.
                    Po czym stanął jak wryty. Mój portfel bowiem przypominał kalkulator - cztery rządki klawiszy numerycznych i funkcyjnych w obudowie z czarnego plastiku.
                    - Nie otworzycie tego - spróbowałem ich oświecić.
                    - Co, k***? Nie otworzymy!? Taki ch***! - wykrzyknął ten, który wyjął portfel i ruszył w stronę młota pneumatycznego. Obserwowałem go kątem oka.
                    Położył portfel-kalkulator na ziemi i uruchomił młot. Urządzenie potępieńczo zawyło. Robotnik oparł końcówkę młota na przedmiocie, wycie nasilało się. Aż przestało wyć - usłyszałem trzask i wybuch.
                    - Ooooo, k***... - wyjąkali dwaj pozostali oprawcy po dłuższej chwili.
                    - Przecież mówiłem. Żeby go otworzyć, trzeba wpisać kod.
                    - No dobra - jeden z nich stanął przede mną tak, że jego twarz spowita była cieniem. - Jaki jest kod?

                    [c.d.n.]
                    Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

                    Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

                    @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

                    Comment

                    • bury_wilk
                      Major Piwnych Rewolucji
                      • 2004.01
                      • 2655

                      #11
                      hmmm
                      intrygujące
                      po dłuższym namyśle jestem na tak
                      jak partia pozwoli, to dziś będzie zapowiadany c.d., a w przyszłym tygodniu jeszcze dalszy. Sam się w to wplątałeś Wujciu, to teraz liczę na współpracę. Tylko ani mi się waż podkradać mi pomysłów, a zwłaszcza jednego przewidzianego na przyszły tydzień...
                      Lubię kiedy się zieleni
                      Lubię jak się piwo pieni...

                      ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                      Comment

                      • bury_wilk
                        Major Piwnych Rewolucji
                        • 2004.01
                        • 2655

                        #12
                        METRO IMIELIN STUDIO
                        &
                        Yalooś Pałel Rex

                        Presents:

                        Biała plama z życia Wujcia Shaggiego

                        - Kod... – zawahał się Wujcio Shaggy. Na szczęście nie musiał kończyć. Nagle ogarnęła go wielka jasność. Odizolowała go od świata i pochłonęła. Poczucie świadomości gdzieś się ulotniło, głosy z zewnątrz zlały się w nieznany pomruk, chrzęst i cienie rozmów w nieznanym języku. Wujciowi wydawało się, że dostrzega kontury postaci o wielkich głowach i czułkach. Wydawało mu się, że dotykają go, łaskoczą, badają. Gdzieś, w zakamarkach przysadki mózgowej, zakamarkach ciemnych i nieznanych, cieszących się na tyle złą sławą, że nikt ich nie odwiedzał, zachował się ostatni zlepek logicznych myśli. Myśli te ułożyły się w stwierdzenie „ALBO SIĘ NAJARAŁEM, ALBO PORWALI MNIE KOSMICI”.
                        Nagle jasność zmieniła kolor na różowy. Potem na seledynowy. Potem przygasła i znikła zupełnie. Wujcio Shaggy otworzył oczy i jasność wróciła. Nie była już jednak taka sama. Nie była wszechobecna i tajemnicza. Promieniowała z jednego, konkretnego źródła i była bardzo denerwująca. Chwila koncentracji wystarczyła, by Wujcio przypisał do źródła jasności odpowiednią nazwę – „żarówka”.
                        Nagle żarówkę przysłonił cień. Nad Wujciem stanął jakiś facet. Może to były przewidzenia, ale facet miał ciemne okulary i białego misia założonego na głowę. Wujcio Shaggy znów zatopił się w odmętach nieświadomości...
                        Nie wiedział ile czasu był po tamtej stronie, ale kiedy się ponownie ocknął, poczuł się szczęśliwy. Leżał na śnieżnobiałym, zasłanym (tu nikt nie sepleni, tak dla jasności) atłasami łożu. Wokół, wśród ciepłej, magicznie podświetlonej mgły (strasznie jasny ten odcinek) tańczyły i śpiewały elfy. Wprawdzie Elfy Wujcio już nie raz widział, ale zawsze robiły na nim niesamowite wrażenie. Właściwie, to należałoby tu sprecyzować, ze nie elfy, bo na nie Wujcio Shaggy zupełnie nie zwracał uwagi, ale elfki. Piękne, zgrabne, powabne, poruszające się z gracją jakiej trudno szukać wśród śmiertelniczek, po prostu wspaniałe. Może ciut zbyt płaskie, ale za to te nooooogi...
                        Elfki, ich nooooogi i reszta towarzystwa nagle czmychnęli jak spłoszone ptaki. Rozczarowany Wujcio podniósł się na łokciach i wtedy ujrzał JĄ...
                        Szła, a właściwie płynęła ku niemu jak zjawa. Skąpana w srebrzystym świetle księżyca, z rozwianym włosem i wielkimi pełnymi głębi i mądrości gwiazd oczami. Królowa elfów zatrzymała się tuż przed łożem, uśmiechnęła się tęsknie i otworzyła piękne, pełne usta. Popłynął z nich najsłodszy na świecie szept:
                        - Yo koleś! Spoko wyglądasz w tym wyrku. Spiknęliśmy się, bo zczaiłam kaszanę! Czaisz bazę?
                        - Cool.
                        - On Cię szuka! Nie kleję po ch... to znaczy po kiego wała, ale szuka i znajdzie.
                        - Cykam się!
                        - Spoko.
                        - Ale właściwie o kim przekaz?
                        - Nie kumasz? O Ponurym Żniwiarzu...
                        c.d.n.
                        Lubię kiedy się zieleni
                        Lubię jak się piwo pieni...

