Ocena z ARTomatu
Kolor: Piwo jest mocno mętne, w nasyconym odcieniu pomarańczu. Kojarzy się trochę z solidnymi weizenami. [5]
Piana: Zaskakująco wysoka, bo spodziewałem się, że nie będzie jej niemal w ogóle, gęsta jak śmietanka. Opada do ładnych wysepek i całkiem obficie osadza się na ściankach. [4.5]
Zapach: Dużo estrów i fenoli. Jest aromat weizenowy (banany i goździki), jest jałowiec, lubiana przeze mnie ziarnistość, odrobina alkoholu (spodziewałem się więcej przy wysokim przecież ekstrakcie), mnóstwo nut owocowych, minimalna wędzonka. Całość silna i nietypowa. [5]
Smak: Przede wszystkim piwo jest bardzo geste i treściwe. Wydawało mi się, że drożdże piekarskie konkretnie zeżrą brzeczkę i niewiele zostanie, a tu naprawdę mnóstwo treści i sporo słodowości. Jest wyraźnie słodkie, z mnóstwem estrów owocowych i fuzli, a także wyczuwalnym, ale nie dominującym alkoholem. Wędzonka minimalna, jałowca zaskakująco (i rozczarowująco) mało. Całość zaskakująca, ale świetna. [4]
Wysycenie: Nasycenie bardzo niskie, ale tak miało być i tak pasuje do gotowego produktu [5]
Opakowanie: Koniec Świata ozdobiony jest etykietą pasującą do całej pintowej serii – tu w niebiesko-białej kolorystyce, co stanowi oczywiste nawiązanie do fińskich barw narodowych. Ponieważ jestem miłośnikiem stylistyki komiksowej i bardzo lubiłem pierwsze etykiety Pinty, bardzo żałuję, że pintowa panna nie wystąpiła tu w jakiejś scence z Kalevali albo w scenerii zimowo-saunowej. Typowo dla Pinty dostajemy sporo informacji o stylu i pełny skład. Szkoda, że pojawiły się przy okazji pewne błędy interpunkcyjne… [4]
Uwagi: Pite 21 grudnia 2012 r. w dzień domniemanego końca świata. Z pewnością nie jest to piwo na co dzień, a już tym bardziej nie jest sesyjne, ale okazało się świetne. W 2013 r. końca świata ma nie być, ale mam nadzieję, że Pinta powtórzy sahti.
Moja ocena: [4.5]
Kolor: Piwo jest mocno mętne, w nasyconym odcieniu pomarańczu. Kojarzy się trochę z solidnymi weizenami. [5]
Piana: Zaskakująco wysoka, bo spodziewałem się, że nie będzie jej niemal w ogóle, gęsta jak śmietanka. Opada do ładnych wysepek i całkiem obficie osadza się na ściankach. [4.5]
Zapach: Dużo estrów i fenoli. Jest aromat weizenowy (banany i goździki), jest jałowiec, lubiana przeze mnie ziarnistość, odrobina alkoholu (spodziewałem się więcej przy wysokim przecież ekstrakcie), mnóstwo nut owocowych, minimalna wędzonka. Całość silna i nietypowa. [5]
Smak: Przede wszystkim piwo jest bardzo geste i treściwe. Wydawało mi się, że drożdże piekarskie konkretnie zeżrą brzeczkę i niewiele zostanie, a tu naprawdę mnóstwo treści i sporo słodowości. Jest wyraźnie słodkie, z mnóstwem estrów owocowych i fuzli, a także wyczuwalnym, ale nie dominującym alkoholem. Wędzonka minimalna, jałowca zaskakująco (i rozczarowująco) mało. Całość zaskakująca, ale świetna. [4]
Wysycenie: Nasycenie bardzo niskie, ale tak miało być i tak pasuje do gotowego produktu [5]
Opakowanie: Koniec Świata ozdobiony jest etykietą pasującą do całej pintowej serii – tu w niebiesko-białej kolorystyce, co stanowi oczywiste nawiązanie do fińskich barw narodowych. Ponieważ jestem miłośnikiem stylistyki komiksowej i bardzo lubiłem pierwsze etykiety Pinty, bardzo żałuję, że pintowa panna nie wystąpiła tu w jakiejś scence z Kalevali albo w scenerii zimowo-saunowej. Typowo dla Pinty dostajemy sporo informacji o stylu i pełny skład. Szkoda, że pojawiły się przy okazji pewne błędy interpunkcyjne… [4]
Uwagi: Pite 21 grudnia 2012 r. w dzień domniemanego końca świata. Z pewnością nie jest to piwo na co dzień, a już tym bardziej nie jest sesyjne, ale okazało się świetne. W 2013 r. końca świata ma nie być, ale mam nadzieję, że Pinta powtórzy sahti.
Moja ocena: [4.5]
Comment