                        ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                        Comment

                        • Wujcio_Shaggy
                          Major Piwnych Rewolucji
                          • 2004.01
                          • 4628

                          #13
                          Odcinek 5

                          Nie kumałem. Nie znałem żadnego Ponurego Żniwiarza, nic mi ta ksywka nie mówiła. Owszem, słyszałem kiedys o facecie, którego zdradziła żona, a potem odeszła z gminnym komornikiem, zabierając również kombajn. Gość popadł w ponuractwo, a na dodatek musiał jeszcze wydobyć z odmętów zabudowań gospodarczych starą, rdzą przeżartą, kosę. No, ale to nie o niego przecież chodziło.
                          - Przychmieliłbym... - zacząłem, zmieniając trochę temat, bo brak piwa wyraźnie dawał mi się we znaki.
                          - Niestety, my piwa nie warzymy. Pijamy tylko nektary owocowo-ziołowe. Niefermentowane.
                          "To widać", pomyślałem i - z braku lepszej alternatywy - oczekiwałem na dalszy rozwój wydarzeń.
                          - Ale mamy jeszcze jedną skrzynkę z importu.
                          Wiedziała, jak ze mną rozmawiać.
                          - To poproszę jedno chłodne, z pianką.
                          - Nie tak szybko.
                          Szkoda, że ja nie wiedziałem, jak rozmawiać z nią.
                          - To cenny towar, niziołki ostatnio coraz drożej sobie liczą za ten napój.
                          - Mogę zapłacić - sięgnąłem ręką do wewnętrznej kieszeni, po mój nietypowy portfel. - Akceptujecie karty elektroniczne?
                          - Co proszę? Nie rozumiem - odparła. - Zresztą nie o pieniądze tu chodzi. W zamian za piwo wysyłamy do niziołków nasz zespół folkowy na występy artystyczne. Tyle, że zespół nie chce już jeździć, bo widownia okrutnie go zamęcza.
                          - Gracie heavy metal? - zainteresowałem się.
                          - Nie sądzę, co to jest?
                          - Eee, nieważne. Co z tym piwem?
                          Popadła w dłuższy namysł. Ja też się zastanawiałem, jak tu ludzie (znaczy elfy) żyją - nie ma piwa, heavy metalu; pewnie w piłkę też nie grają.
                          - Rasa ludzka skarlała - odezwała się wreszcie poważnym tonem. - Jest ktoś, kto mógłby przywrócić nadzieję, ale on już dawno zszedł z tej ścieżki.
                          - Mówisz o mnie?
                          - Mówię o tym, że w dzisiejszych czasach żaden człowiek nic nie zrobi, o ile nie dostanie piwa, złota, drogich klejnotów albo cielesnych rozkoszy. Tacy to z was herosi!
                          - Masz na myśli kogoś konkretnego?
                          - Nie, ja tak ogólnie. Chociaż, niedawno trafił do nas jeden rycerz, taki trochę bury był. Ale nic - dziewczęta oczarował, skrzynkę piwa wypił, a z misją nie wyruszył, bo stwierdził, że wpierw musi swe dotychczasowe przygody opisać. Więc, zanim miesiąc się obrócił, zamknęliśmy go w ciemnicy, z dala od wdzięków, dźwięków i napojów. Tam teraz pisze.
                          - O ile ma przy sobie świecący kamień.
                          - Nie ma. Podarował go dziewce ponoć.
                          Nie skomentowałem tego, spojrzałem wyczekująco na Królową.
                          - Ale może ty się nadasz. Mamy misję dla ciebie. Trudna ona jest i niebezpieczna, daleka droga cię czeka i groza niewypowiedziana czai się co parę kroków. Ale jeśli wrócisz cało, nagroda cię nie minie: ta właśnie rzeczona skrzynka.
                          - Skrzynka to za mało, jak za taki wyczyn. Jakaś dopłata w naturze będzie nieunikniona.
                          - Jeszcze nie wiesz, o co chodzi. A chodzi o Ponurego Żniwiarza.
                          - Nie znam.
                          - To dziwne trochę, bo wszyscy go znają. I prawie wszyscy się boją.
                          - A czemuż to?
                          - Był kiedyś spokojny, szczęśliwy człowiek...
                          - Tak wiem - przerwałem jej, znudzony tą całą gadaniną - ale jego żona odeszła z komornikiem i jeszcze kombajn zabrała.
                          - To jednak wiesz? A mówiłeś, że nie znasz go.
                          - Słyszałem o tym, ale nie miałem pojęcia, że jest taki groźny.
                          - To nie on jest groźny, tylko jego kosa. Przed tysiącami lat naszą krainę terroryzował zły duch, zwany Darklordem - aż ostatecznie został pokonany przez Ostatni Sojusz elfów i ludzi i strącony w piekielne czeluście. Jego miecz zaś, krwawe Ostrze Darklorda, przekuto w kosę. I to jest właśnie ta kosa. I trzeba ją zniszczyć - oto Twoje zadanie.
                          - A ponieważ nie można w zwykły sposób, muszę znaleźć górę, a w niej dziurę i tam wrzucić kosę? - szydziłem.
                          - Bynajmniej. Wystarczy pozwolić, aby rdza ją zniszczyła do reszty.
                          - Ha! Co to dla mnie! Załatwię tę sprawę w bieżącym kwartale! Tylko daj zaliczkę, kochana!
                          - Masz zatem misję do wypełnienia! I nie zawiedź nas, bo pożałujesz - ledwo zauważalnie skinęła dłonią.
                          Po chwili bladolica dziewica wniosła piękny kufel ze rżniętego kryształu górskiego. Wypełniał go złocisty płym, nad którym unosiła się chmurka bielutkiej pianki.
                          Przejąłem puchar z elfich rąk i umoczyłem wąs w pianie...
                          Cholera! Przecież ja nigdy nie nosiłem wąsów!

                          c.d.n.
                          Wspieraj swój Browar! Stań się Premium - Użytkownikiem!

                          Browar Szlachecki w Warszawie (działalność zawieszona)

                          @WujcioShaggy Wuj na Twitterze, czasem coś napisze nawet

                          Comment

                          • bury_wilk
                            Major Piwnych Rewolucji
                            • 2004.01
                            • 2655

                            #14
                            METRO IMIELIN STUDIO
                            &
                            YALOOŚ PAŁEL REX

                            presents:

                            Jedna misja z życia Wujcia Shaggiego

                            PART ŁAN

                            Już pierwszy łyk przyniósł zbawienne orzeźwienie umysłu, dzięki czemu Wujcio Shaggy mógł pokusić się o logiczną ocenę sytuacji. Z zakusów tych wyszło, że Ponury Żniwiarz szuka go w nieznanym celu, zaś ona ma znaleźć Ponurego Żniwiarza i zepsuć mu kosę. Skoro szukali się wzajemnie, to można było się spodziewać, że albo trafią na siebie przy najbliższej okazji, albo nie spotkają się nigdy...
                            Dalsze rozumowania Wujcia Shaggiego zostały przerwane, gdyż otoczyła go - no, zgadnijcie, co go mogło otoczyć? – jasność. Tym razem nie zobaczył istot z wielkimi głowami i czułkami, ale gdzieś w głowie, wyraźnie usłyszał ich głosy. Głosy były natrętne i mówiły:
                            - Adin , dwa, tri, zbudź się!
                            Wujcio Shaggy zbudził się. Bojąc się kolejnego ataku jasności zmrużył oczy, lecz okazało się to zbędne. Równie dobrze mógłby mieć oczy szeroko zamknięte i nic by się nie zmieniło. Nad sobą miał znajomą żarówkę, która tym razem była zgaszona.
                            - No, nareszcie! – usłyszał gdzieś z boku. Obrócił głowę w tamtą stronę i odnalazł wzrokiem mówiącego. Mówiącym był ten sam gość w ciemnych okularach (ale nie Jaruzelski) i z białym misiem na głowie, który już kiedyś mu mignął w przebłysku świadomości. Gość ów spojrzał na Wujcia bez emocji i uzupełnił swoją wypowiedź:
                            - No, jestem Doktor Cordel, zwany przez niektórych Doktorem „No”
                            - A ja jestem Wujcio Shaggy.
                            - No, wiem. Krążą tu już o tobie legendy. No, uważaj! Jeszcze raz tu trafisz i wszyjemy ci esperal!
                            - Ojojoj – jęknął Wujcio.
                            - No, jak mówiłem uważaj. Teraz, po uiszczeniu opłaty za trzy noclegi możesz iść do domu.
                            Nie minęło więcej jak siedemnaście mgnień wiosny i Wujcio Shaggy znalazł się na remontowanej właśnie ulicy swojego miasta. Szerokim łukiem ominął groźne stanowisko młota pneumatycznego i poszedł do parku (a może to był ogród). Dla wytchnienia przysiadł na ławce, koło fontanny, obok zupełnie niebrzydkiej panny. Chciał się zorientować, która godzina, lecz jego czasomierz gdzieś się ulotnił. (Chcąc zrekompensować sobie jego stratę, Wujcio Shaggy pocałował dziewoję, a ona zamieniła się w żabę, ale to zupełnie inna bajka...)
                            „Mniejsza o czas” – pomyślał.
                            c.d.n.
                            Lubię kiedy się zieleni
                            Lubię jak się piwo pieni...

                            ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                            Comment

                            • bury_wilk
                              Major Piwnych Rewolucji
                              • 2004.01
                              • 2655

                              #15
                              METRO IMIELIN STUDIO
                              &
                              YALOOŚ PAŁEL REX

                              presents:

                              Jedna misja z życia Wujcia Shaggiego

                              PART TU

                              Królowa Elfów zleciła Wujciowi Shaggiemu zadanie, lecz wcześniej musiał wypełnić inną misję…
                              Czuł jak z każdą upływającą chwilą, jego brzemię stawało się coraz cięższe. Czuł jak wzywa go jego ssskarb. Musiał go mieć. Musiał go odnaleźć. Musiał go posiąść. Musiał go zniszczyć. Oczyma duszy widział wzywający go, kuszący złotem, wspaniały ssskarb. Nie mógł dłużej czekać bezczynnie. Podniósł się z ławki i niczym w letargu ruszył za słyszalnum tylko dla niego wezwaniem.
                              Niestety powyższa informacja okazała się błędna, bowiem „wezwanie” usłyszał ktoś jeszcze...
                              Wujcio Shaggy pędził na złamanie karku. Pędził. Pędził. Przez łąki, przez pola... Pędził, pędził...
                              Z pewnym zdziwieniem Wujcio zorientował się, że w tym wyścigu nie jest sam. Nie ustępując mu nawet o krok, do ssskarbu spieszył nadwyraz urodziwy, przystojny, inteligentny, miły, uczynny (etc, etc...) młodzieniec.
                              - Ty?!?! – zakrzyknął gniewnie Wujcio
                              - Ja – odparł spokojnie młodzieniec.
                              - Przecież miałeś w ciemnicy, bez świecącego kamienia spisywać swoje przygody?!
                              - Nie miałem kamienia, ale miałem latarkę. Przygody spisałem i sobie poszedłem. Co mi tam jakieś szpiczastouche, chude bździągwy będą głowę zawracać?
                              - A kim ty właściwie jesteś, chyba nie Ponurym...
                              - Nie. Jestem Wielki Mistrz Zakonu Szyszki Chmielowej Gotfryd Von Wolf z Samych Piekieł, zwany powszechnie Burym Wilkiem.
                              - A ja jestem Wujcio Shaggy i mam do wypełnienia misję, bowiem wzywa mnie mój ssskarb. Nie przeszkadzaj mi.
                              - Tyle, ze to jest mój ssskarb.
                              - Mój ssskarb!
                              - Mój ssskarb!!!
                              - Mój sss... – Wujcio nie dokończył, bo Bury Wilk już się ulotnił wzywany przez wspomniany nie raz ssskarb. Nie można było tracić czasu, więc Wujcio Shaggy pognał za konkurentem.
                              Był blisko. Przyzywał z całej swojej magicznej siły. Wydawał się chłodnym spełnieniem wszystkich, nawet nie wypowiedzianych pragnień. Był złoty i piękny. Wujcia i Wilka dzieliło od ssskarbu kilka metrów...
                              - Mój ssskarb!!! – krzyknęli jednocześnie i jak na komędę rzucili się by nim zawładnąć.
                              Walka była straszliwa. Krew bryzgała na ściany, a krzyki słychać było nawet w Korei Północnej. Starli się niczym tytani, niczym herosi, niczym lwy, niczym Gołota z Levisem...
                              Któż z nich wygra? Któż, ach któż wyciągnie dłoń po ssskarb?
                              - Jest! Wyciąga! Ktoś wyciąga! – emocjonował się Darek Szpakowski – A, nie, przepraszam, pomyliłem się. A jednak! Widzę, widzę! Widzę dłoń! Prawie dotyka ssskarbu! Druga dłoń jest obok! Ach, uchwyciły się!!! Szarpią, walczą!!! Zęby!!! Widzę zęby! To zęby Wujcia Shaggiego! Wyciągają się! Och jakież one są długie! Chcą sięgnąć! Sięgną! Wujcio chce odgryźć palec Wilkowi! Ależ to będzie bolało!
                              - Eee no, odwal się od mojego palca! – Bury Wilk był wyraźnie zdegustowany.
                              - Ale tak jest w scenariuszu... – odparł Wujcio
                              - Już wiem. Zmienimy scenariusz. Niech to będzie nasz ssskarb. Zawładniemy nim razem i razem go zniszczymy!
                              - Zaprawdę wielka jest mądrość w słowach twoich! – Wujcio skłonił głowę z uznaniem.
                              - Wiem
                              „Pst” – kapsel uwolnił nadmiar CO2 i cudowny aromat. Nim zaszło słońce z zawartości butelki nic nie pozostało. Wujci Shaggy i Bury Wilk dokonali dzieła zniszczenia...
                              c.d.n.
                              Lubię kiedy się zieleni
                              Lubię jak się piwo pieni...

                              ...najlepiej z Browaru Szlacheckiego!

                              Comment

                              Przetwarzanie...
                              X